Nastroszony spotkał się z Dumą w wyznaczonym wcześniej miejscu. Kocur wyglądał poważniej niż zwykle - ze ściągniętym pyskiem obserwował otoczenie, nasłuchując bacznie dookoła. Dopiero po chwili się rozweselił, widząc dymnego kocura. Zaraz się zbliżył i końcówką języka liznął niebieskiego po policzku.
— Witaj, Nastroszony! — zamruczał, odchodząc na parę kroków. — Dobrze, że jesteś. Dzisiejsze zadanie na pewno ci się spodoba — zapewnił, poruszając wąsikami.
Zamarł czując jak uszy go palą z zażenowania. Kiedyś ubiłby Dumę za to, wyrwał język i potem myślał jak uciec przed gniewem Entelodona. Teraz jednak... rozumiał, że to był tutejszy zwyczaj, którym witano się swoich. Ale i tak... Nie potrafił się do tego przyzwyczaić, przez co jego ciało zesztywniało, a sierść uniosła się ku górze.
— Hej... — chrząknął niepewnie, by zaraz zainteresować się słowami kocura. — Kolejne mordobicie? — Uśmiechnął się pod nosem. — Jestem gotowy. Uwielbiam wyjaśniać wrogów Entelodona. To wspaniałe uczucie.
O tak, ile już takich sklepał. I za to jeszcze dostawał pochwałę! Musiał przyznać, że życie w Betonowym Świecie bardzo mu się podobało od tego klanowego. Ta wolność i możliwości jakie oferował mu gangsterski styl, były znacznie ciekawszy od tego co doświadczył w Klanie Nocy. No i oczywiście był tu szanowany! Chyba pierwszy raz w życiu!
— Tak, mordobicie. I to bardzo ważne. Pewien gagatek się tutaj kręcił ostatnio sporo. Taki najgorszy z najgorszych. Plugastwo okropne — mruknął Duma.
Ważne mordobicie? Już czuł ekscytacje. Uwielbiał polować na koty. Po to żył. W Klanie Nocy nie miał takiej możliwości, a tutaj? Tutaj wręcz wymagano od niego bycia brutalnym! Dlatego też pomimo tego czego dowiedział się o ich dziwnych tradycjach, jeszcze nie nawiał. Gdzie mógłby w końcu poczuć się sobą? No i polubił Dumę jak i Entelodona. Starszy kocur był dla niego niczym wzór do naśladowania.
Zaraz obok niego z płotu zeskoczył biały kocur o zirytowanym spojrzeniu.
— Miejmy to już za sobą, bracie. Jestem umówiony — wręcz warknął, pomijając zbędne powitania. Duma wyszczerzył się ładnie, odsłaniając kły.
— Ty? Litość i plany? I to nie uwzględniające mnie... łamiesz mi serce — westchnął teatralnie. — Poza tym, nie przywitałeś się z naszym kolegą. Co się ładnie mówi na dzień dobry? — miauknął jak do kociaka, wskazując na Nastroszonego. Litość zbył ich obydwu skrzywieniem mordki, strzepując ogonem.
Widząc białego kocura, miauknął do niego krótkie cześć, a słysząc jego imię, aż wytrzeszczył oczy. Litość? Ten Litość? Był zaszczycony. Dużo się o nim nasłuchał. Był brutalny i mordował każdego kto wchodził na jego teren od tak, więc pilnowała go matka, aby nie narozrabiał za bardzo. Skąd on to znał... Praktycznie mógłby usiąść z białym i porozmawiać na temat ich życia, bo wiele ich pod tym względem łączyło. Ale wracając do pracy, wychodziło na to, że mieli zapolować na tego gagatka we trójkę.
— To kogo mamy dorwać? — zwrócił się do nich, przerywając tą ich kocięcą sprzeczkę.
— Artura. Były generał Entelodona. Zdrajca. — Duma dał znak Nastroszonemu, by do niego dołączył przy niedużym, ogrodzonym drzewie. Na ziemi pazurem wyrysował parę kształtów przypominających uliczki. — Czujesz ten zapach? — zapytał, sugerując mu żeby się skupił. — Musi być gdzieś blisko. Jest buro-biały, a na czole ma parszywą bliznę — opisał krótko dzisiejszą ofiarę. — Rozdzielimy się. Ty pójdziesz parę ulic niżej, a ja i Litość przeszukamy górną część. Łapiesz?
Skinął łbem. Zapamiętał plan oraz rozłożenie uliczek. Gość im nie zwieję. Zaciągnął się zapachem, by odróżnić go od miejskiego smrodu. Rzeczywiście czuł jakiegoś kota. To był on? Prawdopodobnie tak.
— Łapie. Nie będzie litości dla zdrajcy. Jak go dorwę to nie puszczę. Będzie żałował, że w ogóle ośmielił się zadrzeć z samym Entelodonem — rzekł gorliwie, niczym prawdziwy wyznawca swego szefa.
Duma uśmiechnął się, poklepał dymnego po ramieniu i dał znak bratu do wymarszu.
— Powodzenia! — zawołał jeszcze za nim, puszczając się biegiem, by zaraz zniknąć w ciemnych uliczkach za białą kitą Litości.
Sam także udał się we wskazane miejsce, już sobie wyobrażając jak Entelodon mu pogratuluje, gdy złapie tego zdrajcę. Może mianuje go generałem? To byłoby... coś. Starał się w końcu wykonywać dane mu obowiązki z prawdziwą sumiennością. A teraz... Teraz czekała go prawdziwa okazja na zaimponowanie szefowi!
Gdy znalazł się na miejscu, zaczął wolno iść przed siebie z uwagą rozglądając na boki. Opis dany mu przez Dumę powinien wystarczyć do rozpoznania wroga. Skoro miał parszywą bliznę na czole, to łatwo go wyhaczy wśród innych samotników. Takiej szpetnej gęby na pewno nie dało się z nikim innym pomylić.
Rozglądając się na boki, Nastroszony wyłapał dźwięk miarowo zbliżających się kroków. Ktoś biegł w jego stronę. I nim się zorientował, dymny leżał na ziemi, przygnieciony czyimś cielskiem. Brudny, smukły kocur najeżył się, gdy tylko przestał rozcierać sobie pysk, którym zarył w ziemię przez zdarzenie.
— Ah, wybacz miłościwy Panie! — zawołał zaraz, wstając z kocura. Otrzepał i tak brudne, poczochrane futro i uśmiechnął się niezręcznie do niebieskiego. — Niezdarność to moja klątwa... nic ci nie zrobiłem?
Zamrugał zaskoczony, gdy nagle został powalony przez jakiegoś typa. Co on wyprawiał?! Był na misji! Ważnej misji! Zmierzył go niezbyt zadowolonym wzrokiem, podnosząc się na łapy. Nie miał czasu na dekoncentracje. Musiał pokazać Entelodonowi na co było go stać.
— Jedynie przewróciłeś. Co tu robisz? Przeszkadzasz w akcji — prychnął, ale zaraz go olśniło. Może ten typ widział tego całego Artura. — Ej w sumie... Znasz jakiegoś Artura? Podobno tu gdzieś łazi i się szlaja.
— Artur... Artur...? — mruknął cicho samotnik, opuszczając łeb w zamyśleniu. — Ah, Artur! Tak, raz go widziałem w tej okolicy. Niedawno zresztą. — Pokiwał łebkiem. — Wydawało mi się to dziwne, ba, myślałem, że się przewidziałem. W tych okolicach mówią, że Entelodon się już nim zajął...
— Właśnie się zajmuje. Wysłał mnie do wykonania zadania. To parszywy zdrajca. Trzeba się go pozbyć. A ja mam do tego dryg — pochwalił się, dumnie prostując. — Jak uda mi się go dorwać, to awans mam jak w banku. A więc? Gdzie go widziałeś?
— Tak, ten dryg widać na pierwszy rzut oka. W końcu nie wysłaliby byle pachołka na takie zadanie — zamruczał pochlebnie, po czym wdzięcznym ruchem postawił parę kroków i machnął ogonem. — Chodź, zaprowadzę cię.
Naprawdę? Naprawdę to widział? Jego ego zostało miło połechtane. No oczywiście, że był najlepszy! Udowodnił to na wielu akcjach. Teraz też nie zamierzał zawieść. Ale dostać takie słowa od jakiegoś nieznajomego to... to było naprawdę miłe.
— Dzięki — zwrócił się do obcego, zaczynając za nim podążać. — Jestem Nastroszone Futro — przedstawił się. — A ty?
— Nastroszone Futro... ładnie. Egzotycznie. Podoba mi się — miauknął cicho, z sympatycznym uśmiechem na pysku. — Możesz mi mówić Rynna — rzucił, przeskakując na ogródkowy płot. Z gracją aż niepasującą do zwykłego, niewytrenowanego dachowca przeskakiwał po słupkach, aż nie dotarł na drugą stronę ulicy.
Egzotyczne? Zdziwił się nieco na takie określenie jego imienia. Znaczy przywykł do tego, że tutaj nazywano się jak kocięta, ale sam jakoś nie mógł tego zrobić. Nie zamierzał porzucać imienia, na które ciężko pracował. Słysząc imię kocura, parsknął śmiechem. Już trochę tutaj żył i poznał co niektóre słowa.
— Rynna? Ha! Niezłe. To do ciebie przychodzą koty jak mówią, że trafiają z deszczu pod rynnę? — zapytał, starając się nadążyć za jego krokiem. On nie był przyzwyczajony do poruszania się po płocie, więc kilka razu nadział się na drewno, krzywiąc pyska, aż nie udało mu się koślawo dotrzeć do kocura.
— Okropne! Weź korzystaj następnym razem z płaskiego terenu. Te przeszkody są... idiotyczne. Po co tu w ogóle rosną?
— Ha, chciałbym — zachichotał uroczo, czekając na dymnego. Widząc, jak prawie przewraca się na ogrodzeniu, tylko rzucił mu rozbawione spojrzenie. — Dla kogoś tak wspaniałego jak ty lada dzień nie będą stanowiły już problemu — miauknął gładko. — Rosną tu, żeby wyprostowani wiedzieli, gdzie kończą się ich tereny.
— Są idiotyczni. Mogliby oznaczać zapachem, tak jak to robią koty. — Otrzepał się, ponawiając podróż do miejsca, w którym ostatni raz widziano tego całego Artura. Słysząc pochwałę z jego pyska jego ego jeszcze bardziej zostało połechtane. Nigdy nie słyszał takich miłych słów od nikogo, nawet w klanie. — Ależ się podlizujesz. — Uśmiechnął się pod nosem. — Ja wiem, że może jestem od Entelodona, ale nie trzeba... Znaczy... Jak chcesz to możesz. — Skoro dawał mu atencje z własnej woli to zamierzał z tego skorzystać. Nie powinien odrzucać czegoś co sprawiało, że dzień mijał mu znacznie przyjemniej. — A znasz tego całego Artura? Opowiesz mi coś o nim więcej?
W końcu nie znał typa za bardzo. Dzisiaj o nim się dowiedział i to naprawdę bardzo mało, ponieważ w gangu panowała jasna zasada - mniej gadania, więcej działania. Chciał jednak dowiedzieć się nieco więcej o celu, bo skoro był niegdyś generałem jego pracodawcy, to musiał być dość trudny do uchwycenia. Zabawa z takim gagatkiem mogła go kosztować masę sił, a wiedza pozwoliłaby mu na odkryciu jego słabych punktów.
— Oh, ale to nie przez to, że jesteś od Entelodona... — zaczął, wciąż prowadząc go w tylko sobie znanym kierunku. — W końcu rzadko kiedy odwiedzają mnie takie wspaniałe osoby — zamruczał z uśmieszkiem. — Artura osobiście nie znam. Wiesz, słyszy się to i owo na ulicach, ale ja raczej plotkarz nie jestem, nie powielam niepotrwierdzonego info. Dlatego możesz mi ufać, jeśli go widziałem, to na pewno jego. Już niedaleko.
Zamrugał zaskoczony.
— Och? Pierwszy raz się z taką reakcją spotykam, bo wiesz... Jak widzą mój znak to od razu się łaszą. Cieszy mnie w sumie, że uważasz mnie za wspaniałego ze względu na to kim jestem, a nie przez moja pozycję. — Napuszył się dumnie. — Ta? No dobra. Ufam ci. Ale spróbuj tylko mnie wywieźć w pole to się pogniewam. Wiesz... awans ciężko dostać u szefa. A laski lecą na generałów... — Szedł dalej skupiając się na swoim rozmówcy.
— Nie wątpię. Zależy ci na wyrywaniu lasek? Wyglądasz, jakby się do ciebie lepiły bez większego wysiłku — zdążył jeszcze miauknąć, nim stanął jak wryty. — Wiesz co, to chyba zła droga.. powinniśmy iść, teraz — rzucił prędko, zawracając nagle. W oddali dymny zauważył sylwetkę, która zaczęła iść w ich kierunku.
— Ta... chciałbym żeby tak było... — słysząc jego ostrzegawczy ton, nastawił uszy i spojrzał w stronę nieznajomej. Dziwne, że Rynna się jej bał. Kto to był? Cofnął się, zasłaniając kocura ciałem, nie idąc za nim. Miał się bać jakiegoś kota? On? Mistrzunio i prawie generał Edka? Nigdy.
— Ja się tym zajmę. Nie bój się. Żaden samotnik z olejem we łbie nie ośmieli się nas zaatakować. Przegonie typa. — Postąpił kilka kroków naprzód. — Ej ty! Tak do ciebie mówię. Kim jesteś?
— Nie, posłuchaj, nie rozumiesz! To na pewno ta wiedźma co tu niedaleko mieszka! Zapomniałem, że dzisiaj patroluje swoje tereny! Błagam, bo zacznie rzucać na nas klątwy!
Wiedźma? No proszę... nie urodził się wczoraj. Nie z nim te numery. Nie wierzył w takie brednie. Skrzywił nos, patrząc z politowaniem na samotnika i to jak cykorzył, zaraz skupił spojrzenie na starej babie. Łatwo taki suchy rodzynek pokonać... kości na pewno już nie te i łatwo by padła.
I tak jak kocur cofał się coraz bardziej, gdy tylko Nastroszony odwrócił głowę by spojrzeć na jego wystraszony pyszczek, jakby znikąd, zaraz za jego plecami pojawiła się stara, wysoka szylkreta.
— Czego tu chcecie, gówniarze? Szczególnie ty. — Wskazała pazurem na niebieskiego. — Czego tu chcesz, miernoto? Wynocha z mojego chodnika.
— Szukam Artura. Rynna prowadził mnie do miejsca, gdzie go ostatni raz widziano. Nie przeszkadzaj nam. Przejdziemy tylko i tyle. Spójrz na to. — Pokazał jej swój znak. — Widzisz? Lepiej z nami nie zadzierać. To ważna misja zlecona przez samego Entelodona pana Betonowego Świata. Jak będziesz współpracować to odpali ci profity.
Kocica spojrzała ostrym wzrokiem to na gangstera, to na kulącego się za nim samotnika.
— Rynna? Z tym małym pchłojadem policzę się później, skoro łazi tu bez pytania — fuknęła, jeżąc futro. — A ty? W dupie mam ten twój znaczek, nie będzie mi się tu jakiś niedorobiony sługusek wielkiej bitewnej świni panoszył po terenach, gdzie jego pan nie panuje i nie ma porządnych wpływów. Skoroś taki mądry powinieneś wiedzieć, że nie wszyscy tu są od niego uzależnieni, ale widzę, że jakbym przywaliła ci w łeb, to tylko echo by się rozniosło po tych pustkach w środku — warknęła, prostując się. — Więc, pasożycie, wynoś się póki mam dobry humor. I tu nie wracaj bo następnym razem nie będę taka miła.
Ale wredna baba. Nastroszył swoją sierść. Jak tak można było odzywać się do kogoś o jego statusie! Na dodatek kocica nazwała jego szefa wielką, bitewną świnią! To... oburzające!
— Słuchaj no paniusiu, grzeczniej, dobra? Za takie słowa możesz stracić język. — Cofnął się jednak wiedząc, że z babami nie było żartów, a jakoś nie miał chęci się z nią sprzeczać. — Chodź, Rynna. Pójdziemy naokoło — zwrócił się do kocura, uspokajająco kładąc mu łapę na ramieniu. — Co tak cykorzysz? Jesteś baba czy chłop? No chodź. Nie dam cię skrzywdzić, w końcu mi pomagasz, nie? Nara stara prukwo — rzucił jeszcze do kocicy, popychając samotnika, by się ruszył.
— Kto język straci ten straci — fuknęła, patrząc prosto w oczy buro-białego. Ten tylko się zatrząsł, a położenie łapy na barku zdawało się jednak niewiele pomóc.
— Tak, ch-chodźmy — miauknął cicho. — No chłop jestem... właśnie, nara, p-prukwo — Rynna widocznie zebrał w sobie jeszcze trochę odwagi, na co kotka tylko zasyczała na niego głośno, jednak nie zaczęła ich gonić.
Nastroszone Futro skierował się na luzie, wcale nie przestraszony zachowaniem staruchy jak jego przewodnik. Spojrzał na niego z politowaniem, gdy zniknęli za rogiem.
— Ale z ciebie kocur — prychnął. — Nie istnieje coś takiego jak czary, a tym bardziej klątwy. Wiedźmy może i tak, z jedną żyłem pół życia, ale to wiedźma z charakteru a nie, bo ma magiczne moce. Już przeszło ci? — rzucił na niego krytycznym okiem.
— Tak... ale ona serio jest jakaś dziwna! Raz jak podebrałem jej jedzenie, to rzuciła na mnie jakieś zaklęcie i przez cały dzień łapy mi się plątały o siebie. Normalnie chodzić normalnie nie mogłem! A teraz... widziałeś jak na mnie spojrzała? Straszna ta baba... — wzdrygnął się, oglądając jeszcze na miejsce, z którego przyszli.
Dawny nocniak zaśmiał się, klepiąc go po grzbiecie.
— Plątały łapy mówisz. Haha! Wiesz na co mi to wygląda? Nie na czary, a na zjedzenie jakiegoś ziółka. W Kasztelanie po takich nie tylko łapy się plączą, a widzi się nawet i kolorki. Po prostu baba dała ci popalić z jedzeniem i tyle. Nie cykaj się. Męstwo to podstawa. Nie można dać się omotać kotkom. To my tu rządzimy. Pamiętaj. No... to poprowadź mnie inną trasą. Byle szybko, nie mam całego dnia.
— Chyba... chyba masz rację. Musiała mi coś dosypać do jedzenia — westchnął, rozciągając się. — No dobrze. To chodźmy tędy. Tutaj już nie powinno być problemów.
Tak jak zapowiedział, szybko i bez przeszkód dotarli na miejsce. Nieduża uliczka zakończona ślepym zaułkiem, w którego kącie leżał nieduży karton.
— Tutaj był ostatnio. Ale chyba się zwinął, lamus.
Zaczął przeczesywać teren, węsząc i zaglądając do kartonu. Rzeczywiście miejsce wydawało się opuszczone. Skrzywił pysk. Liczył, że dorwie drania i Entelodon go nagrodzi, a tu nic. Czuł zawód.
— Niech to. A sądziłem, że go dorwę. Wiesz jak trudno jest komuś zaimponować? Entelodon dał mi wiele, a ja nawet głupiego kota nie umiem znaleźć i pojmać. Ugh... No nic... dzięki — Podszedł do kocura, dotykając go szybko pyskiem w policzek, tak jak uczył Duma. Gość się w końcu starał i jeszcze wyglądał tak nieporadnie, że zasłużył na takie pożegnanie. To wcale nie był całus! Nie polizał go, a więc to nie było nic romantycznego. Po prostu pożegnanie, takie jakie w mieście były codziennością. Dziwna tradycja, ale musiał się dostosować skoro chciał tu żyć.
— To będę wracał. Może Duma znalazł drania z Litością. Też polowali na niego. Nie kręć się przy starych wariatkach, moja rada. No i uważaj jak chodzisz.
— Tak, wiem coś o tym... — mruknął słabo Rynna, opuszczajac nieco wzrok. — Ale jestem pewien, że ci się uda. Następnym razem go dorwiesz — posłał mu pokrzepiający uśmiech. Na "pożegnanie", kocur tylko zamrugał parę razy, nieco zaskoczony gestem dymnego, po czym pokiwał mu łapką. — Ah, dzięki, dzięki. Powodzenia w poszukiwaniach, Nastroszone Futro — miauknął jeszcze, po czym powoli zaczął kierować się w swoją stronę.
Skinął mu łbem na pożegnanie, a następnie oddalił się, wracając do Dumy i Litości, chcąc dowiedzieć się, czy może oni mieli szansę dorwać tego całego Artura. Może już go mieli, a on tracił niepotrzebnie czas? Musiał się o tym przekonać.
***
Gdy dotarł na ustalone wcześniej z braćmi miejsce, już zastał tam i Litość i Dumę. Jednak ich pyski, a szczególnie Litości, mówiły tylko jedno.
— Niczego nie znaleźliśmy — westchnął tylko Duma, widząc, jak zbliża się do nich Nastroszony. — A tobie jak poszło?
— Znalazłem samotnika, który go widział, ale miejsce, w którym się ukrywał było opustoszałe. Najwidoczniej ktoś go ostrzegł i nawiał — zdał raport. — To co robimy? Wracamy? — to było ważne pytanie, w końcu nie wypełnili rozkazu, a taką akcje przeprowadzali pierwszy raz i nie wiedział jak zareaguje na to Edek...
— Wracamy. To nie pierwszy raz jak tak zwiewa — mruknął Duma, kładąc po sobie uszy, na co Litość tylko skrzywił się bardziej i wywrócił oczami.
— Strata czasu — syknął pod nosem, po czym z zamaszystym ruchem ogona odwrócił się i zaczął iść w kierunku swoich terenów. Duma pokręcił tylko głową.
— Cóż, i tak dobrze się spisałeś. Mogło być lepiej, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Kiwnął łbem odprowadzając Litość wzrokiem. Gdy zniknął im z widoku, uśmiechnął się pod nosem i wypiął dumnie pierś. Nawet jeśli zawalili misje i nie udało się dorwać Artura, to on zrobił wielki krok naprzód w staniu się prawdziwym gangsterem. Musiał mentorowi pochwalić się ze swojego czynu.
— Wiesz, że pożegnałem się z tamtym kocurem tak jak mi mówiłeś? Ale... wydawał się zaskoczony... Nawet mi nie oddał. Myślisz, że nie pochodził stąd?
— Oh? — Duma momentalnie się rozpromienił. — Widzę, ze wyrastasz na prawdziwego gangstera. A on? Pewnie się przestraszył, że jesteś od Entelodona albo może rzeczywiście nietutejszy.
— Możliwe — miauknął ucieszony z tego, że udało mu się zadziwić Dumę. Tak! Był prawdziwym gangsterem. Już czuł o co w tym wszystkim chodziło. — Coraz lepiej idą mi te sprawy. Nawet wygarnąłem takiej starej babie, co niby wiedźmą była rzucającą czary! Ha! Syczała tylko groźnie, ale nie miała ze mną szans — opowiadał niebieskiemu, kierując kroki z powrotem na tereny Edka.
***
Przez ten ziąb nabawił się jakiejś infekcji ucha. Bolało go i nie dało się z nim żyć. Duma się śmiał, że może Śmierdziel sprzedał mu świerzb, ale mu nie było do śmiechu, gdy raz po raz jego łapa drapała irytujące miejsce. Dlatego też udał się do pewnej uzdrowicielki, która świadczyła swoje usługi za żarcie. Akurat teraz trwała pora Nagich Drzew, więc była to cenna zapłata. Udało mu się upolować wronę, która została zaakceptowana jako płatność za zioła i maści, które kocica wepchnęła mu do ucha. Miało niby przejść za parę dni. Liczył, że to prawda i samotniczka go nie oszukała. Chociaż wątpił, aby była taka głupia, gdy na jego barku widoczny był znak Entelodona. Miałaby tylko problemy.
Wyleczony: Nastroszone Futro
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz