Zdębiał trochę, słysząc pytanie kotki. Jak na złość brat raczył go poinformować, że on i Śnieżne Futro... no ten teges. Wbił pazury w ziemie. Głupi kaczy-wąż. Musiał ją otumanić jakimś ziółkami od Potrójnego Kroku. Jak on w ogóle to zrobił? Przecież bez przednich łap... nie! Nie mógł o tym myśleć. Trzepnął ogonem.
— Nie. Nie mam. Przecież mówiłem ci, że w moim klanie kotki to tępe kije. Mamy taką Różaną Słodycz... ona serio ma coś nie tak z mózgownicą. Pewnie dlatego, że urodziła się jako pieszczoszka. — prychnął. — Ty pewnie też nikogo nie masz, pani wojowniczko?
— No wiesz... — odwróciła szybko głowę. — No nie mam! A chce mieć! Może nie chce bachorów, ale chce partnera! By się mieć komu wyżalić. Ty byś nie chciał mieć?
Kawczy Lot prychnął. Sam nie wiedział czy chciałby, czy nie.
— Po co mi kotka, która tylko by mi stękała nad głową? — mruknął w końcu.
Widząc wzrok Burzy, dodał.
— Mówiłem ci, że u nas same kije, a nie kotki. — prychnął. — "Bla bla bla i wtedy tamten tamtemu to, a w ogóle to dziś miałam sraczkę bla bla..." — zacytował jedną.
Niebieska zaśmiała się cicho.
— Faktycznie beznadziejne przypadki.
Westchnął, siadając.
— No wiem. I pomyśleć, że się rozmnażają. Zaraz cały Klan Wilka będzie taki tępy. U was też tylko wybitnie inteligentni się rozmnażają?
— Trudno stwierdzić. — mruknęła. — Może...
— Wiesz co? Walić to. I ich wszystkich. — wszedł w jej słowo. — Czas na sprawdzenie twojej sprawności, pani wielka wojowniczko. — uśmiechnął się złośliwie i cisnął w kotkę błotem.
Ta odskoczyła. Uderzenie serca wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi ślipiami, po czym sama nabrała błoto na łapę i cisnęła nim w kocura. Lepka ziemia uderzyła go prosto w pysk. Obrzydliwy smak ziemi dostał się na jego język i do nosa. Kichnął, ścierając szybko maź.
— Masz przerąbane!
— Pierw musisz mnie złapać! — zaśmiała się, ciskając w niego błotem i uciekając.
Ogon Kawki chodził na boki. Zamrugał pospiesznie i ruszył za kotką. Sprawnie omijał pociski kotki, a niektóre przyjmował na siebie. Liczyła się zemsta, a nie wygląd. Mając ogon Burzowej Nocy tuż pod pyskiem, chwycił za niego i skoczył na kotkę powalając ją. Błoto poleciało na wszystkie strony, brudząc koty.
— Coś ci się nie udało. — mruknął dumny z siebie, wpatrując się w swoją zdobycz.
— Na pewno? — miauknęła.
Zaczęła wycierać swoje brudne łapska o jego brzuch.
— Przesadziłaś. — warknął, nacierając kotkę błotem i mokrymi liśćmi.
Broniła się, więc obydwoje po krótkim czasie stali się błotnymi potworami. Patrząc z daleka, gdyby nie uszy Kawki, trudno by było stwierdzić które to które. Burzowa Noc zrzuciła go z siebie zadowolona po czym zaczęła się śmiać.
— No ci?
— Wyglądasz... wyglądasz... — zaczęła, ale nie mogła przestać się śmiać.
Kawczy Lot prychnął, odwracając się do niej zadem.
— Ty na pewno nie lepiej, prze pani Błotnista Noc.
— Jesteś pewny, Błotnisty Locie? — mruknęła, ściągając liść za ucha.
Przekręciła łeb, po czym podeszła do niego i włożyła mu dwa mokre liście do uszów.
— No i proszę. Jak nowe. — stwierdziła.
— Będę się przez ciebie czyścił przez dwa wschody słońca. — burknął.
— Myślę, że podobnie. — mruknęła, spoglądając na swoje futro.
Kawczy Lot już chciał coś syknąć, gdy poczuł, że coś mu pełza po łbie. Znieruchomiał.
— C-co ja tutaj m-mam? — zapytał, próbując nie panikować.
Burzowa Noc spojrzała na niego z podejrzeniem.
— Robaka.
Poczuł jak łapy robią mu się słabsze.
— Zdejmij go! — pisnął niemal przerażony.
Kotka uśmiechnęła się wrednie, ale łaskawie zdjęła to paskuctwo z jego łba. Kawka odetchnął z ulgą, wpatrując się z nienawiścią w różową dżdżownicę. Obrzydliwe stworzenie zżrące gówna. Teraz na pewno będzie się mył dwa wschody słońca. Burza zdawała się coś mu wygarnąć, ale Kawczy Lot był szybszy.
— Nikomu o tym nie mów! Zrozumiałaś? — burknął. — Inaczej obudzisz się łysa jak mój tata!
<Burza?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz