Wtedy, kiedy jeszcze Bielicza Łapa była w żłobku
— O co chodzi? — usłyszała pytanie burej kotki.
Wywróciła oczami i trzepnęła ogonem w ziemię.
— O nic. A o co miałoby chodzić? Nie wolno mi na ciebie spojrzeć? — warknęła.
— Ale patrzysz już na mnie za długo i to mnie irytuje — mruknęła Bielik.
A co ją to interesuje? Niech się odwróci i tym nie zadręcza. Wielka królewna, na którą się spojrzeć nie można. Głupia.
— Nie obchodzi mnie twoje zdanie. Chcę, to będę patrzeć — fuknęła czekoladowa, unosząc łeb.
— Pytam cię w jakim celu. Przecież stwierdziłaś, że nie jestem zbyt ładna, a gapisz się na mnie jak w gwiazdki na niebie.
Jak
gwiazdki na niebie? Czy ona miała gorączkę? Była bardzo mało urodziwa, z
pewnością o wiele mniej, niż Róża. Takie słowa nawet nie powinny były
paść z jej pyska. Zamrugała parę razy, oburzona słowami kotki.
— Zamknij się wreszcie — syknęła przez zęby srebrna.
Niebieskooka machnęła gniewnie ogonem i opuściła żłobek. W końcu.
***
Wędrowali,
wędrowali i wędrowali. Bez końca. Gdzie oni w ogóle zmierzali? Każdy
był już umęczony całą tą przeprowadzką. Ucieszyła się, kiedy nadeszła
pora na postój. Róża zatrzymała się, by odetchnąć. Usiadła niedaleko
swojej mamy i już miała zacząć wylizywać swoją sierść, aż spostrzegła
zmierzającą w jej stronę Bieliczą Łapę. Trzymała w pysku całkiem sporą
mysz.
— Hej, mam coś dla was maluchy — zwróciła się do nich.
Nie
lubiła, kiedy koty wypominały jej wiek. Nie była wcale takim maluchem.
Miała ładną sylwetkę, była wysoka i dojrzała. Nie była głupim klopsem o
mózgu wielkości orzeszka.
— Cześć — miauknęła, patrząc na swoją koleżankę, która zdążyła zostać uczniem. — Co u ciebie słychać?
Kotka posłała jej lekki uśmiech.
—
Dobrze. Umiem polować na myszy. Właśnie jedną przyniosłam, byście ty i
twoje siostry coś zjadły przed dalszą podróżą — oznajmiła.
— Jak świetnie — zamruczała. — Kto jest twoim mentorem?
Koniec z rzucaniem się do niej. Koniec kłótni. W końcu to kotka. Jedna z nielicznych, które
były w miarę normalne. Na jej złośliwości zaciśnie zęby. Kto wie, może staną się
przyjaciółkami i naprowadzi ją na dobrą drogę tępienia kocurów? Miała taką nadzieję. To właśnie jej plan.
— Irgowy Nektar — pochwaliła się. — Nasza zastępczyni. Jest super.
Dobrze uczy. A ty pewnie niedługo będziesz musiała przejść test w lesie,
nie? Życzę powodzenia. To było okropne doświadczenie.
Ach, jej mentorką była kotka, do tego jeszcze taka ładna. Bardzo dobrze.
— Irgowy Nektar to zdolna wojowniczka, cudownie, że cię szkoli — miauknęła. — O jakim teście mówisz?
—
Nim zostaniesz mianowana na ucznia, musisz spędzić noc samotnie w
lesie. Nie możesz wtedy wrócić do obozu, bo uznają cię za tchórza. Mama
wam o tym nie mówiła? — zdziwiła się.
— Być może mówiła, mogło
wylecieć mi z głowy — stwierdziła pomarańczowooka. — Brzmi nieciekawie.
Aczkolwiek, zamierzam zostać medyczką. Brudzenie się błotem nie wydaję
się być dobrym pomysłem. Nie chce zniszczyć mojej zadbanej sierści.
— Och... Rozumiem. To pewnie będziesz mieć inny test. Słyszałam, jak
lider o tym mówił. Mam nadzieję, że ci się uda go zdać i spełnić swoje
marzenie. — powiedziała.
Uśmiechnęła się, czując, że powoli się rozumieją.
— To miłe — przyznała. — Co robiłaś na swoim teście? Nie bałaś się?
—
Na początku nie. Weszłam na drzewo i spędziłam tam noc. Jak się
ściemniło... Było strasznie, ale nie aż tak, bym uciekła do obozu.
Gorzej było zejść na ziemię, ale się udało nie połamać sobie kości.
— To by było straszne — rzuciła, udając wielkie przejęcie. — Jak dobrze, że nic ci się nie stało.
Czuła,
że dobrze jej to wychodzi. Właściwie, może ta Bielicza Łapa nie była
wcale taka okropna, jak się jej wydawało? Co było widać, wydoroślała.
—
Ważne, że to zdałam i mogę dzięki temu szkolić się na wojownika.
Później tylko test walki z jakimś uczniem i będę prawdziwą wojowniczką —
rzekła z entuzjazmem. — Nie mogę się tego doczekać. Chociaż... Lider
mówił, że jak będę już duża, to znajdzie mi jakiegoś kocura... Wiesz...
partnera. By urodzić kocięta...
Zacisnęła zęby, czując gniew.
No tak. Czego można spodziewać się po tak głupim i idiotycznym, kocurze liderze?
— Będziesz musiała iść w krzaki z jakimś obrzydliwcem, którego nie chcesz? — wzdrygnęła się oburzona.
—
No... tak. Tego oczekuję ode mnie Mroczna Gwiazda. To po to, by
wzmocnić klan — wytłumaczyła młodszej. — Pewnie ciebie też to czeka.
Kotka musi przynajmniej raz urodzić dla klanu młode.
— Okropne. W życiu nie będę mieć kociąt. Kocury są paskudne. Obrzydliwe.
— Jak to? Nie lubisz kocurów? — zdziwiła się bura. — A co w nich takiego obrzydliwego? Wyglądają podobnie, jak my.
Wysunęła pazury i wbiła je w ziemię. Co ona narobiła? Musi jakoś to odkręcić. Za wcześnie. Cholera.
— Nie, nie, mam na myśli bardziej chodzenie w krzaczki z kocurem. To jest dopiero paskudne.
—
Ach to... No... racja. Brzmi okropnie. Ja nawet nie wiem, o co w tym
chodzi... Jednak skoro trzeba, to nie widzę innego wyjścia. Nie mogę
zawieść lidera. Moja mama opowiadała mi, że jak będę duża, to będę
zajmować się dziećmi tak, jak teraz ona. To moja przyszłość.
Róży zrobiło się jej szkoda. Nie chciała, by tak wyglądała przyszłość jakiejkolwiek kotki.
— Brzmi bardzo przykro, nie chce tak skończyć... — zaskomlała. — Nie chciałabym kociaków.
—
Cóż... Pewnie uszanują twoją decyzję... Chyba... — rzekła z wyczuwalną
niepewnością. — Ale... właśnie! Jako medyczka nie możesz ich nawet mieć,
to może to
cię przed tym ochroni
— Masz rację, może to mnie uratuje, mam taką nadzieję, Bielicza Łapo.
< Bielicza Łapo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz