*dawno temu, jakiś czas zanim Rybka i reszta próbowali dorwać Krokus*
- Och, to dobrze. Nie muszę w takim razie ciągle się rozglądać. - rzekła z przyjaznym wyrazem pyska, po czym ustawiła się w pozycji bochenkowej, cicho mrucząc i przymykając swe intensywnie zielone ślipia. - Wszyscy samotnicy zmieniają zapachy? – spytała pieszczoszka, przekręcając łepek.
- Ach, nie, słońce – odparła srebrna - po prostu...kiedy wytarzasz się w wonnych ziołach, to pachniesz inaczej. Ja nie dawno byłam akurat w lesie, wiec możliwe, że mój zapach się zmienił- miauknęła, nie wspominając jednak o tym, czemu była w lesie i czemu wytarzać by się miała w zielsku.
- W lesie? tam gdzie żyją śmierdzące leśne Klany? - miauknęła zaciekawiona Blanka.
Czyli pieszczochy wiedziały o klanach? Jak widać, nie tylko klany nie doceniały wiedzy samotników, ale też samotnicy nie doceniali wiedzy pieszczochów o klanach.
- Tak. W sensie, nie dokładnie na ich terenach, bo kiedy obcy wejdą na nie, to są przeganiani, zostają pobici albo i gorzej – wyjaśniła podstarzała kocica.
- Straszne... na ulicy też tak jest? Że mogą cię pobić kiedy popadnie? - dopytała zaciekawiona, unosząc łepek, by może zobaczyć coś za ogrodzeniem. Widząc to, kąciki ust Bylicy uniosły się jeszcze delikatnie. Jak widać mała miała wrodzoną ciekawość, jak każde kocię, i chciała poznawać świat.
- Czasami. Ogólnie to na ulicy są gangi - zaczęła błękitna - ich członkowie nie muszą się tak bać, bo są w grupie. Często jednak nadużywają swojej przewagi i znęcają się oraz wykorzystują tych, którzy są słabsi. Czyli na przykład pojedyncze koty, które mieszkają w śmietnikach, samotne matki z kociakami, które nie są się w stanie przed nimi obronić i się ich słuchają, aby nic nie stało się ich dzieciom...albo porzucone kociaki, często poharatane, które ledwie wiążą koniec z końcem...
- Nie mogą sobie znaleźć dwunożnych? - spytała smutno wnuczka Biedronki.
Dziko pręgowana widząc naiwność kociaka zrobiło się jej żal. Żal tego, jak mało o świecie wiedziała bengalska koteczka. A co, gdyby jej dwunogi ją zaatakowały? Albo, gdyby ją wygoniły z domu? Młoda pieszczoszka zostałaby sama jako włóczęga, bez ani krzty wiedzy o tym, jak przeżyć ani jak działa świat poza legowiskami dwunożnych, w których jak widać była zamknięta od urodzenia.
- Niestety. Dwunogi nie zawsze są łaskawe, moja droga. Ty masz dom, ale niektórzy dwunodzy...nie przejmują się biednymi kotami z zaułków, nawet, kiedy te błagają ich o pomoc. Czasami nawet porzucają własnych pupili...albo i gorzej... - mruknęła. Słyszała takie historie, i pamiętała, co mówił jej przybrany synek – Wypłosz. Nie miał oka, łapy, ogona – a to wszystko przez dwunogów.
- Nie wierzę. Dwunodzy są dobrzy i zawsze pomogą w potrzebie – miauknęła Blanka, przekręcając łepek.
- Możesz nie wierzyć, ale to nie oznacza, że tak nie jest – odparła samotniczka - osobiście znam kociaka, którego dwunodzy wyrzucili z pędzącego po ulicy blaszaka, i drugiego kociaka, któremu wydłubali oko i odcięli nogę, a jego rodzeństwo zakopali żywcem - miauknęła. - nie mówię, że wszyscy dwunodzy tacy są, ale duża część jest.
Jej młodsza rozmówczyni zmarszczyła brewki, słuchając opowieści Bylicy. Oczywistym było, że jej nie uwierzy od razu, z czego starsza zdawała sobie sprawę…ale mimo to powiedzenie jej o tym mogło ją uchronić przed zgubą, nawet, jak mała teraz nie uwierzy, to może w przyszłości jej to jakoś pomoże, jeśli znajdzie się podbramkowej sytuacji…
- Babcia mówiła co innego... że to w Klanach jedzą swoje dzieci, zabijają i zarażają wścieklizną, a w mieście u Dwunogów jest dużo lepiej... może nie idealnie, ale na pewno nie tak źle.
-Co? W klanach przeważnie szanuje się kociaki. Nikt ich nie zabija ani tym bardziej nie zjada - mruknęła. - a co do wścieklizny...to jest to choroba, którą równie dobrze może zarazić się pieszoczoch. Trudno jest powiedzieć, czy cos jest gorsze. Ale oba mają swoje mocne wady...
- Bycie pieszczochem ma wady? - zapytała cicho Blanka, unosząc brewkę bardziej.
- Jak najbardziej. Ma wady - miauknęła - po pierwsze, nie zawsze znajdziesz dobrych dwunogów; jak im się znudzisz, mogą cię porzucić, albo i gorzej. Po drugie, nie rzadko jesteście zamykani w domach, przez co nie jesteście w stanie zaznać piękna natury. Po trzecie - przez to nie umiecie się bronić przed innymi kotami, jeśli już wychodzicie. I po czwarte, nigdy nie poznacie smaku zwierzyny.
- Nie wiem, co może być ciekawego w wychodzeniu dalej niż za ogródek, szczególnie patrząc na to, co wcześniej mówiłaś o gangach...
- Nie tylko gangi istnieją tam, na zewnątrz. Kolorowe ptaki, piękne widoki...a poza miastem...poza miastem są przepiękne łąki, lasy pachnące igliwiem, rzeki z błyszczącymi rybami pływającymi w wodzie...drzewa, które szumiąc kołyszą cię do snu...zwierzęta, których nigdy nie widziałaś, to samo z roślinami... - miauczała z pasją. W sumie to trochę się nawet cieszyła, że wrócili do lasu, bo ona sama urodziła się w dziczy. Tak, chciała przejąć miasto, ale lubiła też terany poza nim. I to bardzo. - i rozgwieżdżone niebo, do którego się nie umywa to, jaki nieboskłon zobaczysz w mieście - miauknęła. Już jakiś czas temu zauważyła, że gwiazdy nie świeciły tak jasno w mieście. Może wzrok Gwiezdnych na nim się kończył, albo był tu rozmyty? Dobrze im tak, mieli za dużo władzy nad światem tylko i włącznie dlatego, że zdechli.
- To wszystko brzmi... ładnie. Ale przecież wszystko, i jeszcze więcej można zobaczyć w magicznym oknie Wyprostowanych – odparła bengalka, zerkając za siebie w stronę domu.
- W czym? - spytała Bylica zaintrygowana - a co to takiego?
- To takie okno kontrolowane za pomocą szerokiego patyka. Dwunodzy oglądają na nim innych Dwunogów i czasem właśnie zielone polany, rozgwieżdżone niebo... a otoczenie za normalnymi oknami się nie zmienia! Dlatego jest magiczne - wytłumaczyła.
- To niezwykłe! – miauknęła podekscytowana Bylica. Chciała zobaczyć to pudełko! - pokażesz mi je? Proszę, proszę, proszę, proszę! - błagała niczym kociak. Naprawdę chciała zobaczyć to cudo. Już prawie dreptała łapkami w ziemi z podekscytowania. Magiczne pudełko? Musiała to obejrzeć! Musiała!
- Pokazałabym, ale... jest w środku. A moi Dwunodzy nie lubią obcych w domu... - miauknęła niepewnie. - Są dosyć... terytorialni.
Na to jej zapał nieco się ostudził. No tak…jej dwunodzy, którzy rzucali w koty kamieniami. W takim wypadku to faktycznie nie był dobry pomysł, żeby tam iść…a szkoda, bo naprawdę chciała zobaczyć to pudełko.
- I agresywni – dorzuciła swoje trzy grosze starsza - Nie...nie boisz się że ci coś zrobią...?
- Dlaczego miałabym się bać? Nigdy nie syczeli na mnie, ani nic - odpowiedziała krótko Blanka, odwracając łepek w stronę starszej kotki.
- Ale...zachowują się tak źle do innych kotów....krzywdzą je.... a co jak....postanowią skrzywdzić ciebie? - miauknęła ze zmartwieniem w głosie.
A co jak pewnego dnia faktycznie odwrócą się przeciwko małej koteczce? Zrobią jej coś? Rzucą w nią kamieniem? Wygonią z domu? Wyrzucą z samochodu jak wyprostowani Skazy? Odetną nogę jak ci, którzy złapali Wypłosza? Zakopią żywcem, tak jak rodzeństwo jednookiego kociaka?
- Nic mi nie zrobią... to moi Dwunożni. Nie są złymi Wyprostowanymi, tylko czasem się tacy wydają. Nie lubią towarzystwa.
- Albo chcą krzywdzić koty....trenują... - zamarła, gdy myśl pewna przebiegła jej przez głowę. - trenują, zanim zabawią się tobą. - spojrzała z przestrachem na kociaka.
To…to wszystko…to wszystko mógł być trening. Trenowali. Trenowali, żeby potem zabawić się w polowanie. Polowanie na biedną, ufającą im bezgranicznie Blankę, stojącą tuż przed nią. Nie. Nie mogła na to pozwolić!
Nim kociak zdążył pisnąć chwyciła go w pysk, po czym jak oparzona wybiegła z ogrodu. Nie da zabić tej biednej istotki! Nie da!
Słyszała, jak zdziwiona i przerażona Blanka piszczy cicho, a potem rozgląda się na boki. Musiała jak najszybciej wydostać się z miasta, żeby mała na pewno jej nie zwiała.
- Ja... ja nie chcę! Niech mnie pani zostawi! Chcę wrócić do domu!
- Nif mogę pofwolić, by fię zabfili! - miauknęła przez zęby, ciągnąc kociaka. To, że mała nie wiedziała, co mogli jej zrobić dwunodzy było naturalne, w końcu się z nimi wychowywała; ale to nie oznaczało, że Bylica pozwoli jej na zostanie tam i narażenie na niebezpieczeństwo. Nie pozwoliła już, by więcej krzywdzono Wypłosza i Skazę, więc dla Blanki też zrobi to samo – w końcu to był tylko niewinny, naiwny kociak!
- Nie zabiją mnie! Niech mnie pani puści! - widząc, że jest coraz dalej od domu, w zielonych ślepiach pieszczoszki zaczęły gromadzić się łzy.
- Sfą nie bezfieczni. Nie chcfę mieć ćfię na sfumieniu. - mruknęła. Nareszcie zaczęła zbliżać się do lasu, jak na razie szło całkiem nieźle, choć przykro było jej, że robiła to wbrew woli Blanki. Ale cóż, lepiej, żeby żyła i była na nią zła, niż wąchała kwiatki od spodu. W leśnej głuszy powitały ją gałęzie tak dobrze znanych, ogromnych drzew.
Kiedy szła przez las, niosąc młodą kotkę, słyszała, jak ta zaczyna płakać. Biedna Blanka… musiała się naprawdę bać. Bylica to rozumiała i było jej przykro, że to ona jest tego stanu powodem, ale czuła się w obowiązku zabrać małą, aby ją ochronić przed wyprostowanymi.
Słysząc jak mała coraz bardziej i bardziej chlipie, przystanęła. Chciała postawić bengalkę, aby spróbować ją jakoś uspokoić, bo słuchanie jej płaczu sprawiało iż serce samotniczki pękało. Mimo to już po chwili ruszyła dalej. Nie. Nie może jej dać szansy na ucieczkę. Jeśli będzie inteligentna i pójdzie jej tropem, to wróci do swoich dwunogów. A drugi raz już jej raczej nie złapie.
Po jakimś czasie dostrzegła starą wierzbę w której dziupli i korzeniach mieszkała z resztą swojej grupy. Kiedy była już blisko drzewa powitały ją tam zaskoczone spojrzenia aż siódemki kotów, które razem jadły posiłek. Dziwili się pewnie, że przyniosła kolejnego kociaka. Czuła, jak Blanka trzęsie się jak galareta. Zapach strachu bił od kotki na kilometr. Miała nadzieję, iż za jakiś czas…mała się przyzwyczai, bo miała pewnie spędzić z nimi dużo księżyców…
Bylica podeszła do Błotnistego Ziela. Położyła w łapach małej pomarańczowookiej samotniczki kociaka.
- To dziecko było pieszczochem. Ale jej dwunodzy są niebezpieczni - mruknęła. - Skowronek, wykop dół w naszej norze. będziemy ją tam trzymać, aż zapach i ślady prowadzące do miasta nie wywietrzeją. Nie dam temu dziecku zginąć - miauknęła, przenosząc wzrok z powrotem na srebrną koteczkę.
- A-ale ja nie chcę! - wymiauczała głośno bengalka, wiercąc się w łapach liliowej - Ja chcę do domu!
- Kochanie, w domu cię jeszcze zabiją. Tutaj nie ma tego zagrożenia - miauknęła, schylając się do koteczki .W sumie to nieco kłamiąc, bo poza miastem żyły lisy, borsuki, kuny i drapieżne ptaki…ale nauczą ją wszystkiego, co potrzebne, żeby przetrwać. Tam nie miała prawdziwej ochrony, bo te dwunogi pewnie chciały ją skrzywdzić Teraz miała. - nie płacz, proszę, bo serce mi się kraje. – starała się jakoś sprawić, żeby mała już tak nie chlipała. Mała mastroszyła się, widząc jak starsza się do niej schyla.
- Jest! Chcecie mnie zjeść! Jak leśne klany! - załkała tylko bardziej.
- Nie! Leśne klany nie jedzą kociaków! A my to już w ogóle! – miauknęła, nieco wewnątrz panikując. Co inne pieszczochy nagadały temu dziecku?!
- Ja nie chcę! - pokręciła główką była już pupilka wyprostowanych, wyrywając się pomarańczowookiej. Bylica szybko zareagowała, bo nim dziecko uciekło, natychmiast schwytała je między własne łapy. Usiadła, przytrzymując kociaka między nimi tak, by nie zwiał. Wiedziała, że małej się to nie podobało. Ale może kiedyś…może kiedyś zrozumie, czemu to zrobiła i nie będzie w niej widzieć kanibala zjadającego kociaki na śniadanie.
- Nie! - pisnęła, kładąc po sobie uszy. - Ja chcę iść! Niech mnie pani puści! – miauczała młodsza koteczka, wylewając łzy.
- Nie będę mieć kociaka na sumieniu. – mruknęła Bylica - zostaniesz tutaj. Będzie ci tu dobrze... – dodała.
- Nie będzie! - Blanka pociągnęła żałośnie nosem. - Nie jestem samotnikiem! Ja chcę do Dwunogów!
- Dwunogi mogli by ci zrobić krzywdę - odparła. Jeśli będzie musiała, to będzie to powtarzać do znudzenia, ale nie pozwoli małej uciec. Po chwili Skowronek podeszła i skinęła matce głową, iż wszystko już gotowe. Dziko pręgowana chwyciła bengalkę za kark, po czym wlazła do nory znajdującej się między korzeniami starej wierzby. Dostrzegła dół wyłożony mchem. Idealnie się nada.
- Dfobra rofota. stfąt nie ufieknie - mruknęła do szylkretki przez zęby między którymi pełno było futra małej kotki, którą trzymała. Następnie ostrożnie włożyła Blankę do dołu. Mała raczej nie da rady stamtąd uciec. Mała jednak od razu zaparła się nóżkami, próbując jeszcze uratować się przed włożeniem do przygotowanej dla siebie dziury.
- Proszę! Ja nikomu nie powiem! Moi Wyprostowani się nie dowiedzą że mnie ukradłaś! Ja chcę tylko wrócić do domu!
- Złotko...nie chcę, żebyś umarła. Nie chcę, żeby oni cię skrzywdzili - miauknęła, ostatecznie wpychając małą do dziury.
- Nie! – krzyknęła wnuczka Biedronki. Natychmiast zaczęła podskakiwać, próbując się wydostać, jednak na marne. Widząc zmagania kociaka, poszła po mysz. Podeszła z powrotem do skraju dziury, po czym zrzuciła zwierzątko na dół.
- Twój pierwszy dziki posiłek - miauknęła, uśmiechając się lekko, starając się wyglądać na przyjazną. Może jedzenie chociaż trochę odciągnie małą? W końcu to była jej pierwsza mysz, może zaciekawi się na tyle, by skosztować jej i choć na chwilę się uspokoić? Młoda niestety ku zawodzie Bylicy pokręciła łebkiem, odsuwając się gwałtowanie od piszczki.
- Nie chcę! Zatruję się! I ma... ma robaki! Na pewno! – zaczęła miauczeć w panice Blanka.
- Nie. Nie ma robaków. Została niedawno upolowana. To, co żywe, nie ma wewnątrz robaków, chyba, że samo jest robakiem. – wytłumaczyła kociakowi.
- Nie zjem! - koteczka odepchnęła od siebie mysz łapą, marszcząc brwi.
W odpowiedzi dziko pręgowana zasmuciła się, a kąciki jej ust opadły.
- Jak chcesz - miauknęła, odchodząc nieco od dołu, a następnie kładąc i moszcząc się na własnym posłaniu. Nie wiedziała czy mała uśnie, bo na pewno była zestresowana – natomiast wiedziała, że szanse na wydostanie się Blanki były praktycznie równe zeru. Niedługo później samotnicy posnęli, włącznie z Bylicą.
<Blanko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz