Noc była już niezwykle ciemna, gdy rozmawiała z jakąś Nocniaczką na zgromadzeniu. Wokół tłok i szmer rozmawiających między sobą kotów. Zgromadzenie przebiegało raczej spokojnie - nie było żadnych spięć między liderami, wojownicy zdawali się zajęci debatowaniem w swoich zbitych grupkach. Jej też całkiem się podobało. Nie dowiedziała się zbyt wiele, kotka z Klanu Nocy była jednak całkiem sympatyczna. Jednak gdy większość kotów w jej otoczeniu zamilkła z trwogą w oczach, była zmuszona odwrócić wzrok i dojrzeć splamiony krwią spód miejsca przemówień. Śnieg przybrał szkarłatną barwę, a ona znieruchomiała, zaskoczona i zbita z tropu.
* * *
przed zgromadzeniem z opętaniami
Każdego cholernego dnia modliła się do Klanu Gwiazdy, czy czegokolwiek, co nad nimi czuwało - o ile istniało takie coś - by zrzucili na Lamparcią Gwiazdę piorun albo spalili go żywcem. Jednocześnie czuła ogromny niepokój względem swojego mentora, a jednocześnie podziwiała jego siłę. To było... dziwne uczucie. Jednak wiedząc, jak skrzywdził taką Słoneczną Polanę, jak posłał ich na śmierć, a teraz wprowadzał jakieś irracjonalne brutalne zasady, nie potrafiła patrzeć na niego z taką zadumą jak kiedyś. Nie chciała być jak on. Był dobrym wojownikiem z pewnością, i mógł wiele ją nauczyć, ale cholernie złą osobą. Nie potrafiłaby uwierzyć, że ktoś dobry, mógłby zostawić kota tak nieodpowiedzialnie na pewną śmierć, a potem wprowadzać zasadę, by wojownicy dosłownie b i l i się o pozycję. Jak to niby miało naprawić problem złych zastępców? Mimo wszystko, wiedziała, że słowo lidera było prawem. Że jako Klifiaczka miała obowiązek wykonywać jego rozkazy, obowiązek go szanować.
Każda myśl w jej głowie kłóciła się ze sobą wzajemnie.
Westchnęła jedynie, zmuszając się do podniesienia w końcu łap, po kilku uderzeniach serca bezczynnego leżenia na legowisku po przebudzeniu. Kątem oka widziała już, jak część uczniów wychodzi z legowiska; znaczna większość rozpoczęła już swój trening. Ona nie zamierzała się ociągać. Mimo wszystko, miała teraz szmat obowiązków, więc chciała wykorzystać sprawne łapy i wziąć się do roboty na poważnie.
Opuszczając legowisko, lekki chłodny wiatr zmierzwił jej jasne futro. Zignorowała chłód, mimo że potrafił być drażniący, i skierowała się w stronę legowiska lidera, czekając tuż przed wejściem. Mimo mieszanych uczuć i niechęci, szkolenie dalej ją intrygowało. Dalej niespełnione ambicje zostania jednym z najlepszych wojowników rozpierały ją od środka. Dziecięca ciekawość i chęć poznawania świata nie znikły mimo księżyców. I nie zbierało się na to, by miała się ich kiedykolwiek pozbyć.
Wkrótce czarne futro nowego przywódcy wyłoniło się z legowiska. Wciąż dziwnie było jej myśleć o nim jako o liderze. Odejście Cętki z tej pozycji było tak szybkie i niespodziewane, że nie zdążyła się przyzwyczaić do nowej codzienności.
— Co będziemy dziś robić? — spytała powoli, gdy już skończyła analizować i jego mimikę pyska, i ogólnie wszystko, co dotyczyło jego i tego co wyprawiał w ostatnim czasie. Walka? A może poćwiczą jeszcze polowanie? Cokolwiek by to nie było, była na to gotowa.
— Utrwalimy pozycję łowiecką i spróbujemy zapolować, o ile cokolwiek to da. Na sam koniec zawalczymy.
Na myśl o walce dreszczyk emocji przebiegł po jej futrze - zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Nie będzie musiała się bać, jeśli sprawi, by Lampart był z niej dumny. A była niewątpliwie zdesperowana, by uczyć się tak dobrze, jak tylko mogła.
* * *
Ugięła łapy i wstrzymała oddech, nieruchomiejąc z jedną uniesioną lekko do góry. Uszy były czujnie i sztywno uniesione, by wyłapać każdy dźwięk. Przeniosła ciężar na uda. Czuła na sobie wzrok Lamparciej Gwiazdy. Kocur przez chwilę przyglądał się jej, zanim zaczął ją okrążać, sprawdzając, jak radzi sobie z pozycją łowiecką. Po chwili poczuła jego łapę na swoim grzbiecie i zniżyła się, jeszcze bardziej ukrywając się w zaroślach.
— Musisz być niżej — wytłumaczył, nie spuszczając z niej wzroku. Kocur swoim pyskiem podniósł jej ogon wyżej do góry. — A ogon powinnaś unosić sztywniej, co najmniej mysią wysokość od ziemi. Inaczej będziesz nim szurać po ziemi, wydając niepotrzebny hałas. Nim zrobisz dwa kroki, zwierzyna już zwieje. Słuchałaś, co do ciebie mówiłem? — strzepnął ogonem.
— Tak. Przepraszam — burknęła.
— Idź do przodu — rozkazał Lamparcia Gwiazda, samemu siadając na trawie.
Kotka wykonała polecenie - wolnym, ostrożnym krokiem, zaczęła się skradać. Unosiła spokojnie łapy do góry, starając się stawiać jak najlżejsze kroki, by nie wydać żadnego zbędnego szelestu. Skupiła na tym całą swoją uwagę; za każdym razem, gdy wydała choćby najmniejszy hałas, krzywiła się nieznacznie. Za każdym razem, gdy spieprzyła sprawę, na polecenie swojego mentora musiała zaczynać od początku.
Za którymś razem, zaczęła popełniać coraz mniej błędów. Niedużo czasu zajęło jej ogarnięcie techniki łowieckiej - praktyka była dobrym sposobem na naukę. Gdy w takiej pozycji powróciła do mentora, Lampart skinął głową.
— Teraz dobrze ci poszło — mruknął, lustrując wzrokiem otoczenie. — To teraz powiedz mi, czy coś czujesz i co.
Poruszyła nozdrzami, by wyłapać jakikolwiek ślad zapachowy po zwierzynie; otworzyła pysk dla lepszego efektu, ale nawet to nie podziałało. Mimo, że sroga pora nagich drzew minęła, zwierzyny wciąż brakowało w lesie, chociaż z pewnością było lepiej, niż wcześniej. Tonkijka wzruszyła po chwili barkami, wzdychając.
— Nic nie czuję — jak na przekór, po tych słowach słaby zapach dotarł do jej nozdrzy. Od razu się wyprostowała, rozpoznając w nim wiewiórkę. Nie wiedziała, czy był to stary zapach, czy świeży, ale w tym momencie jej to nie obchodziło. Gdyby coś złapała w tak ciężkiej porze, na pewno Lampart by to docenił. Nie mogła zmarnować tej szansy! Ruszyła do przodu z nosem nad ziemią, tam, skąd zdawał się docierać. Zauważyła kątem oka, jak uszy czarnego podnoszą się z lekka zainteresowane, co wyczynia uczennica. Kotka zatrzymała się przed drzewem, skąd docierał najbardziej wyraźny zapach (chociaż wiąż słaby) i podniosła wzrok do góry. W dziupli słyszała charakterystyczne drapanie. Niepewnie położyła łapę na korze drzewa. Uczyła się trochę wspinać, co prawda, ale nie była pewna, jak bardzo to opanowała. Dziupla nie była bardzo wysoko, ale na tyle, że gdyby straciła równowagę i spadła, mogłaby się połamać. No cóż, musiała polegać na swoim Klifiaczym instynkcie.
Wysunęła pazury i mocno wbiła je w korę. Potem zrobiła to samo z pazurami drugiej łapy. Tylnymi łapami podpierała się, by nie spaść.
Podniosła łapę wyżej.
Zaczęła się wspinać, czując jak od wysiłku zaczynały drżeć jej łapy. Nie puściła się jednak, a tylko zdusiła zmęczenie, przybierając zdeterminowany wyraz pyska.
Gdy już była na wystarczającej odległości, złapała się stabilnej gałęzi. Dzięki swojej małej wadze przynajmniej przez chwilę nie musiała się martwić, że spadnie na zbity ryj. Zajrzała do dziupli, skąd wydobywały się co kilka uderzeń serca wiewiórcze piski. Nie mogła uciec. Prosty łup. Przynajmniej w jej mniemaniu. Odsunęła się trochę, czekając na dobry moment. I tak, jak się spodziewała, rudy gryzoń wyjrzał z dziupli, gotowy do ucieczki. Kotka jednak była na to przygotowana. Wyrwała się do przodu i złapała puchate zwierzę za szyję, przebijając tchawicę. Nie spodziewała się jednak, że tak szybko grunt zniknie jej pod łapami. Nim zdążyła się zorientować, już czuła, jak spada z upolowanym gryzoniem w pysku. Zacisnęła powieki, uderzenie serca przed tym, jak uderzyła w... Czy można nazwać to uderzeniem? Po otworzeniu oczu nie ujrzała Klanu Gwiazdy, a jedynie gęstą trawę, na którą spadła i która musiała zamortyzować upadek. Mimo to, kręciło jej się w głowie, a w kilku miejscach czuła nieprzyjemny piekący ból. Wysokość nie była na tyle duża, by ją zabić, jednak mimo to stęknęła, podnosząc się powoli. Podniosła wiewiórę, która wypadła z jej pyska i sztywno wróciła do Lamparta, który na jej widok uniósł brwi. Skrzywiła się, jednak była zmuszona odstawić ból na drugi plan i zdawać wrażenie dumnej ze swojego czynu. Mentor chwilę patrzył się na nią, by później skierować wzrok na wiewiórkę.
— Całkiem dobra robota — przyznał. — Zakop ją. Nie po to tu przyszliśmy, żeby skupiać się wyłącznie na polowaniu.
Walka. Napięła mięśnie, bo jeszcze jej nie ćwiczyła. I w zasadzie nie wiedziała, czego mogła się spodziewać, zwłaszcza po nim. Jednak jakkolwiek by jej nie szło, ta jedna marna, chuda wiewiórka już wprawiała ją w szczęście z dzisiejszego dnia, na chwilę uśmierzając stres. Dlatego bez guzdrania się, wykopała dziurę i wsadziła do niej zwierzę, następnie zakopując je.
[przyznano 25%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz