*ciąg dalszy poprzedniego opka*
Gdy przysypała ziemią upolowaną wcześniej wiewiórkę, od razu podeszła do mentora. Nie miała zielonego pojęcia, czego mogłaby się spodziewać. Mimo wszystko, chciała się postarać. Mimo, że była zmęczona i obolała, wiedziała, że Lampart jej nie odpuści. Musieli zawalczyć, nim zapadnie zmierzch.
— Ustań naprzeciw mnie. Twoim zadaniem jest mnie zaatakować tak, by powalić mnie na ziemię — miauknął. — Pamiętaj, żeby wykorzystywać elementy otoczenia i swoje atuty. To pomaga w walce z przeciwnikiem, nawet jeśli fizycznie jest silniejszy od ciebie.
— Jakie atuty? — uniosła brwi, przy okazji cofając się tak, by stać dwie lisie odległości od niego. Przybrała pozę gotową do ataku, na wypadek, gdyby musiała wystartować szybciej niż przypuszczała.
Czarny jedynie prychnął.
— A tego dowiesz się dopiero w walce — miauknął.
Nie zamierzała pozwolić sobie na porażkę. Chciała, by widział w niej kogoś, kto mógłby godnie stoczyć z nim pojedynek. Nie była słaba. Nie połamała się. Była gotowa walczyć, chociaż każdy mięsień jej ciała błagał, żeby wróciła już do obozu i pozwoliła ciału odpocząć.
Wiedziała, że nikt przecież nie mówił, że się nie nadawała. Że była chujową uczennicą i równie chujową będzie wojowniczką. Jednocześnie czuła ogromną chęć udowodnienia wszystkim, że naprawdę była wystarczająco odpowiedzialna, silna i bystra, by chronić klan za wszelką cenę. Zwłaszcza przy Lamparcie. Co jak co, ale mimo tych wszystkich okropnych sytuacji, ceniła sobie swoje życie, i nie chciałaby paść jak ostatnia kłoda podczas treningu, by jej mentor zostawił ją na pożarcie krukom tak jak to zrobił ze Słoneczną Polaną. Mało brakowało, a Wilczek by zginęli. Jej Wilczek. Osoba tak ważna w jej życiu. Podobnie jak reszta rodzeństwa. Ją zresztą też dzieliła mysia odległość od śmierci. I to sprawiało, że nie ufała Lamparciej Gwieździe. Uczeń myśląc o swoim mentorze, zapewne powinien wierzyć, że w wypadku niebezpieczeństwa ten z pewnością poświęci własne życie, by go uratować. Tutaj - nie była pewna.
— Do ataku! — rozkaz Lamparciej Gwiazdy zabrzmiał w jej uszach. Miała ochotę zaatakować z pazurami, ale rozsądek bądź co bądź górował w jej głowie, więc powstrzymała się. Rzuciła się przed siebie, odbijając się łapami od ziemi. Zdołała wylądować na grzbiecie kocura, ale nie utrzymała się na nim ani uderzenia serca. Czarny łeb bez problemu dosięgnął jej karku, zrzucając ją z siebie. Kotka kichnęła, gdy pod jej łapami w powietrze wzbiła się chmura pyłków. Ledwo udało jej się wylądować na łapach, co też lider umiejętnie wykorzystał. Widać było, że czerpał rozrywkę z walki; zresztą mówiła o tym także jego energia. Był cholernie zwinny. Ledwo zdążyła uskoczyć, a ten ściął ją z nóg. Straciła równowagę i przewróciła się; Lampart zaszarżował na nią, przyciskając do ziemi. Zacisnęła mocno zęby i z całej siły napierała łapami w klatkę piersiową przywódcy - był od niej jednak znacznie silniejszy. Nie miała szans pokonać go w ten sposób. Spojrzała się mu w oczy, a później na swoje tylne łapy. Potem jej wzrok skierował się na jej klatkę piersiową. Była dużo mniejsza od niego, a to... też mogło być plusem.
Gdy czarny podniósł głowę wystarczająco, kotka odepchnęła się mocno tylnymi łapami; uderzenie serca później już stała na czterech łapach. Kocur jednak się nie poddał. Odbił się od ziemi, celując wprost na nią. W ostatniej chwili, gdy znacznie większe smoliste łapy miały ją dosięgnąć, przeturlała się w bok. Powstrzymała uśmiech, który wręcz cisnął się na jej pysk. Nie pokazała tego po sobie, ale czuła się silniejsza niż kiedykolwiek, chociaż dobrze wiedziała, że nie zrobiła nic nadzwyczajnego. Było to jednak coś, z czego była dumna. Jej mały pierwszy kroczek.
Poczuła zastrzyk adrenaliny, gdy Lampart popędził w jej stronę, używając podobnej techniki, by ją przewrócić. Wykonywał tak szybkie ruchy, że Lisia Łapa czuła wręcz, jak jej gałki oczne latają w tę i we w tę, by za nim nadążyć. Raz jego łapa celowała w jej (znacznie mniejsze i chudsze) łapy, raz próbował powalić ją pyskiem. Chociaż czuła już pot pod swoim futrem, nie ustępowała. Uskakując przed jego atakami jak łania, cofała się za każdym razem o kilka mysich odległości. Nie pozwalała sobie wybić z rytmu.
Lamparcia Gwiazda musiał jednak zdawać sobie sprawę, że jego technika stała się przewidywalna, bo nim się obejrzała, kocur wystrzelił w górę. Jego łapy uderzyły w nią jak piorun. Nie zdążyła nawet złapać równowagi - upadła, a siła uderzenia sprawiła, że posunęła się jeszcze dalej, wzbijając kurz w powietrze. Szedł do niej, jakby był już pewny swojej wygranej. Podniosła się chwiejnie, bo upadek nie był najprzyjemniejszą rzeczą, jakiej można doświadczyć, i korzystając ze swojego mniejszego rozmiaru, prześmignęła między jego łapami i zaatakowała od tyłu. Czarny, wyczuwając to, odwrócił się i wpadła wprost na jego pysk, ponownie odepchnięta. Chwilę później poczuła na sobie jego łapę. Trzymał ją przez kilka uderzeń serca, a następnie odsunął się, dając jej chwilę na wstanie i otrzepanie się z piachu. To też zrobiła. Wylizała krótko swoje futro, a następnie spojrzała wyczekująco na mentora, licząc na jakiekolwiek pochwały. W końcu porządnie się zmęczyła i w większości polegała na intuicji i sprycie.
— Może być — stwierdził jedynie, jak gdyby nigdy nic. Lis otworzyła pysk, jak gdyby miała zaraz wywrzeszczeć na głos całą rozprawkę pełną oburzenia o tym, jak się starała, jednak szybko przypomniała sobie, przed kim stoi, i jedynie skinęła głową.
— Jakie zatem popełniłam błędy? — miauknęła, ukrywając swoją złość. STARAŁA SIĘ. Każda jedna jebana kończyna bolała ją jak diabli, gdy była omal od jej złamania. Upolowała zasraną wiewiórkę, wspinając się po drzewie, a teraz jeszcze walczyła, choć w wielu miejscach wciąż czuła piekący ból!
To uświadomiło jej, że skoro taka walka to dla niego nic, to na kolejne treningi mogły być o wiele bardziej wymagające. Musiała być na to przygotowana.
— Powtarzalna i przewidywalna technika — odparł wyniosłym tonem. — Łatwo było przejrzeć twój następny ruch. Dobrze zapamiętałaś za to moje rady i wykorzystałaś swój rozmiar i szybkość, by mnie zmylić. Jednak próbowałaś mnie zaskoczyć, chociaż wiedziałem, gdzie się znajdujesz i mogłem łatwo powstrzymać twój atak.
Słuchała z uwagą. Mimo, że żywiła niemałą pogardę do lidera, nie ośmieliła się wydać z siebie ani słowa. Był mądry. I z pewnością miał rację. Poza tym wolała póki co pozostać żywa.
— Weź swoją wiewiórkę i wracamy do obozu.
— Tak jest — odparła donośnie, wracając się po zakopaną wcześniej zwierzynę. Wreszcie mogła się rozluźnić. Dla odmiany porozmawiać z mamą i rodzeństwem - gdzie miała pewność, że nie skrzywdziliby jej nawet, gdyby przez przypadek wyrwała im wąsa. Zrobiła dużo jak na swój wiek. Lampart mógł oczekiwać od niej więcej, ale ona spełniła swoje podstawowe pragnienia. Nie znaczyło to jednak, że od siebie nie wymagała. Wręcz przeciwnie. Czasami miała wrażenie, że to ona ma wobec siebie ogromne oczekiwania, ogromniejsze niż każdy inny razem wzięty. Wiele zależało od jej nastroju. Samopoczucia. Właściwie od wszystkiego. Teraz jednak, liczyło się dla niej tylko to, by odpocząć.
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz