Durna przeprowadzka. Głupie życie. Niesprawiedliwe wszystko. Okropny Komar. Wronia strawa Fretka. Łzy pokapały mu po polikach. Cholernie tęsknił za Wiatrem. Nie miał już nikogo, bo ten idiota postanowił go wygnać. Nic już nie miało sensu. Westchnął, widząc idącego koło niego czarnego arlekina. Czego chciał?
— Um... Wszystko w porządku? — odezwał się żółtooki.
Zwiesił po sobie uszy w szoku. On się o niego martwił? Nikt, z którym wcześniej się nienawidził?
— Tak — mruknął kremowy, ale jego wyraz pyska mówił sam za siebie — nie było dobrze. Było okropnie.
— Na pewno? Wyglądasz... jakby coś cię martwiło — zauważył.
— No, trochę tak jest — przyznał.
Kogo on oszukiwał? Przecież widać było, że płacze. Był słaby. Kocury nie powinny przecież płakać, prawda? Wiatr tak nie robił. On był silny.
— A co... co się stało? — pisnął wojownik. Lukrecja poczuł, że kocur nieco się spiął. Zapewne bał się, że zostanie okrzyczany. Nie zrobiłby tego. Czuł się zbyt żałośnie.
— Po prostu, ot tak, jest mi źle i przykro — kłamał żałośnie.
Powie mu, że tęskni za swoim ojcem który został wygnany, bo zamordował Brzoskwinię dla przejęcia władzy? No przecież nie. Kłamanie nie wychodziło mu aż tak dobrze, jak wcześniej.
— Ja też płacze, gdy jest mi źle i przykro... — rzucił pocieszająco. — To przynosi ulgę.
— Ja płaczę już długo i nie czuję ulgi — zaszlochał.
Miał dosyć bycia w takim stanie. Czucia się jak niepotrzebny śmieć i płakania co chwile.
— Och... Um... Może... Potrzebujesz się komuś wygadać? Duszenie w sobie emocji nie jest dobre... — zasugerował dawny uczeń Krwawnika.
Czy mógł mu ufać? To nie było chyba dobrym pomysłem. Przecież się nie lubili. Znęcał się nad nim. Bił go. Gryzł. Szarpał...
— A k-komu miałbym się wygadać? — pisnął.
— N-nie wiem... Możesz mi. Ja... nikomu nie powiem. I tak z nikim się tu nie zadaje jakoś blisko. No i... dziwnie widzieć cię smutnego. To do ciebie nie podobne. Nie wiedziałem, że umiesz płakać.
— Każdy czasem płacze, nawet ja — szlochał, nie wiedząc nawet co mówi. Gdyby nie byl w takim stanie, pewnie w życiu by tak nie powiedział. — Jest mi ciężko po ostatnich wydarzeniach...
— Chodzi o śmierć twojej babci? — zdziwił się. — Przykro mi. Nie wiedziałem, że byliście ze sobą aż tak blisko.
Przełknął ślinę. Nie, nie chodziło to. Zdecydowanie nie. On nie był z nią nawet spokrewniony. Ale przecież nie powie mu prawdy.
— Natłok stresu — mruknął jedynie.
— Wiem coś o tym. Po wojnie miałem też dużo stresu. Aż odechciało mi się żyć... Ale... Ale Miodunka mi pomogła — westchnął. — W zasadzie to nie mogę się od niej uwolnić. Jest... straszna...
Miodunka? Straszna? Wiedział, że jest bardzo upierdliwa i irytująca, ale nie sądził, że aż straszna. Też go zastraszała? Biła? Drapała?
— Robi ci krzywdę? — miauknął ożywiony słowami kocura.
— N-niezbyt... Ona się... do mnie klei... Za bardzo. T-to nie tak jak ty i ja wtedy na d-drzewie. N-nie puszcza mnie nigdzie samego, ciągle chce m-mnie całować i jak mówię, że nie chcę t-to ona mnie nie słucha — położył po sobie uszy.
— Czego można się po kimś takim spodziewać... — westchnął zawiedziony własną siostrą. — Jak to nie pozwala ci nigdzie chodzić samemu? Przecież chyba nawet nie jest twoją partnerką, tak?
Był świadomy, że Miodunka go lubiła, ale nie miał pojęcia, że było z nią coś aż tak mocno nie tak. Miała na jego punkcie obsesję. Idiotka.
— N-no... n-no jest właśnie. Jak miałem depresję, to... to powiedziała, że jesteśmy razem. Myślałem, że żartuje. T-taka zabawa jak było to między nami, ale... ale wzięła to b-bardzo na poważnie i... i nie chcę słuchać mojego zdania, że ja... ja nie chcę być z nią... — wyznał z wyczuwalnym trudem.
— Co z nią jest nie tak — syknął. — To obrzydliwe, że tak się do ciebie ślini. Nie możesz na nią tak ostro warknąć i powiedzieć, że nie chcesz i tyle?
Teraz rozmawiało im się tak... Lepiej. Jakby byli kolegami. A przecież to Nikt urwał mu ucho. Nie powinien był być dla niego miły, ale robił to. Rozmawiało im się całkiem przyjemnie. To było dziwne.
— Nie potrafię... Ona... Pewnie by mnie zjadła żywcem. To skomplikowane. Teraz jest i tak zła, bo muszę spać w legowisku wojowników, gdzie ona nie może. A jak raz powiedziałem, że nie chcę się z nią całować, to stwierdziła, że jestem nieśmiały...
— Jest głupia — stwierdził, wycierając łapą mokre od łez poliki. — Czasem zachowuje się jak kociak, mający mózg wielkości orzeszka.
— Chyba każdy tak się kiedyś zachowywał — stwierdził, niepewnie na niego zerkając. — Nie jesteś już na mnie zły... o tamto?
— Masz na myśli ucho? — zapytał, patrząc mu w oczy.
— T-tak... — kocur odwrócił wzrok, spinając się. — Naprawdę nie chciałem...
Czy był zły? Nie potrafił stwierdzić. To było już jakiś czas temu. Zdążył się przyzwyczaić. Nie przeszkadzało mu ono już tak mocno, jak wcześniej. Rzeczywiście wyglądał teraz bardziej jak silny wojownik. Sapnął, kładąc po sobie uszy. — N-nie, już nie — szepnął ledwie słyszalnie.
— Wiesz... Nie jesteś taki zły, jak... jak przestajesz zgrywać twardziela. Miło wiedzieć, że masz uczucia.
Jakieś dziwne uczucie ścisnęło mu gardło. Co on robił? Oni się teraz lubili? Nie był w stanie stwierdzić, kim był teraz dla niego kocur. Spróbował się uśmiechnąć, ale niezbyt mu to wyszło. Miał minę bardziej jakby połknął cytrynę, niż się cieszył.
— Ale masz wyraz pyska... Nie uraziłem cię... prawda? — dodał zaraz. — T-to była pochwała... Jak... Jak coś... — wytłumaczył się.
Pokręcił głową.
— Ch-chciałem się uśmiechnąć, tak głupio wyszło — miauknął lekko zawstydzony.
— Och... Czasem też nie potrafię się uśmiechać. Mam... mało szczęśliwych chwil, by móc to robić częściej. Słyszałem jednak, że... jest taka roślina co poprawia nastrój. Nie jadłem jej nigdy, ale pamiętam, że kiedyś ci ją przynosiłem od Plusk — przypomniał o tym sobie.
Przekręcił łbem, zastanawiając się, co ma na myśli kocur. Nie pamiętał tego.
— Pamiętasz może, jak się nazywała?- —Kocimiętka? Tak. Tak mówiłeś. Szkoda, że nie daje się ją na smutki. Skoro ma takie działanie, że chcę ci się dalej żyć... to kto by nie skorzystał? Wbił wzrok w łapy.
— Ach, to o nią chodzi — miauknął, przypominając sobie. — Może poproszę, by nam ją dała? Coś tam niosła w pysku, pewnie swoje rośliny. Raczej nie będzie mieć powodów, by nam odmówić. Wiem, że bardzo dobrze smakuje.
— Naprawdę? Oboje widzę mamy gorszy humor... Ty płaczesz, ja... ja pewnie zaczne później. Tak. Weźmy ją. Tak na zgodę.
— D-dobrze — zielonooki skinął łbem. — Czekamy na postój?
— Tak. Ale musimy działać szybko i odejść, bo jak mnie Miodunka dorwie to... to mnie nie puści. Pewnie nie da mi nawet tego spróbować. A ja chcę — miauknął z pewnością w głosie.
— Jak będzie się do ciebie rzucać, to syknę na nią tak, że zrobi pod siebie — zachichotał niepewnie.
— Uważaj, bo pewnie by ci przylała. Ona jest... dziwna. Ale... Ale nie gadajmy o niej. Mam jej dość — westchnął, idąc dalej.
Postój ogłoszono kilka uderzeń serca później. Lukrecja od razu poczuł na sobie spojrzenie kocura.
— To idź. Czekam za tym tam drzewem. Schowam się i potem pójdziemy z dala od wścibskich nochali.
— W porządku, nie odchodź, zawołam cię, jak by co — powiadomił go i udał się w stronę rudej kotki odpoczywającej sporo od niego.
Zamachał ogonem, delikatnie podekscytowany pomysłem na rozweselenie się.
— Plusk — miauknął, stając nad płaskopyską. — Potrzebuje kocimiętki. Byłabyś w stanie mi ją dać? Potrzebuje jej. Kaszlę. Trochę już nauczyłem się o ziołach, wiem, czego mi potrzeba.
Kotka skinęła głową.
— M-mam — miauknęła, łapiąc roślinkę leżącą obok niej w zęby. — Wyglądasz bardzo słabo. — Dziękuję — odpowiedział, odbierając ją jej i kierując się w stronę wskazanego drzewa.
Plusk była bardzo naiwna. Gdyby był medykiem, w życiu nie dałby losowemu kotu jakichkolwiek ziół. Skąd mogła wiedzieć, co z nimi zrobi? A gdyby była to trutka?
Gdy tylko wrócił do Nikogo, zauważył na jego pysku szeroki uśmiech.
— Masz. Ekstra. To chodźmy nim nas ktoś wywęszy — zażartował czarny arlekin.
Uśmiechnął się lekko i ruszył za kocurem. Szli chwilę, nie biegnąc, ale idąc całkiem szybko. Oboje pragnęli już tylko szczęścia i zapomnienia o problemach. Do tego, było bardzo ciepło i przyjemnie. Otaczały ich drzewa, które dawały cień i spore chaszcze. Ten teren wydawał się być w porządku.
— Może zatrzymamy się tu? — spytał kremowy.
Żółtooki skinął łbem, siadając na ziemi.
— To podzielmy się i jedzmy — mruknął.
Do jego nozdrzy wpadł słodki, znajomy zapach. Zawsze tak samo cudowny. Złapał w zęby kawałek rośliny i przeżuł, mając chęć na więcej. Widział, że Nikt zrobił to samo. Chyba żaden kot nie potrafił oprzeć się temu zapachowi i cudnemu smakowi...
Żuł kolejny kawałek. Gdy tylko przełknął, sięgnął po kolejny. I tak w kółko. Rzeczywiście, nie miał teraz głowy o myśleniu o problemach. Było tak jakoś... Weselej. Zaczęło działać.
Czarny arlekin zaśmiał się głośno i podszedł do niego z uśmiechem na pysku.
— O rany... — miauknął, wpatrując się w jego dziwnie drgające wibrysy. — Twoja sierść tańczy!
— N-na prawdę? — spytał, przekręcając łeb. — Mam wrażenie, że masz teraz takie większe oczy — stwierdził bez namysłu.
— A ty... — zamrugał, otwierając zaskoczony pysk. — Ty ładnie pachniesz — zaniuchał, przez co zderzył się z nim pyskiem, chwiejąc nieco na łapach. — Ups. Wybacz. Niechcący
Zachichotał. Bardzo mu się to spodobało. Był taki mięciutki i ładnie pachnący.
— Jeszcze raz — rzucił, machając ogonem.
Czarny znów się zbliżył, stykając się z nim pyskiem ze śmiechem.
— Bum! — rzekł, gdy to się stało.
— Ale groźny jesteś — zaśmiał się, schylając się na ziemię po kolejny kawałek. — Sądzisz, że jak się w niej wytarzam, to stanę się nią? No wiesz, że będę zielony... — zastanawiał się, żując.
— Tak! Będziesz zielony! — Nikt pokiwał energicznie głową, biorąc kilka listków i kładąc mu je na nosie. — O! Już jesteś kocimiętką!
Kichnął, niemal przewracając się na niego.
— Spróbuj się w niej wytarzać — zachęcił, popychając go nosem. — Ja już nią jestem, teraz ty. Właściwie, to możesz wytarzać się we mnie, skoro jestem kocimiętką.
Żołtooki zachwiał się, gdy Lukrecja go popchnął, przez co skończył w kocimiętce jak chciał. Wydał z siebie głupi chichot, owijając ogon o jego łapy.
— To chodź tu kocimiętko — przyciągnął go do siebie.
Stracił równowagę i upadł na czarnego arlekina. Rzeczywiście nią był! Pachniał nawet lepiej niż ona sama! Liznął go w policzek.
— To teraz jesteśmy kocimiętkami! — zachichotał głośno.
— Tak! — zaciągnął się zapachem kocura i kocimiętki. — Ale bosko pachniesz — zamruczał. — Spróbuje czy dobrze smakujesz — miauknął, liżąc go po szyi.
— To łaskocze! — zaczął śmiesznie piszczeć.
< Nikt? >
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz