Borówkowa Słodycz stała pośród zniszczeń, a długie, białe futro przyklejało się do jej boków, oblepione gliną i strzępami wyschniętej trawy. Jej niebieskie oczy – jasne i zimne jak księżycowa poświata na wodzie – omiatały ruiny z niepokojącą dokładnością. Niby gdzieś w głębi niej kołysała się melancholia, smutek, robiła jednak to, co mogła, by bardziej widoczna była za to głęboka, niemal uparta determinacja, by naprawić to, co zostało naruszone. Klan Nocy może i przetrwał powódź, lecz teraz musiał odzyskać więcej niż dach nad głową – musiał odzyskać swój rytm, a także dawną dumę. A to oznaczało odbudowę od podstaw.
Wyspa, na której znajdował się obóz, jeszcze niedawno wyglądała jak zielona przystań – otoczona wodą z trzech stron, porośnięta trzcinami i pnączami, zawsze chłodna i pełna zapachu wilgoci. Teraz ziemia była rozmoczona, a każdy krok niby chlupotał pod łapami. Mimo to Borówkowa Słodycz poruszała się z gracją, a także cieniem precyzji, jakby znała każdy nierówny fragment gruntu.
Pierwszym zadaniem, jakie sobie wyznaczyła było plecenie posłań, które dla innych mogło wydawać się czymś drobnym – lecz ona wiedziała, jaką wagę mają szczegóły. To nie były zwykłe posłania. To były legowiska, do których miały wrócić matki z kociętami, starszyzna, uczniowie. To miały być miejsca, w których każdy kot mógł odetchnąć po ciężkim dniu. Powinny pachnieć suchą trawą, spokojem i bliskością.
Z trudem wyciągała z błota resztki poprzednich gniazd, rozplątując je pazurami i zębami. Mokre liście i przegniłe źdźbła traw były bezużyteczne. Borówkowa Słodycz odrzucała je bezlitośnie, aż w końcu ruszyła na obrzeża wyspy, gdzie wciąż rosły bujne kępy wysokiej trzciny i turzyc. Delikatnie, z niemal rytualną precyzją, wybierała najdłuższe, sprężyste źdźbła – suche, jeszcze nietknięte przez wodę – i splatała je w zwarte pasma. Przeplatała je własnymi zębami, przyciskając mocno łapą do ziemi, aż formowały się pod jej pazurami miękkie, ale trwałe posłanka.
Z czasem, kiedy zebrała odpowiednią ilość materiałów, pozwoliła sobie nieco “upiększyć” leża. Splot po splocie, dbała o to, by legowiska były nie tylko wygodne, ale i nie chłonęły wilgoci. Podkładała pod nie suche liście i cienkie gałązki, a z zewnątrz otaczała je warstwą trzciny, która działała jak naturalna izolacja. Każdy ruch jej łap był przemyślany. Każdy dźwięk chlupotu błota towarzyszył pracy, która miała przywrócić sens temu miejscu.
Kiedy posłania były gotowe, Borówkowa Słodycz nie dała sobie chwili odpoczynku. Jej spojrzenie powędrowało ku ścianom z trzciny, które – mimo wysiłków pozostałych wojowników – wciąż chwiały się na wietrze, pozbawione oparcia. Wiedziała, że bez ich wzmocnienia kolejne kaprysy pogody mogą zniszczyć wszystko, co właśnie odbudowała.
Z trudem wypchnęła z błota kilka grubszych gałęzi, które zebrały się przy brzegu, zniesione przez nurt. Ich powierzchnia była śliska i chłodna, lecz wystarczająco mocna, by posłużyć jako rusztowanie. Zębami i pazurami wbijała je ostrożnie w ziemię przy krawędziach ścian, wzmacniając konstrukcję od podstaw. Do szczelin między pędami trzciny wciskała warstwę mokrego błota, które wcześniej starannie wymieszała z gliną i rozdrobnionymi liśćmi – lepka masa wiązała się z roślinami, tworząc solidną zaprawę.
Jej łapy były coraz cięższe, ogon przyklejony do ziemi, a długie futro zbierało coraz więcej wilgoci, lecz Borówka nie przestawała. Oddychała płytko, lecz równo. Dla niej praca była nie tylko obowiązkiem – była aktem przywiązania. Do klanu, do pobratymców oraz do miejsca, które było wszystkim, co miała.
Wreszcie, gdy ostatnia ściana została wzmocniona, a posłania ułożone w równym rzędzie wzdłuż wyżej położonej części wyspy, Borówkowa Słodycz usiadła i spojrzała w stronę wody. Cichy szum kołatał jej w uszach niczym lekka melodia, przywracająca wszystkie dobre momenty spędzone w obozowisku. Wiedziała, że nawet gdyby przez następne księżyce miała czuć się tak, jakby stratowało ją stado borsuków, nie podda się i da z siebie wszystko, by przyszli wojownicy oraz uczniowie mogli traktować to miejsce jako dom, miejsce, w którym dojdzie do ich mianowania, w którym ich dzieci będą czuły się bezpieczne, szczęśliwe.
Lista wykonanych zadań:
- “Plecenie” nowych posłań
- Wzmocnienie trzcinowych ścian
- “Plecenie” nowych posłań
- Wzmocnienie trzcinowych ścian
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz