Na obrzeżach terenów Klanu Wilka.
Mewa siedziała przy jednym z wyższych drzew, skulona na grubym korzeniu, który niczym pazur wystawał spomiędzy mchów. Co jakiś czas unosiła głowę, rozglądając się czujnie. Oczy miała lekko zmrużone, a każdy nieznany zapach czy najmniejszy szmer wywoływał u niej napięcie w łapach. Od jakiegoś czasu dostrzegała niepokojące znaki — ślady łap w miękkiej ziemi, gałązki złamane nie tak dawno temu. Nie wiedziała, czy te tropy należą do kogoś z Klanu Wilka, czy może do innego samotnika, równie głodnego i czujnego jak ona. Miała nadzieję, że się nie dowie. Jak na razie nie spotkała nikogo i lepiej, żeby tak zostało. Jej zrzędliwa mina mówiła jasno, że biało-czarna kotka wstała dziś lewą łapą i nie miała ochoty na żadne towarzystwo.
— Hm… Jestem głodna — pomyślała, krzywiąc się, gdy jej brzuch zaburczał donośnie, jakby chciał obwieścić całemu lasowi jej stan. Zwinęła ogon ciasno wokół ciała, jakby miało to powstrzymać głód. Spojrzała w głąb lasu, gdzie cień stawał się gęstszy, a dźwięki przytłumione. Chętnie zapolowałaby gdzieś głębiej, może nawet spróbowała szczęścia przy strumieniu, gdzie zwykle kręciły się wodne szczury. Ale nie mogła się narażać. Patrole Klanu Wilka były coraz liczniejsze, coraz bardziej czujne. Wystarczyłby jeden fałszywy krok, jedno nieostrożne drgnięcie ogona — i byłaby skończona. Z ciężkim westchnieniem podniosła się z korzenia, trawa jeszcze wilgotna po porannej mgle przykleiła się do jej brzucha. Przez chwilę stała nieruchomo, z wysoko uniesioną głową i napiętym ciałem. Nasłuchiwała. Cisza była niemal zbyt doskonała, zbyt spokojna. A to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
— Może powinnam się wycofać… choćby na chwilę — przemknęło jej przez myśl. Ale nie ruszyła się. Nie mogła. Z jednej strony czuła się, jakby ktoś ją obserwował, a z drugiej… miała wrażenie, że ten las wciągał ją coraz głębiej. Tak, jakby chciał, żeby została. Skrzywiła się, próbując odpędzić te myśli. To tylko głód. Głód zawsze rozmywał granice między rozsądkiem a szaleństwem. Gdy ruszyła powoli przed siebie, ostrożnie stawiając łapy, usłyszała za sobą cichy trzask gałązki. Zamarła. Serce zabiło szybciej. Cień przemknął między drzewami, zbyt szybko, by go rozpoznać. Zbyt cicho, by uznać go za przypadek. Mewa wciągnęła powietrze przez nozdrza, szukając zapachu. Był. Dziwnie znajomy... Nie należał do nikogo z samotników...
— No pięknie — pomyślała. — Las postanowił mnie dziś wystawić na próbę.
Kotka zaczęła obserwować biegający cień wokół niej, nagle zgubiła go ze swojego pola widzenia, a na drzewie ujrzała małą rudą wiewiórkę. Odetchnęła z ulgą. Wiewiórka siedziała na niskiej gałęzi, zajęta rozłupywaniem orzecha. Jej rude futro lśniło wśród liści, a puszysty ogon rytmicznie drgał. Co jakiś czas podnosiła głowę, nasłuchując, lecz najwyraźniej nie wyczuła obecności drapieżnika czającego się pod drzewem. Mewa przylgnęła do ziemi. Jej łapy poruszały się niemal bezgłośnie po mchu, ogon ciągnął się tuż przy ziemi. Serce biło szybko, ale spokojnie. Nie było miejsca na emocje — tylko cel. Mewa skoczyła. Pazury rozorały korę, ale wiewiórka była już kilka długości ogona dalej, śmigając po gałęziach jak duch. Mewa zawisła przez chwilę na pniu, potem zsunęła się z powrotem na ziemię, warcząc cicho z irytacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz