Spojrzał na Wzlatującą Uszatkę z lekką irytacją. Tak. Łowy mu się nie udały, i co. Wiatr ciągle wiał mu pod włos, uniemożliwiając wyczucie jakiegoś zapachu. Wystarczyło już, że zdążył się sam na siebie wściec. Nie potrzebował, by ktoś to mu jeszcze wytknął. Prośba Żmijowcowej Łapy go jednak zdziwiła. Sądził, że się pozdrowią i pójdą w swoje strony. Skoro jednak tak koniecznie chciał, by go nauczył to cóż. Miał jakiś sensowny powód, by mu odmówić?
— Pogoda kapryśna, więc nie dopisała — odpowiedział lakonicznie Wzlatującej Uszatce, po czym spojrzał na jej ucznia. — Mogę cię nauczyć, jeśli chcesz. Może w wodzie będę mieć więcej szczęścia...
Podszedł do brzegu i przysiadł nad nim. Utkwił wzrok w delikatnie kołyszącej się tafli wody, wypatrując jakiegoś ruchu nienależącego do roślin na dnie. Na chwilę ucichł by lepiej się skupić, lecz nic nie widział. No i poproszono go o lekcję, więc przydałoby się jednak coś powiedzieć...
— Musisz usadowić się tak, by jak najmniej było cię widać z powierzchni wody. Kucnąć przy ziemi, nie wychylać łba i siedzieć w bezruchu. No i ciszy — miauknął, ściszając głos do szeptu. — Ryby mają kiepski wzrok, więc gdy to zrobisz nie powinny cię zobaczyć.
— Mhm — wymruczał na potwierdzenie. Szałwiowe Serce patrzył kątem oka na to, jak Żmijowcowa Łapa stosował się do jego rad. Poprawił jednym ruchem jego wyciągnięte łapy, które mogłyby zostać przyuważone przez potencjalną ofiarę. Oboje zamilkli, podobnie jak oglądająca wszystko z pewnej odległości Wzlatująca Uszatka. Wypatrywali ryby, która podpłynie wystarczająco blisko, by ją pochwycić i zanieść starszyźnie jako świeży, dorodny posiłek.
— Jest wiele sposobów na złapanie ryby. Najprościej brzmi zwykłe wyparowanie w przód i złapanie jej w pysk, lecz w rzeczywistości wymaga to sporej precyzji i siły, jeśli znajdzie się większa sztuka. Paradoksalnie łatwiejsze jest wyciągnięcie jej łapami z wody, wyrzucenie na brzeg i zakończeniu polowania już tam. Wybierzesz co ci się podoba. Każdy nocniak ma zapewne własną technikę — szeptał dalej, nie spuszczając wzroku z tafli, pod którą przepływały smukłe, ciemne kształty. Zbyt blisko dna, myślał, kręcąc nosem. Jeszcze potrzebowały trochę czasu.
Żmijowiec wyglądał, jakby się zaczynał już tym wszystkim nudzić. Cóż. Łowienie ryb nie należało do najciekawszych. On sam za nim specjalnie nie przepadał. Trzeba było wlepić wzrok w wodę, a potem czekać... Czekać... I czekać. Aż nie pojawi się może i niezbyt okazała, lecz z pewnością nieostrożna ławica. Szałwiowe Serce schylił nieznacznie łeb, jakby chciał dać znak uczniowi, że była to okazja dla niego. Żmijowcowa Łapa nie potrzebował, by "mówiono" mu dwa razy.
Patrzył przez chwilę uważnie na podpływające blisko powierzchni stadko nie za dużych ryb. Zbliżał się powoli, starając się nie wydać żadnego odgłosu, aż nie wypalił w stronę wody. Plusnęła głośno, a pluskowi zawtórowało uderzenie srebrnego cielska o ziemię. Zdobycz Żmijowcowej Łapy przeleciała nad jego głową, by zaraz zacząć podskakiwać na trawie w poszukiwaniu wody. Tam już dokończył dzieła.
— Dobra robota — miauknął Szałwiowe Serce, obserwując, jak kocur łapie swoją zdobycz w zęby.
— Szkoda tylko, że jelec — skomentowała z boku mentorka ucznia. Ten spojrzał się na nią z odrazą.
— Niby czemu szkoda? — wypalił natychmiast.
— Mięso jelca nie jest zbyt smaczne. To bardzo ościste ryby — wytłumaczył, uprzedzając Wzlatującą Uszatkę, z nadzieją, że to ostudzi zapał Żmijowca do kłótni. — Ale każda zdobycz jest potrzebna klanowi. Nie martw się, na pewno ktoś skusi się na ten kąsek — mruknął, po czym poklepał ogonem grzbiet ucznia. Mimo że chciał go w ten sposób pocieszyć, i tak wyglądał na naburmuszonego.
***
przed mianowaniem Żmijowca i Borówki
Decyzja Spienionej Gwiazdy go niesamowicie zdziwiła. Nie rozumiał, dlaczego z grona wojowników bez uczniów Żmijowcowa Łapa, który stracił swoją poprzednią mentorkę, został przydzielony akurat jemu. Członkowie rodziny królewskiej często dostawali uczniów, to był fakt, ale on miał już Borówkową Łapę. Nawet jeśli koniecznie chciała któregoś krewniaka, to miała szeroki wybór. Żadne z jego rodzeństwa (prócz Pierzastej Kołysanki, która była ogrodniczką, więc nie znajdowała się w puli) nie szkoliło w tej chwili terminatora. Ba, Sterletowa Łuska nie miał ucznia wcale, nigdy. Liderka chciała go docenić po poświęceniu w czasie powodzi, myślał. Tylko że dla niego dodatkowy uczniak wcale nie był docenieniem... Bardziej kolejnym nakładającym się na siebie obowiązkiem. I jeszcze musiał to być Żmijowcowa Łapa.
Nic do niego nie miał. Serio. Już odsuwając na bok wszelkie uprzedzenia, jakie miał do jego matki. Odsuwając fakt, że już szkolił jedną uczennicę. Po prostu nie miał na to siły. Chciał zająć się odbudową obozu, nie uczeniem kolejnego oseska, jak podchodzi się do myszy. Chociaż no dobra. Musiał przyznać, że pomimo młodego wieku, Żmijowcowa Łapa miał niezłe umiejętności, a to było naprawdę pocieszające. Nie zniósłby trenowania jakiegoś młokosa od zera, jeszcze w takiej sytuacji.
No, to tak pomijając fakt że był też zwyczajnie... trochę dziwny.
Wicher biegł przez łąki i doliny sprawiając, że każde wyjście z głębi bezpiecznego lasu stawało się niczym innym jak przykrym obowiązkiem. Z chwilą wyściubienia nosa zza osłaniającego drzewa w oczy uderzała zbita powietrzna pięść, skutecznie odbierając chęci na wybranie się na polowanie czy patrol. Wygodnictwo było jednak dla piecuchów.
Szli w trójkę w kierunku jeziora, z którego nie unosiła się ta śmiercionośna, zimna bryza. Rzeka była nadal wzburzona po ostatnich wydarzeniach – wolał nie ryzykować. Wprawdzie wierzył, że by sobie poradzili (w końcu zrobili to już w dzień powodzi), lecz nie miał głowy do ratowania kolejnych kotów. I to znowu, jeśli była mowa o jednym konkretnym delikwencie... Wbił wzrok w taflę wody, która była zatrważająco spokojna jak na ich ostatnie standardy. Wydawało się to aż dziwne. Żadna fala nie zmierzała właśnie w jego stronę z chęcią pociągnięcia go na dno? Coś nowego, ale w żadnym wypadku nie narzekał. Miał już dość bania się wody, która miała być ich strażnikiem.
— No, chyba doszliśmy do celu — mruknął, uważnie lustrując otoczenie. — W obliczu ostatnich wydarzeń wydaje mi się, że wszyscy się przekonaliśmy o tym, jak ważna jest dla nas umiejętność pływania... Dlatego też na niej się skupimy, by doszlifować to, co tego potrzebuje w waszych technikach. Więc tak – widzicie? — Ruchem pyska wskazał na drugi brzeg jeziora. Specjalnie poszedł w miejsce, gdzie było ono szczupłe. Dystans pomiędzy nimi a Kolorową Łąką był niewielki. Mniejszy niż szerokość rzeki, która dzieliła tereny Klanu Nocy na dwie części. — Urządzicie sobie małe zawody. Waszym zadaniem jest dopłynięcie na drugi brzeg i z powrotem. Kto pierwszy, ten wygrywa — tłumaczył, przeskakując wzrokiem z Borówki na Żmijowca.
<Żmiju?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz