Każdy krok w starym obozie sprawiał mu ból. Nie tylko dlatego, że na ziemi wciąż można było znaleźć ostre odłamki naniesionego przez fale szkła. Patrzenie na te wszystkie zniszczenia najzwyczajniej bolało. Bolało, gdy przypominał sobie o wszystkich chwilach, które w nim spędził. Jak myślał o żłobku, w którym brykał, a które teraz przypominało zgniecionego łapą chwastu. Legowiska starszych już właściwie nie było. Wszystko wyglądało jak pobojowisko i trzeba było je doprowadzić do porządku.
Po ziemi walały się liczne połamane pałki, naniesione przez powódź gałęzie drzew i krzewów, a także zniszczone kawałki legowisk, które teraz nie nadawały się do niczego poza wyrzuceniem. Złapał w pysk długie źdźbło trzciny, starając się nie zaciąć nim w pysk. Miał już od nich jedną małą, lecz piekącą rankę i nie chciał dodawać sobie kolejnych. Odrzucił je do wody, pozwalając, by odpłynęło z nurtem. Wokół niego krzątali się inni wojownicy, którzy zajmowali się tym samym zadaniem. Przemierzał kilka razy te samą drogę, za każdym razem opróżniając pysk z kolejnej porcji śmieci.
Nie wszystkiego jednak należało się pozbyć. Paradoksalnie część gałęzi, o które można było się przewrócić mogły się naprawdę przydać – zauważyła to ta grupa wojowników, która zajmowała się wzmocnieniem ścian obozu. Trzciny, które uprzednio ich chroniły teraz były całe połamane, wręcz w strzępach. Jak prawie wszystko potrzebowały odbudowy, przynajmniej do czasu, gdy natura nie wyrośnie nowej bariery. Na to jednak nie było szansy w środku pory opadających liści. Musieli poczekać, a w tym czasie zastąpić trzciny je konarami drzew.
Niektórzy jednak wciąż polegali na barierze, próbując ją jakoś wykorzystać, zamiast zastąpić gałęziami. Szałwiowe Serce obserwował raz po raz przy swoich spacerach ze śmieciami, jak wojowniczki typu Latająca Ryba czy Nenufarowy Kielich korzystały z lepkiego błota jako podpórki dla połamanych roślin. Nie miał czasu dokładniej przyjrzeć się ich pracy, lecz nikt nie brudziłby futra do takiego stopnia, gdyby wykonywana praca była bezskuteczna. Brr... Wprawdzie nie należał do czyściochów, lecz wciąż miał z kota zamiłowanie do czystości... Nie mógł nic poradzić na to, że jego pysk wykrzywiał się za każdym razem, jak zerkał na ich futra, które wcześniej były śnieżnobiałe, a teraz zlepiały się ze sobą przykryte pod błotnistą plamą.
Czasem przechodził obok miejsca, w którym utonął Bursztynowy Brzask. Nadal nie odnaleźli jego ciała. Nie było możliwości urządzenia żadnych poszukiwań – nie było nawet gdzie zacząć. Woda skutecznie wymyła każdy ślad zapachowy, który mógł po nim zostać i posłużyć jako najmniejsza poszlaka, a czegokolwiek fizycznego nie było sensu szukać. Szałwiowe Serce wątpił w to, że kiedykolwiek znajdzie swojego ojca. Fala musiała go zabrać gdzieś daleko jak Wzlatującą Uszatkę. Mógł popłynąć dalej z nurtem rzeki czy osiąść już na morskim dnie. Bez względu na to, co się z nim stało, sam fakt, że nie mógł się pożegnać z Bursztynem tak, jakby tego chciał, bardzo go przybijał. Nikt nie zasługiwał na to, by skończyć zakopany pod mułem jak sikwiak, a na pewno nie tak zasłużony i dobry wojownik jak on.
Nawet nie miał czasu na opłakiwanie jego śmierci. Musieli przeć do przodu. Musieli się zająć łowami, by wszystkich wykarmić, treningami, by uzupełnić straty, obozem, by wrócić do normalnej rutyny i przestać sypiać pod gałęziami drzew. Szałwiowe Serce pracował codziennie od świtu do zmierzchu, robiąc przerwy praktycznie tylko na posiłki i sen. Krzywo patrzył na każdego kota, który się obijał – w obliczu powodzi nie było w tym klanie miejsca na popielice. Nie wypruwał sobie żył po to, by jakaś Wężyna mogła przyjść na gotowe, a potem ponarzekać, że jest tu brudno i brzydko, gdy sama nie raczyła nawet kiwnąć palcem. Być może podświadomie właśnie dlatego brał na siebie tyle obowiązków. Może nie chciał mieć czasu na opłakiwanie Bursztynowego Brzasku. Może było mu wygodniej myśleć, że nie powinien się teraz tym zamartwiać, bo mieli o wiele poważniejsze problemy; spychać rozdzierający serce ból na później, gdy będzie już na niego miejsce i czas.
Zatrzymał się na chwilę przy jednej z tych umocnionych, trzcinowych barier. Zaczynało to dobrze wyglądać. Cóż, "dobrze"... Bezpiecznie, może to było lepsze słowo. Ściany znów przypominały ściany, a nie krzywo wyżartą przez jelenie trawę.
— Szałwiowe Serce! — Usłyszał czyjeś zawołanie i natychmiast zwrócił łeb w kierunku dźwięku. — Przestań się lenić i pomóż nam wynieść ten konar! — dodał, przywołując kocura łapą Lśniąca Ikra. Od razu wstał i poszedł pomóc. W końcu nie chciał wyjść na bezużytecznego.
Wykonane zadania:
– Wzmocnienie trzcinowych ścian (poprzez użycie grubszych gałęzi, błota, gliny itp.)
– Wyniesienie połamanych krzewów, gałęzi i innych zniszczonych elementów legowisk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz