Koniec pory zielonych liści
Był to dzień dla Trzcinki, właśnie czerpała radość z ciepła całymi swoimi łapkami, to nic, że przed chwilą właśnie pokłóciła się ze swoją siostrą. Ostatnio coraz częściej się kłóciły. Wybujałe ego, drugiej koteczki, przeszkadzało jej w jakiejkolwiek rozmowie, która by wybiegała kilka księżyców do przodu. Trzcinka nie miała zamiaru, słuchać jak to siostrzyczka, byłaby od niej lepsza w każdej dziedzinie. Nawet tej niezwiązanej z jej kierunkiem szkolnictwa!
“Klanie Gwiazdy! Jak można być tak bardzo irytującym?!”
Wyszła ze żłobka, by znaleźć sobie jakieś zajęcie. Na pewno będzie jej lepiej bez Różyczki. Jeśli jest taka super i w ogóle i w szczególe, to niech siedzi dalej w żłobku! Nawet jak będzie trzeba, to niech podlizuje się Ćmiej Łapie oraz Krewetkowej Łapie! Nie mogła też powiedzieć, że nie kochała siostry. Wiedziała, że na koniec dnia do niej wróci i w zgodzie obie usną w objęciach matki. Wyszła ze żłobka, nie wiedziała, która była to jej rundka. Sama też nie chciała się tak krzątać z polany do legowiska i na odwrót.
“Znajdź sobie jakieś zajęcie, Trzcinko!” – pomyślała, rozglądając się po polanie za czymś, czym mogła się pobawić.
Dostrzegła w końcu jakieś zawiniątko, które leżało bez zobowiązania na ziemi. Tak po prostu, nie było ukryte ani nikt tego nie pilnował. Nie wiedziała, do kogo może należeć, ani do czego służy.
“Pewnie jakieś zioła.”
Ciekawa, podeszła do czyjeś rzeczy. Nie śpieszyła się, bo może właściciel, ciągle był gdzieś na polanie. Nie chciała tak samo wyjść na srokę kradziejkę. Obwąchała zielska, oczywiście pachniały jak roślina, tylko słodziej. Może były tam zawinięte jakieś małe owocki? Czuła też niezbyt konkretną woń kota. Nie wiedziała dokładnie kogo, ale mogła być pewna, że był to członek Klanu Nocy. Uspokojona, że to nie powinno być nic groźnego, bo nie było na zawiniątku zapachu innego klanu, wzięła je delikatnie w ząbki i czmychnęła w miejsce, gdzie nie rzucałaby się tak mocno w oczy. Szturchnęła pakunek łapką, a ten się potoczył.
“Hah, mogła być to super zabawka!”
Zacząwszy się bawić pakunkiem, nagle nad nią pojawił się cień kota. Zdezorientowana zobaczyła biało-czarnego ucznia zielarki.
– Um… Cześć Lulkowa Łapo! – przywitała się z kocurem, zaprzestając zabawę. – Czy to twoje? – Wskazała łapką na jej nową zabawkę, którą przygarnęła.
Uczeń ogrodnika odetchnął z ulgą. Prędko pokiwał głową. Wydawał się niechętny. Poirytowany? Trzcinka wolała być przyjacielska.
– Tak, tak... To lekarstwa dla klanu – odmiauknął – Mogę je z powrotem?
Trzcinka zmierzyła go wzrokiem. Powoli, by się zbytnio nie ucieszył, że ot, tak oddaje mu, swoje znalezisko.
– Znalezione niekradzione – odpowiedziała – jednak możesz być spokojny, nie przydadzą mi się te zioła.
Posłusznie oddała mu zawiniątko. Z zaciekawieniem przypatrywała się jego sierści, która była brudna. Nie mogła się dziwić, na bieli każda plama wygląda sto razy gorzej niż na innych kolorach futer.
– Jeśli nie jesteś zły, mógłbyś mi, może opowiedzieć, co leczą te jagódki, które są w środku? – zaproponowała.
Nie chciała wyjść na okropnego, głupiego kociaka. Przecież ciekawość jest normalna. Może przez to zyska starszego kolegę?
Westchnął cicho. Nie był zły. Po prostu... przejęty? Zestresowany? Wydawał nie chcieć zaliczyć wtopy zaraz po wielkim sukcesie. Pokiwał głową, siadając obok kotki. Mógł odpowiedzieć na nurtujące ją pytania, skoro była na tyle miła, aby bez problemu oddać mu to zawiniątko — i nie donieść o tym incydencie medyczkom…
— To maliny i jagody jałowca — zaczął, wskazując na zawartość zawiniątka. — Te jaskrawe, czerwone to maliny. Te ciemnoniebieskie — jałowiec. Służą do łagodzenia bólu, zwłaszcza brzucha, a malina dodatkowa zatrzymuje krwawienie podczas porodu.
– Rozumiem... chociaż jakbym miała to zapamiętać na dłuższą metę, zapomnij. Dlatego cieszę się, że w Klanie Nocy mamy was i medyków – odpowiedziała, nachylając się do malin. Wskazała na nie pazurkiem. – Podobają mi się. Ładny mają kolor.
Przyznała, chociaż nie była pewna czy taka luźna gadka utrzyma kocurka na dłużej.
Otworzył szerzej oczy. Wyglądał na naprawdę zszokowanego tym, że został przez nią pochwalony. Tak jakby nikt go nigdy nie doceniał. Chyba śnił... Jego rodzina traktowała obraną przez niego ścieżkę w kategorii żartu.
– Ach, tak... Mają, to prawda. – Pokiwał głową i jakby się zamyślił. – Można dzięki nim też malować rzeczy, wiesz? I są smaczne, ale tego nie wiesz ode mnie…
Trzcinka posłała mu psotny uśmieszek.
– Chętnie bym spróbowała oraz pomalowała mój pyszczek albo oczka. Chciałabym się poczuć chociaż trochę jako księżniczka – przyznała i puściła mu oczko. – Jasne, nic od ciebie nie wiem. Podsłuchałam Gąbczastą Łapę.
Wymyśliła na szybko słodkie kłamstewko.
– Jak zostanę uczennicą z Różyczką, to może mnie zabierzesz. Będę mogła ci pomóc i spróbuję trochę malin. Tylko muszę najpierw umieć przepłynąć rzekę.
Trochę posmutniała, do czasu kiedy zostanie mianowana, pewnie sam Lulkowa Łapa już dostanie pełne imię ogrodnika. Co za masakra, nie chciała być już głupim kocięciem. Kończyły się ciekawe miejsca w obozie oraz pyski wszystkich Nocniaków już jej się przejadła.
– Chyba czasami uczniowie pomagają medykom i ogrodnikom w poszukiwaniu ziół, gdy sytuacja jest trudna, czyż nie? – zapytał, bardziej sam siebie. Zamyślił się na chwilę. – Myślę, że tak. Nawet po treningu. Albo przyniosę ci trochę z ogrodu, gdy w Porze Nowych Liści znowu bogato obrodzą.
Spojrzał w niebo na moment, szurając łapką w piasku.
– Chcesz już zostać uczennicą?
Postawiła uszy. Kocur czytał jej w myślach? Spojrzała w jego oczka. I pokiwała pewnie siebie głową.
– Oczywiście. Chcę pokazać wszystkim, na co mnie stać! Kocham moją siostrę, jednak mam wrażenie, że ciągle mi ujmuje. Słyszę tylko jaką to ona nie będzie wspaniałą wojowniczką, nawet wiedziałaby, jakie są zioła! Ugh, a ja zostałabym tylko odkrywczynią, gdyż zwykłym wojownikiem mógłby zostać każdy...
Położyła po sobie uszka i odwróciła wzrok. Wiedziała, że takie przechwalanie się, kim to się w przyszłości nie będzie, nie ma prawdziwego przebicia na rzeczywistość, jednak Różyczka sprawnie zabierała całą uwagę na siebie, wszystkich starszych. Natomiast co miała zrobić Trzcinka? Miała do siostry o to pretensje, a w dodatku Wężynowa Łapa zabrała jej ojca na szkolenie i ciągle słyszy, jak to Dryfująca Bulwa jest okropny. Napięła się. Oj powiedziałaby coś Lulkowej Łapie teraz. Tak by powiedziała, że weszłoby to mu w łapy.
"Tylko czy ma to sens?"
Dobrze wiedziała, że Lulkowa Łapa był czarną owcą w swojej dziwnej rodzince. Nie mogła być na niego zła. Westchnęła przeciągle.
– Lubię wodę, chciałabym być najlepszym pływakiem w Klanie Nocy, chciałabym nurkować, dosłownie stać się rybą i wyławiać najlepsze kąski dla przyjaciół i rodziny.
– Ja w twoim wieku nie byłem taki chętny, aby zostawać wojownikiem... Ani się pluskać – powiedział, zawinął liście dębu na nowo, zabezpieczając cenne jagody. – Wolałem zostać na lądzie i grzebać w ziemi. Szukać ciekawych roślin albo robaków…
Poruszył delikatnie końcówką ogona i westchnął. Ewidentnie utonął w myślach, gdyż po chwili na jego twarzy pojawił się kwaśny grymas.
– ... Myślę, że zostaniesz odkrywczynią. W końcu jeszcze jest mnóstwo rzeczy, na które nikt nie wpadł, co nie?
– Odkryłabym jeszcze chętnie nową zwierzynę, może nowe kolorowe robaczki? – zachęciła go do rozmowy o robakach.
Nie widziałaby w tym nic ohydnego. Wężynowa Łapa już mówiła jej, że wygląda ohydnie jak wodorost, tylko dlatego, że dobrze się bawiła w wodzie.
– Jakbyś miał czas, to chętnie bym posłuchała o robakach, a najlepiej, jak byś mi je pokazał. Możliwe, że jeszcze je polubię. Przecież to też zwierzyna, ryby na nie polują, może dzięki temu będę wiedziała jak później przywołać ławice. – Łapką podparła swoją bródkę. Chciałaby tak zaszpanować swoją pomysłowością przed siostrą oraz jej mentorem! Oj, był to znakomity pomysł!
– Trzcinko! Chodź tutaj! Pora na jedzenie! – zawołała ją matka.
– Oj, będę leciała, jak coś wiesz gdzie mnie szukać! Chętnie się dowiem co nieco o malinkach oraz robaczkach! Paaa!
Odbiegła od ucznia, słysząc, jak tamten wymamrotał jej coś na pożegnanie, po czym skierował się do legowiska medyka, aby w końcu odnieść tam swoją wcześniejszą zgubę, a Trzcinka zniknęła w żłobku.
***
Na drugi dzień po potopie obozu Klanu Nocy
Siedziała trochę w ukrytym przejściu, jednak nic konkretnego tutaj nie znalazła. Same zwykłe kamyczki. Miała dość. Nie wiedziała, co inne koty tak szukają. Wyszła z tajnego przejścia, przeciskając się przez wszystkie szczeliny między gałęziami. Podniosła głowę wysoko i ujrzała Lulkową Łapę. Nie wiedząc, co ma zrobić ze sobą, stwierdziła, że woli rozmawiać z kocurkiem.
– Lulkowa Łapo! – zamiauczała, stojąc pod drzewem. – Mogę wejść do ciebie? Znudziłam się, będąc na dole!
Powiedziała zgodnie z prawdą.
Tamten spojrzał nieobecnym wzrokiem w kierunku, z którego dochodził głos koteczki. Pokiwał głową, powoli podnosząc się ze swojego miejsca i pomagając Trzcince na nie wejść. Następnie usiadł i owinął ogon wokół swoich łap, pociągając lekko nosem. Chyba wczorajsze wychłodzenie dawało już swoje pierwsze efekty. Wyglądał, jakby się źle czuł. Spojrzał na kociaka, przekręcając łebek w bok.
— Znalazłaś coś? — zagaił, siląc się na zaciekawienie w głosie, co nieszczególnie dobrze mu wyszło.
Słysząc obojętność kocura, pokręciła główką. Rozpłaszczyła się na gałęzi, nie chcąc spać na dół. Dla młodej za dużo się działo przez tę noc. Koteczka raczej nie będzie mieć miłych wspomnień związanych z drzewami i sztormem. Będąc przemoknięta od błota i mułu, leżała tak naprzeciwko kocurka wpatrując się w jego znaleziska, które przykuły oko koteczki, jednak sama nie miała siły, aby rozmawiać z kimkolwiek, nawet o błahych sprawach. Czuła też jak podczas przeszukiwania obozu, w jej sierść zaplątały się małe odłamki gałązek, mchu i kory. Mała koteczka wyglądała okropnie, no i zresztą też tak się czuła. Chciałaby coś zjeść, jednak dobrze wiedziała, że to nie jest moment na proszenie o smaczną rybkę. Widziała po innych, że też są głodni.
– Ja tylko kilka... obrzydlistw – miauknął cicho, kompletnie wyprany z energii. Zrobił miejsce dla koteczki, odsuwając się nieco na bok, przytulając kamyki do piersi. Uniósł lekko głowę. – Jak się czujesz?
Trzcinka nie była pewna, czy te rzeczy mogła nazwać obrzydlistwami, jednak skoro starszy od niej kocur tak mówił, to niech mu tak będzie. Jej niewiele wystarczało.
– Czuje się okropnie, tylko ta okropność jest lżejsza niż wczoraj w nocy – przyznała – A ty?
– Hm. Przynajmniej tyle... — mruknął, liżąc poduszki łap.
Odchrząknął cicho, siląc się na w miarę żywy ton.
— Cóż... chyba źle. Sam już nie wiem. Czuję chłód wewnątrz.
– Chłód? – powtórzyła za nim.
Nie wiedziała, czy czasem to dobrze, czy nie. Jej też było zimno, gdyż nie tak dawno prawie się znów utopiła. Ciągle wpadała gdzieś i się brudziła.
– Może powinieneś coś zjeść albo wysuszyć futerko?
– Nie mamy jedzenia, Trzcinko – powiedział, nieco zbyt oschle. Prędko się skorygował, lekko uderzając się łapką w czoło. – Zresztą, to... Nie o to chodzi. Czuję chłód w sercu. Jakby wbił mi się w nie lód, wiesz?
Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem żółtych oczu.
– Oj.
Zrobiła większe oczy. No tak, nie było jedzenia. Sama o tym przed chwilą myślała. Trochę zabolał ją ta sucha odpowiedź, chociaż kocur miał racje.
– No tak, nie mamy... Chociaż Spieniona Gwiazda, coś wymyśli…
Jednak kocur wcale nie chciał rozmawiać o tym.
"Chłód w sercu?"
Też to czuła, taki ziąb w środku, wywołany stratą siostry. Tylko te uczucia były tak duże, że nie mogła uwierzyć, że ta tragedia nie była tylko złym snem.
– W pełni rozumiem... – przyznała – Tylko wydaje mi się, że każdy coś takiego czuje. Było to okropne dla wszystkich. Niektórzy nawet nie wyszli z tego cało.
Uczeń wystawił pazury i wbił je w korę drzewa. Wydawał się kwestionować słuszność tej rozmowy.
– Tak... Coś pewnie znajdą – odpowiedział przez zaciśnięte zęby, siląc się na obojętność.
Koteczka położyła po sobie uszy. Widziała jego zaciśnięte zęby. Jak on wbił swoje pazury w korę. Musiała go gdzieś wkurzyć, tylko nie wiedziała, czym rozjuszyła swojego kolegę.
– Pamiętasz, jak obiecałeś mi, że pójdziemy razem zjeść malinki oraz pomalować sobie pyszczki?
Zarzuciła temat daleki od ich aktualnej, trudnej sytuacji. Przeniosła wzrok na Drufującą Bulwę, który właśnie wypływał z ciałem jej siostry na jego plechach. Pewnie koty szykowała się do przejścia na bezpieczny grunt. Odwróciła prędko główkę, nie chciała patrzeć na ciało Różyczki. Nie miała czym płakać, jednak jej bolące serduszko nie mogło być jeszcze bardziej obciążone tym przykrym widokiem.
– Możesz mi jeszcze pokazać inne fajne rośliny, które są ładne, albo jakieś kwiaty. Pewnie niedługo będziesz mianowany i nie będziesz musiał, prosić się swojej mentorki, abyś mnie wziął poza obóz do pomocy – zauważyła.
Przymknęła oczka i rozciągnęła się na gałęzi, tak że jej łapki luźno zwisały po obu stronach.
Zdziwił się potężnie. Pokiwał jednak głową niewyraźnie. W tym momencie chyba nawet nie chciał być mianowany. Trudno stwierdzić, czego w ogóle chciał.
– Możliwe. Kiedyś ci pokażę. Astry są ładne. I chabry. Lawenda za to ślicznie pachnie.
Widziała jego zdziwioną minę. Była śmieszna. Mimo że nie miała siły się uśmiechać, zapamiętała zdziwienie kocura.
– Chabry brzmią śmiesznie – zauważyła – Nie jestem pewna, jak wyglądają, ale brzmią podobnie do chrapania. Kojarzy mi się z chrapaniem Baśniowej Stokrotki, natomiast astry kojarzą mi się z czymś ostrym jak pazury, a lawendę widziałam, jak wnoszą do legowiska Różanej Woni. Przyznam, że pachną naprawdę ładnie. Masz swoje ulubione kwiaty? Czy bardziej gustujesz w piękności robaczków? Mnie nawet podobają się niektóre pająki. Te grube krzyżaki są śmieszne, jednak wolę nie podchodzić, bo mnie jeszcze ugryzie. O! Ładne są jeszcze ważki! Mienią się na różne kolory, ja lubię te niebieskie.
Pokiwał głową delikatnie, ziewając i układając głowę na skrzyżowanych łapkach. Ogon zwisał mu z gałęzi.
– Mam. Najbardziej lubię kwiaty grzybieni i grążeli, te na liliach wodnych. Mają w sobie pewien urok – westchnął cicho. Starał się myśleć wyłącznie o temacie rozmowy. – Moje ulubione robaczki to kruszczyce. Mają ładny, zielony pancerzyk i mienią się na różne barwy.
– Jakbym umiała pływać, chętnie dałabym je jakoś bliżej brzegu. Jestem ciekawa czy ładnie pachną. – Otworzyła leniwie jedno oko. – Twoja kryza wygląda jak taki rozłożony kwiat lilii wodnej.
Łapkami zaczęła macać swoją wyimaginowaną kryzę, tak by zaznaczyć, jak sierść się układa podobnie płatki.
– A co do tych żuczków... Nie widziałam ich... Chociaż, może je widziałam, tylko nie zwróciłam na nie uwagi... Musisz mi je pokazać.
Zerknęła na chwilę na przemoknięty obóz, koty nadal parły przez rzekę. Niektóre odpływały, a inne przypływały.
– Pokażesz, jak się sytuacja unormuje – dodała szybko.
– Och, naprawdę? Nie zauważyłem tego wcześniej... – westchnął cicho.
Pokiwał głową na pytanie kotki. Wydawał się szczęśliwy z pytań Trzcinki, co jej też radowało serduszko, mimo faktu, przez co przeszli poprzedniej nocy. Lulkowa Łapa się do niej przekonywał, a niedługo do nich wspięła się Kotewkowy Powiew z jedzeniem, z którego wybrała dzięcioła.
<Koniec sesji>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz