Dzień zaczął się od lekkiego deszczu, który zrosił tereny Klanu Klifu. W obozie panowało napięcie przez ostatnie wydarzenia. Koty obawiały się konfliktu z każdej ze stron. Mysi Postrach kilka dni temu przyniósł do Klanu swoje latorośle. Ich matki z nimi nie było, więc oddał je jednej z kotek, które akurat miały mleko i chęci, by wychowywać kolejne dzieci. Pchełkowa Łapa, powróciwszy z porannego patrolu wraz z Jastrzębim Zewem, dostała zadanie zaniesienia królowej posiłku i wymiany mchu. Jej matka, która była też dla niej mentorką, bardzo brała sobie do serca wyszkolenie córki. Pchełka wszystko potrafiła zrobić, znała każdy zapach tutejszej zwierzyny, a ruchem ucha mogła określić, kto się do niej zbliża, a mimo to…wciąż pozostawała Pchełką. Wycofaną, skrytą, nieśmiałą. Jastrząb była wyraźnie niezadowolona z tego faktu, iż uczennica nie wyciąga z siebie pełnego potencjału, przez co Pchełka musiała trenować ciężej. Od rana do wieczora, czasem sama w nocy z własnej inicjatywy powtarzała niektóre ruchy. Kiedy jednak stawała naprzeciw matce w ustawionym pojedynku, zamierała i dawała się okładać. Nie chciała krzywdzić Jastrząb, nawet jeśli to był tylko trening. Brzydziła się przemocą, a poza tym… nie potrafiłaby chyba podnieść łapy na nikogo, nawet na wroga. Zamarłaby ze strachu, popłakała i dała pobić. Pomimo posiadanych umiejętności, psychicznie zostawała w tyle. Jej mięśnie ładnie zaczęły się rysować pod gęstym futrem, które nabierało pięknych kolorów i z kocięcego puchu przemieniało w dorosłą okrywę włosową. Pazury były zawsze naostrzone, chociaż zawsze nieużywane. Oczy czujne, krok lekki, wyćwiczony. Jednak na co jej były te wszystkie umiejętności, jeśli nie potrafiła ich użyć?
Wziąwszy dwie piszczki dla królowej, podreptała przez obóz do żłobka. Zajrzała do środka, dostrzegając leżącą w środku kocicę. Wchodząc, usłyszała ruch po swojej prawej i uskoczyła, nim zdążyła cokolwiek pomyśleć. Jej ciało reagowało samo.
Przed oczy Pchełki wyskoczył mały pulchny kociak. Koteczka była puchata i ciemno umaszczona, a na jej mordce malował się grymas. Okrzyczała ją w kocięcym języku, wyrzucając to, że nie potrafiła się bawić i zniweczyła starannie uknutą zasadzkę. Dając jedzenie ich przybranej matce, dowiedziała się, że ten kociak to Foczka. Bardzo ponoć charakterna.
Następnie zielone oczy uczennicy dostrzegły zbliżającą się w jej stronę czarno-białą kotkę. Malutka stanęła przed nią i spojrzała wielkimi, niebieskimi oczyskami.
— Dzjeń djobjy — zaczęła mała. — Czi ma pani jakieś pjotki?
Pchełka otworzyła zdumiona buzię. Co ma?
— N-nie rozumiem… — mruknęła uczennica.
— Pjotki! — powtórzyła, a jej brewki się zmarszczyły. Ktoś tu tracił cierpliwość!
— Plotki? — zapytała niepewnie, a widząc rozjaśnienie na mordce maluszka, założyła, że zgadła. Problem był taki, że… nie znała żadnych plotek. Patrzyła jak kociczka czeka niecierpliwie na jakąś fajną informację.
— Ee… — zaczęła cicho. — S-słyszałaś, ż-że e… drzewa są w-wysokie?
<Psotko? :3>
[427 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz