⋄∙―◃⊹⋆꙳◬❂⌑꙳⊹▹―∙⋄
Stali przed jednym ze sklepów, które o tej godzinie były już dawno zamknięte. Za witryną sklepową zauważyć można było instrumenty, wszelkiego rodzaju płyty i dodatki, które schodziły za większą, lub mniejszą kwotę, zazwyczaj trafiając w ręce młodych ludzi. Wszystko to jednak tonęło w mroku, przyćmione blaskiem zewnętrznych neonów. Kolory żółci, różu i zieleni mieszały się ze sobą i w uporczywy sposób oświetlały otoczenie, sprawiając, że przestrzeń zdawała się nie być do końca wyraźna, jakby stworzyła nowe kształty, co chwila marszczące się i rozlewające, zawdzięczając ten taniec ulewnemu deszczowi, który padał od dłuższego czasu. Powstałe kałuże, zdawały się łapać otrzymane światło, zatrzymując w sobie odbicia i tańcząc, za każdym razem, gdy krople poruszały taflą. Były jak zepsute lustra zakrzywiające rzeczywistość. Chociaż, czy naprawdę zepsute? Może właśnie w ten sposób, w sposób chaotyczny, odzwierciedlenie realności było prawidłowe? Może właśnie to, jest realność... Z tą myślą, cień obserwujący tą niezwykłą scenerię, poruszył się dalej, spłoszony odgłosem nadchodzących kroków, gdy wąską uliczką przecisnęła się dwunożna postać, chroniąc swoją osobę przed deszczem, za pomocą czerwonej parasolki. Może nawet i lepiej, że się tak stało, w końcu dzięki temu mogli ruszyć dalej. Zbyt już długo zatrzymali się na tym przystanku, a cel nadal był daleki. Smród betonowego świata zdawał się być całkiem odporny na spadającą wodę, której to zadaniem było obmycie miejsc z brudu który piętrzył się w oczach z każdym kolejnym dniem. To miejsce jednak, zdawało się być zbyt dogłębnie przesiąknięte zniszczeniem, by siła natury mogła cokolwiek zdziałać. Jakiekolwiek pęknięcie czy wybrzuszenie, zazwyczaj było od razu naprawiane i wyklepywane, byle tylko utrzymać ład naznaczony przez człowieka. Poruszali się dalej, skręcając w następną, mniejszą alejkę. Gdzieś z góry padał na nich czujny wzrok czyichś ślepi, a nasz podróżnik był doskonale świadom obecności ich właściciela. Z resztą, nie tylko jego. Prócz zapachu zmokniętego asfaltu, smogu i ogólnego, zmieszanego smrodu, wyczuć można było też inne koty, głównie przez intensywnie obsikane pudła. I chociaż smród od nich bijący zdawał się wżerać w nos naszego podróżnika, to właśnie on robił za drogowskaz. Po pewnym czasie intensywność deszczu zmalała, zamieniając się w głuche dudnienie, gdy samotnik znalazł się pod blaszanym zadaszeniem, prowadzącym do jednej z piwnic. Wejście nie było ciekawe, nie różniło się niczym od pozostałych, brzydkich okien, które swoim zaniedbaniem odstraszały przechodniów, czy też powodowały krótkie wykrzywienie twarzy. Jednak to nie ono interesowało burasa, a to, co znajdowało się dalej. Dosłyszeć można było krzyki, mruczenie kotów, agresywne syknięcia czy głosy podekscytowania, czyli cel naszej podróży. Jeśli nie znamy w okolicy nikogo, czyż nie najlepiej będzie wejść w sam środek społeczności? Nim jednak zagłębimy się w ten niecodzienny, dziki, koci świat, czekać nas będzie przeszkoda. Już po pierwszym kroku zagrodziło nam drogę czyjeś ciało. Brązowe, szeroko otwarte ślepia podróżnika, uniosły się na jakiegoś kocura, barczystego, z brudną sierścią, który najwyraźniej pilnował wejścia. - Opłata za wstęp - z otwartego pyska wydobył się suchy głos. Oczywiście, nie przyszli nieprzygotowani. Samotnik przechylił nieco przednią część ciała w bok. Spomiędzy gęstej, przemokniętej od deszczu sierści, wypadło czarne, opierzone truchło, które z głośnym klapnięciem opadło na zakurzony beton. Położyli na nim swoją łapę, by przesunąć "opłatę" w stronę ochrony. Kocur zlustrował ptaszysko spojrzeniem, patrząc nań chłodnym wzrokiem. Obwąchał, obrócił na drugą stronę, aż w końcu spojrzał milcząco na gościa, dwa uderzenia serca później robiąc mu miejsce do przejścia dalej. Podróżnik przemknął więc, w stronę ciemnej, okiennej szczeliny. Przez dłuższą chwilę nie było nic widać, jednak już po jakimś czasie, oczy zaczęły dostrzegać mdłe, leniwie przybierające na sile światło. Przeszli po wyślizganej desce, prowadzącej w dół, aż nie wylądowali na kilku beczkach, skąd rozpościerał się lepszy widok.
- Dajesz!!
- Z boku go, z boku!
- No i co robisz, frajerze. Wstawaj!
Szeroko otwarte ślepia, z zainteresowaniem spoglądały na rozgrywającą się scenę. Dwa, dyszące i spoglądające na siebie nienawistnie koty, stały w środku okręgu, machając nastroszonymi ogonami. Widać było zadrapania na ich ciałach, jeden z nich miał zlepiony od krwi bok, jednak jeśli bliżej się przyjrzeć, wyglądało to tak, jakby zeschnięta już ciecz wcale nie należała do niego. Oczy obojga próbowały znaleźć rozwiązanie, słaby punkt, coś, co mogą wykorzystać do przechytrzenia przeciwnika. Jeden z nich szczególnie przykuł uwagę przybysza. Był drobniejszy, jednak zdawało się, że myślał szybciej i sprawniej od swojego przeciwnika. To więc to na nim uwiesili swój wzrok, nie chcąc przeoczyć nawet najmniejszego ruchu. Oh, czyż nie był piękny? Drobne, smukłe ciało do którego przylegała szorstka sierść, oczy, w których furia i chęć wygranej, mieszały się z chłodnym i szybkim szukaniem odpowiedzi. Co za determinacja, cóż za piękna kukiełka! Ile tu emocji uciekało ze sceny, ile inspiracji w jednym, krótkim momencie. W ciele przybysza tańczyły przeróżne emocje, zmieniając pary, kroki, nagle całkiem uciekając, z tanga w poloneza, z poloneza w balet. Ile rozkoszy płynęło z tej sceny, z oglądania tego drobnego kotka, mało istotnego prochu, który chciałby coś zmienić, a chciał na pewno. Być może zawalczyć o pozycję, może pokazać, że pomimo drobnej postury jest równie ważny, co bizon przed nim, a może ktoś uraził jego honor. A może po prostu chciał przeżyć, a wygrana mu to zapewni. Najlepszym jednak z tego wszystkiego był fakt, iż ten drobny kocurek przegra. Pomimo szybkiej analizy, wciąż należało brać pod uwagę gabaryty oraz własne zmęczenie, doświadczenie. I nasz nieznajomy, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wtem, nasz chwilowy obiekt inspiracji, zrobił szybki zamach, rzucając kłęby pyłu w stronę swojego przeciwnika, zaraz potem skacząc w bok, z chęcią przeprowadzenia ataku. Buras się zapowietrzył, kiedy to ciarki przeszły im po plecach, powodując nastroszenie sierści, czekając na ostateczny cios, który nadszedł chwilę potem. Wielka, masywna łapa powaliła dzielnego, małego wojownika, sprowadzając go do parteru i wypompowując z niego resztki powietrza. Zawrzało, podekscytowany okrzyk tłumu wzbił się w powietrze, podczas, gdy pokonany próbował złapać oddech i pokonać zawroty w głowie. W końcu nie mógł tak po prostu przegrać, prawda? Niestety, nie był on głównym bohaterem powieści, nie mógł wstać, słysząc okrzyk ukochanej czy doznając nagłego wzrostu mocy przez siłę przyjaźni. Oh, biedny, biedny to był wojownik. Pokonany został ściągnięty z areny, podczas gdy zwycięzca wrzeszczał dumnie w tłum, zachęcając do wypróbowania swoich sił. Nasz obserwator jednak nie został, by wysłuchiwać jego wrzasków, a gładko usunął się w cień, poszukując miejsca, gdzie został wyniesiony pokonany. Minęli kilka kotów, przemieszczając się za rozemocjowanym tłumem, aż w końcu znalazł się przy drzwiach, prowadzących na korytarz. Nie było to zadbane miejsce, zatęchłe, z kapiącą wodą, wyciekającą z zardzewiałych rur. Spojrzeli w lewo. W ciemnym przejściu, były jedynie dwa źródła światła. To, które wydobywało się zza drzwi z których przyszli, oraz to, które padało z dziury przy podłożu, która służyła do wynoszenia mało żyjących po walce, by oszczędzić sobie przechodzenia przez rozjuszony tłum kotów specjalnie w stronę drzwi. Jeszcze dalej, słychać było kroki i szmery, to właśnie tam się skierowali. Podłoże nie było zbyt równe, podobnie jak niszczejące przez wilgoć ściany, więc możemy być jedynie wdzięczni, że ciemność nie pozwalała im się przyjrzeć dokładniej. Bury nieznajomy doszedł wreszcie do kolejnego pomieszczenia. Drzwi były wyłamane, wnętrze natomiast, oświetlone lichym światłem latarni i zielonego logo sklepu z zewnątrz, przez co w środku panowała niecodzienna atmosfera. Obok nas przemknął cień wychodzącego kota, od którego czuć było mocną woń ziół, jednak nie zwracał uwagi na obcego, który obserwował otoczenie. Gdy zniknął, wracając w stronę znów wrzeszczącej sali, nieznajomy wślizgnął się do środka, neonowego pomieszczenia. Przegranego wcale nie trzeba było długo szukać. Leżał, już w lepszym stanie, ze wzrokiem skierowanym na jedyne, przesiąkające wilgocią okno. Śmierdział ziołami, w lekkim świetle można było dostrzec opatrunek z pajęczyny. Nieznajomy zastanowił się, czy kocurek będzie musiał zapłacić w jakiś sposób, za otrzymaną pomoc. Wtem, czarnofutry poruszył uchem, chwilę później kierując swoje spojrzenie jak i głowę w stronę burego. W złotych oczach dostrzec można było zawahanie, niepokój.
- Kim jesteś? - spytał, spiętym, zachrypniętym głosem, marszcząc czoło - Mówiłem już, że się odpłacę. Nie musicie na mnie ciągle nachodzić, pamiętam, że... - Tu nagle urwał, wzdrygając się z zaskoczenia, kiedy ciemna końcówka łapy podróżnika dotknęła potarganego policzka, przesuwając się dalej, gładząc czarne futro i zjeżdżając pod brodę.
- Oh... co za piękny, biedny, pokonany rycerz... - szepnęli, wwiercając swój wzrok w zdezorientowanego młodzika - Doskonale odegrałeś swoją rolę, byliśmy zadowoleni, zafascynowani. Dawno nasze oczy nie mogły nacieszyć się podobnym występem. - Mruczeli, głaszcząc czule drugą łapą głowę przegranego.
- Kim jesteś - Już całkiem spanikowany młodziak spróbował się cofnąć, powtarzając swoje pierwotne pytanie, jednak na darmo. Jego podbródek utknął w obcych pazurach, które zacisnęły się mocniej przy gwałtownym ruchu, zaraz znów łagodniejąc.
- Shhh, nie ma powodów do obaw, przyjacielu - Zaprzestali głaskania. Pomimo barwnej tonacji głosu czy zachowań, pysk podróżnika pozostawał bez zmian. Wciąż skamieniały, bez wyrazu, z szeroko otwartymi, wielkimi oczami. Przez mrok panujący w pomieszczeniu, oraz ciemną barwę futra przybysza, jedynie biała maska odbijała wystarczającą ilość światła. Ciemne oczy natomiast, przypominały puste oczodoły, dopełniając wizję upiornego wyglądu. W tym momencie, w głowie drobnego kocurka pojawiła się niepokojąca myśl. ,,Czy sama śmierć, przyszła mi pobłogosławić?".
- Zwą mnie Marionetką - przedstawili się - Jednak dla ciebie, mogę być też Stwórcą. - Przybliżyli swoją głowę w stronę spiętego kocura, przekręcając ją lekko w bok, jakby szukając lepszego sposobu, by spojrzeć swojemu rozmówcy w oczy - Mam dla ciebie propozycję, mały rycerzyku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz