przed śmiercią Czajkowego Zaćmienia
Ruda szła wprost do żłobka z upolowaną chwilę wcześniej zwierzyną. Cieszyła się, że może w taki sposób wspomagać karmicielki. Uważała, że posiadanie potomstwa musi być bardzo radosne, a zarazem wyczerpujące.
Weszła do środka, niosąc w pysku jedzenie. Coś o niewielkim ciężarze uderzyło w jej tylną łapę. Spojrzała zdezorientowana na niebieską kulkę, która intensywnie zajęła się zaczepianiem jej ogona. Rozpoznała w kocurki jednego z piątki maluchów zastępczyni.
— Ale jesteś duziaaa — rzucił na dzień dobry, wbijając w nią wzrok swoimi zielonymi ślepiami. — Mama mówiła o tobie! Jesteś córką jej siostry, czyli jesteśmy kuzynami! — stwierdził z dumą, bez skrupułów w dalszym ciągu bawiąc się jej kitą. — Ale nie pamiętam, jak masz na imię...
Kotka spojrzała na kociaka z iskierkami w oczach. Wydawał się jej uroczy.
— Nazywam się Koniczynowa Łąka, miło cię poznać. A ty jak masz na imię? — zapytała z uśmiechem.
— Sleblny! — odparł natychmiastowo, spoglądając z zainteresowaniem na to, co przyniosła do jedzenia jego mamie. — Doble to? — mruknął, wyciągając w przód szyję, aby powąchać świeżą zdobycz.
Koniczynowa Łąka uśmiechnęła się do niego.
— Tak i właśnie niosę to dla twojej mamy. — Kotka uważała, że maluch był ciekawski i pełny energii. Przypominał jej ją z okresu, gdy sama była małym kociakiem.
W jego zielonych ślepiach zaiskrzyło, prawdopodobnie z ekscytacji.
— A jak myślisz, kiedy ja będę mógł jeść takie duzie posiłki?
— Jak trochę podrośniesz i będziesz potrzebował więcej pożywienia, aby mieć dużo siły do szkoelnia na wojownika. — Wytłumaczyła mu.
— Ojeju, to chyba... tlochę jeszcze poczekam? — westchnął z lekkim smutkiem. — Chciałbym jusz pozwiedzać obóz... Myślisz, sze moszesz pomóc mi uciec? — zapytał z nadzieją w głosie.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Co takiego? Nie ma mowy! — odparła, wiedząc, że przez jej odmowę będzie ją mniej lubiał. — Dlaczego do głowy przyszedł ci taki głupi pomysł? Mógłbyś się zgubić, albo ktoś by cię przypadkiem rozdeptał! To nie jest miejsce dla takiego małego kocięcia jak ty — oświadczyła. Poza tym nie chciałaby podpaść przyszłej liderce, gubiąc gdzieś jej dziecko.
Srebrny momentalnie się skrzywił się.
— Jestem duzi, tylko ślepy by mnie nie zauwaził — stwierdził.
Popatrzyła na niego z rozbawieniem.
— Nie jesteś aż taki duży. Poczekaj, aż podrośniesz i będziesz mojej wielkości.
Prychnął cicho, odwracając sfochowany głowę. Przez dłuższą chwilę katował kotkę milczeniem, nim w końcu sam nie poległ w tej walce.
— Będie nawet większy! — zapewnił, prostując się dumnie.
Kotka posłała mu serdeczny uśmiech.
— W takim razie poczekam, aż podrośniesz i wtedy zobaczymy, kto miał rację. — Odwróciła się w stronę wyjścia, uprzednio zanosząc jedzenie do karmicielki. — Muszę już iść. Do zobaczenia niedługo! — Pożegnała go, a następnie wyszła ze żłobka.
Weszła do środka, niosąc w pysku jedzenie. Coś o niewielkim ciężarze uderzyło w jej tylną łapę. Spojrzała zdezorientowana na niebieską kulkę, która intensywnie zajęła się zaczepianiem jej ogona. Rozpoznała w kocurki jednego z piątki maluchów zastępczyni.
— Ale jesteś duziaaa — rzucił na dzień dobry, wbijając w nią wzrok swoimi zielonymi ślepiami. — Mama mówiła o tobie! Jesteś córką jej siostry, czyli jesteśmy kuzynami! — stwierdził z dumą, bez skrupułów w dalszym ciągu bawiąc się jej kitą. — Ale nie pamiętam, jak masz na imię...
Kotka spojrzała na kociaka z iskierkami w oczach. Wydawał się jej uroczy.
— Nazywam się Koniczynowa Łąka, miło cię poznać. A ty jak masz na imię? — zapytała z uśmiechem.
— Sleblny! — odparł natychmiastowo, spoglądając z zainteresowaniem na to, co przyniosła do jedzenia jego mamie. — Doble to? — mruknął, wyciągając w przód szyję, aby powąchać świeżą zdobycz.
Koniczynowa Łąka uśmiechnęła się do niego.
— Tak i właśnie niosę to dla twojej mamy. — Kotka uważała, że maluch był ciekawski i pełny energii. Przypominał jej ją z okresu, gdy sama była małym kociakiem.
W jego zielonych ślepiach zaiskrzyło, prawdopodobnie z ekscytacji.
— A jak myślisz, kiedy ja będę mógł jeść takie duzie posiłki?
— Jak trochę podrośniesz i będziesz potrzebował więcej pożywienia, aby mieć dużo siły do szkoelnia na wojownika. — Wytłumaczyła mu.
— Ojeju, to chyba... tlochę jeszcze poczekam? — westchnął z lekkim smutkiem. — Chciałbym jusz pozwiedzać obóz... Myślisz, sze moszesz pomóc mi uciec? — zapytał z nadzieją w głosie.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Co takiego? Nie ma mowy! — odparła, wiedząc, że przez jej odmowę będzie ją mniej lubiał. — Dlaczego do głowy przyszedł ci taki głupi pomysł? Mógłbyś się zgubić, albo ktoś by cię przypadkiem rozdeptał! To nie jest miejsce dla takiego małego kocięcia jak ty — oświadczyła. Poza tym nie chciałaby podpaść przyszłej liderce, gubiąc gdzieś jej dziecko.
Srebrny momentalnie się skrzywił się.
— Jestem duzi, tylko ślepy by mnie nie zauwaził — stwierdził.
Popatrzyła na niego z rozbawieniem.
— Nie jesteś aż taki duży. Poczekaj, aż podrośniesz i będziesz mojej wielkości.
Prychnął cicho, odwracając sfochowany głowę. Przez dłuższą chwilę katował kotkę milczeniem, nim w końcu sam nie poległ w tej walce.
— Będie nawet większy! — zapewnił, prostując się dumnie.
Kotka posłała mu serdeczny uśmiech.
— W takim razie poczekam, aż podrośniesz i wtedy zobaczymy, kto miał rację. — Odwróciła się w stronę wyjścia, uprzednio zanosząc jedzenie do karmicielki. — Muszę już iść. Do zobaczenia niedługo! — Pożegnała go, a następnie wyszła ze żłobka.
<Srebrny?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz