— Przyniosłem ci coś do jedzenia — miauknął, mając nadzieję, że kotka już lepiej się czuje.
Karmicielka tylko wtopiła pysk w swoje łapy, czując odruchy wymiotne od samego zapachu mięsa.
— Nie jestem głodna. — powiedziała cicho, owijając się ogonem. — Zanieś to jakiemuś rudemu. Nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty.
— Nie. Nie zaniosę. Zjedz. Proszę. Martwię się o Ciebie.Nawet nie śmiała protestować. Zdanie mentora było dla niej priorytetem. Zjadła to, co przyniósł dla niej kocur, chociaż przełknięcie każdej najmniejszej części zwierzyny sprawiało jej trudność. Czasami miała wrażenie, jakby miała zaraz zwymiotować to wszystko razem ze swoimi narządami. I właściwie... momentami chciała, by tak rzeczywiście się stało.
— Idź już. Nie siedź tutaj długo ze mną. Nie pozwolę, żebyś miał problemy z takiego błahego powodu, jakim jestem ja. — miauknęła cicho. Widziała, że protestował, ale nie zmieniła zdania. Był nierudy. A wiadomo, co Piaskowa Gwiazda była w stanie zrobić z nieposłusznymi nierudymi.
Dreszcz przeszedł po jej skórze, gdy śledziła wzrokiem oddalającego się ucznia.
* * *
Łzy. Łzy. Łzy. I jeszcze raz łzy. Jak gdyby zabrakło jej powodów do smutku. Strachu. Niepewności. Jak gdyby nie wystarczyły jej plotki, fałszywe oskarżenia, czy groźby Piaskowej Gwiazdy. Czajkowa Łapa tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że Klan Burzy zmierzał do dyskryminacji.
Znowu.
Szaleńczy uśmiech wpełznął na jej czarny pysk, gdy wciskała go natarczywie w posłanie. Cały trud, ciężka praca. Całe jej otwarte pokazywanie, jak w dupie miała propagandę kremowej liderki. Cała rebelia. Cała śmierć jej matki. Ojca. Morderstwo Pszczelego Pyłku, pełnienie funkcji zastępcy. Wszystko poszło w las. Wszystko, na co tak ciężko pracowała, uległo w gruzach w ciągu zaledwie jednego głupiego świtu. Piaskowa Gwiazda księżyce starannej roboty, pracy i wysiłku zdołała zaprzepaścić w kilka uderzeń serca. A teraz Czajkowa Łapa przestała być tą miłą koteczką, która po prostu chciała żyć w normalnej rodzinie. Była jak oni. Jak Rozżarzony Płomień, jak Szczypiorkowa Łodyga.
Chociaż jako zastępczyni nieustannie odwiedzała groby swoich rodziców. Wciąż wołała, mówiła do piachu, przynosiła im kwiaty. Nigdy się do niej nie odezwali. Zawsze odpowiadała jej tylko cisza.
I wtedy właśnie narastała w jej sercu panika. Że może po śmierci nie ma nic, a gwiazdki na niebie to tylko durna legenda, która została wymyślona, by podporządkować sobie koty, tłumacząc to jakimś nieważnym kodeksem, który miał dla nich chyba stanowić coś, co utrzymywało ich w moralności. Ale tak nie było. Wszyscy łamali kodeks. Wszyscy. I nikt nie zwracał na to uwagi. A w tym głupim zbiorze słów nie było nic o dyskryminacji, nic, co mogłoby ograniczyć koty takie jak Rozżarzony Płomień.
Pewnie już dawno straciłaby wiarę, gdyby nie Zwęglona Łapa i Wilcza Zamieć. Gdyby nie słowa siwej, że zna kogoś... Tam.
Jej serce zabiło szybciej. A co jeśli zaświaty istniały, a Króliczy Sus poszła do Mrocznego Lasu?
Nie. Przecież była niewinna. Przecież to Miodowy Obłok z niej szydziła. Przecież to ona dręczyła całą ich rodzinę, tylko dlatego, że byli nierudzi. Zamordowała dla większego dobra. Nie zrobiła nic złego.
Próbowała się uspokoić. To irracjonalne.
Sama już nie wiedziała, w co wierzyć. Gdyby przodkowie faktycznie istnieli, nie siedzieliby na dupie w chmurach i patrzyli na jej cierpienie. Na cierpienie wszystkich. Ale przecież na ich istnienie było tyle dowodów. Zwęglona Łapa. Słowa Wilczej Zamieci czy Piaskowej Gwiazdy. Naprawdę byli tak ślepi na cierpienie? Naprawdę byli takimi egoistami?
Skrzywiła się, czując piski swoich własnych kociąt. Rozpłakała się, gdy tylko zobaczyła te żółte oczy. One wiecznie przypominały jej o Piaskowej Gwieździe. Tyranka naznaczyła je swoim kolorem oczu, który tak dobrze znała.
Przypomniała sobie jej słowa. Gdy wtedy przyszła jej w odwiedziny do kociarni. Gdy spotkały się pyskiem w pysk po raz pierwszy po gwałcie.
I gdy je rozważała, coraz bardziej żałowała, że Piaskowa Gwiazda faktycznie nie posłała jej do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. Przynajmniej byłaby z Zajęczą Gwiazdą. Jedynym z nielicznych kotów, które jej nie nienawidziły. Jedynym z nielicznych kotów, w których widziała rzeczywisty priorytet.
Byłaby z dala od tego świata, którego tak nienawidziła i który tak ją ranił. Bez względu na to, jak okropnie jest w Mrocznej Puszczy. Z pewnością lepiej, niź tu.
Wzdrygnęła się, gdy usłyszała kroki. Spoglądając niepewnie w wejście, uspokoiła się, widząc Zwęgloną Łapę. Wstała. Podeszła do niego i wtuliła się w jego futro, czując spływające po jej policzkach łzy. On z kolei należał do nielicznej grupy kotów, przy których była w stanie zrobić coś więcej niż puste gapienie się w ścianę i ryczenie.
— Co mam zrobić, Zwęglone Futro? Te wszystkie plotki są nieprawdziwe. Wszystko, co o mnie mówią. Nikt nie protestuje. Nikt nie raczy nawet na mnie spojrzeć. — załkała. — Myślałam, że chociaż Czajkowa Łapa mi wybaczy i wysłucha. Ale nie. Znowu nie miałam racji. Znowu miałam nadzieję, która równie szybko zgasła. Czajkowa Łapa trzyma z Rozżarzonym Płomieniem. Z tym, kto popiera Piaskową Gwiazdę. A ona... Ona zabiła Króliczy Sus. Ona pewnie nawet nie zadrgała paluszkiem, gdy ty płonąłeś na tym zgromadzeniu. Przepraszam cię, że mnie tam nie było. Powinnam wtedy znowu złamać zakaz, jak robiłam wcześniej i... i cię uratować. J-ja... Dlaczego wszyscy są przeciw mnie?
<Zwęglona Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz