Przetarł łapą nos. Przebywając wśród chorych, zaczynał miewać wrażenie, że i go samego nieustannie próbuje dorwać jakaś dolegliwość. Od kilku dni słyszał jedynie kaszlenie i smarkanie innych kotów, a wszelkie kłótnie, które wywiązywały się pomiędzy Cichą Kołysanką, a jej uczniem, jeszcze bardziej zakłócały mu ukochany spokój. Uwielbiał ich, ale coraz mocniej tęsknił za obecnością za dawnymi czasami, szczególnie za Bursztynowym Pyłem. Gadulstwo jego mentora było wręcz kojące i zawsze poprawiało mu humor.
Nie było go już jednak na świecie. Tak samo jak Jemioły bądź Mysiego Kroku. Te myśli zaprzątały mu głowę za każdym razem, kiedy próbował się skupić na problemach odwiedzających go wojowników. Droździ Trel chrypiał, a Gołębiemu Puchowi ciekło porządnie z nosa. Zarówno Perliczy Grzebień, jak i Łabędzia Pieśń, skarżyły się na bóle stawów.
Gdyby nie obecność asystentki, mógłby mieć powoli dość. Posada medyka była dla niego wymarzoną profesją, ale momentami, tak z czystej ciekawości, zaczynał zastanawiać się, jak potoczyłby się jego los, jeśli zdecydowałby się zostać wojownikiem.
Kto wtedy zająłby jego obecną rolę? Czy w klanie znajdował się ktoś, kto znacznie bardziej od niego nadawał się do tej roboty, a mimo to był skazany na naukę walki i polowań, bo wymarzona praca okazała się zajęta?
Bluszcz skrzywił się. Był zdecydowanie za młody jak na tak pesymistyczne podejście, chociaż kto wie, od kiedy tak naprawdę zacznie czuć się stary? Gdy będzie już niezdolny do wykonywania swoich czynności? Czy może przyjdzie mu być silnym aż po ostatnie dni swej egzystencji?
I gdy w progu zjawił się Pierwszy Brzask, jego myśli zaczęły dręczyć go na nowo. Ile tak naprawdę księżyców miał ten kocur? Trzymał się całkiem dobrze, a z pewnością był sporo starszy od liliowego.
Niebieskooki jednak również wydawał się być zatracony we własnym świecie. Bluszczowemu Pnączu nie było źle, że został w pewien sposób zignorowany. Ten tu najwyraźniej miał własne sprawy na głowie, a rolą medyka było pomóc w każdym problemie.
— Ciebie też dręczy kaszel, co? — westchnął, słysząc, jak z gardła wojownika wydobywa się głośny charkot. Podniósł wzrok na z lekka załzawione błętkine ślepia i cofnął się do stosu medykamentów.
— Nie jestem jedynym dzisiaj z tym problemem? — spytał, wciąż uśmiechając się z taką życzliwością, że medyk nie miał serca się za cokolwiek burzyć.
— Przy takiej pogodzie to się nawet nie dziwię, że tylu z was choruje — stwierdził, biorąc do pyska jedno z ziół. — Sam jestem wdzięczny Gwiezdnym za zdrowie przy tych ciągłych deszczach — dodał, zawracając do niego i podsuwając mu lekarstwo. — Na razie przegryź to, co tu masz. Wzmocnisz sobie odporność i pomoże ci to na gardło.
Pierwszy Brzask skinął głową i wysłuchał jego polecenia. Bluszcz powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, widząc, jak ten krzywi się od gorzkiego smaku roślin.
Lubił takich jak on. Byli spokojni, nie unosili się i nie byli zwiastowaniem nadchodzącego chaosu. Było mu z lekka żal, iż ten zamierzał już odejść, ale zdawał sobie sprawę z wojowniczych obowiązków i nie chciał zawracać mu głowy.
Mimo wszystko instynktownie wykonał parę kroków za nim, gdy ten chciał wyjść.
— Coś się stało? - spytał bury, widząc, ze liliowy za nim podąża.
— Mógłbym z tobą chwilę porozmawiać? Nie zajmę ci dużo czasu — obiecał.
— Oczywiście — odparł.
Wtem rozległ się krzyk Cichej Kołysanki. Ponownie miała pretensje do Truskawkowej Łapy, więc dwójka kocurów dla własnego bezpieczeństwa opuściła leże medyków, nie chcąc stać się ofiarą rozwścieczonej kotki. Zielonooki miał nadzieję, że tamci nie pozabijają się podczas jego krótkiej chwili nieobecności.
Odeszli kawałek od wejścia, wciąż pozostając w obrębie terenów obozowiska. Skryli się w ustronnym miejscu przed deszczem. Podłoże, na którym stali, było wyjątkowo suche, więc mieli potwierdzenie, że tu, chociaż nie zmokną.
Van omiótł ogonem ziemię, odrzucając drobne patyczki na bok. Usiadł, mrużąc oczy i zastanawiając się, jak zabrać się za rozmowę. Pierwszy Brzask wydawał się cierpliwy, ale Bluszcz w końcu nie był kociakiem, aby nie potrafić wykrztusić z siebie ani słowa.
— W sumie to jak poradziłeś sobie z taką zmianą w życiu? To znaczy, byłeś wcześniej samotnikiem, a teraz żyjesz w klanie, gdzie panują całkowicie inne zasady. Nie męczą cię te... niektóre ograniczenia? — spytał. Nie zamierzał nawet wspominać o tym, że kocur nie jest młody i kwestionować to, jak sprawne są jego kości i czy wciąż daje radę ze swoimi obowiązkami.
Nie było go już jednak na świecie. Tak samo jak Jemioły bądź Mysiego Kroku. Te myśli zaprzątały mu głowę za każdym razem, kiedy próbował się skupić na problemach odwiedzających go wojowników. Droździ Trel chrypiał, a Gołębiemu Puchowi ciekło porządnie z nosa. Zarówno Perliczy Grzebień, jak i Łabędzia Pieśń, skarżyły się na bóle stawów.
Gdyby nie obecność asystentki, mógłby mieć powoli dość. Posada medyka była dla niego wymarzoną profesją, ale momentami, tak z czystej ciekawości, zaczynał zastanawiać się, jak potoczyłby się jego los, jeśli zdecydowałby się zostać wojownikiem.
Kto wtedy zająłby jego obecną rolę? Czy w klanie znajdował się ktoś, kto znacznie bardziej od niego nadawał się do tej roboty, a mimo to był skazany na naukę walki i polowań, bo wymarzona praca okazała się zajęta?
Bluszcz skrzywił się. Był zdecydowanie za młody jak na tak pesymistyczne podejście, chociaż kto wie, od kiedy tak naprawdę zacznie czuć się stary? Gdy będzie już niezdolny do wykonywania swoich czynności? Czy może przyjdzie mu być silnym aż po ostatnie dni swej egzystencji?
I gdy w progu zjawił się Pierwszy Brzask, jego myśli zaczęły dręczyć go na nowo. Ile tak naprawdę księżyców miał ten kocur? Trzymał się całkiem dobrze, a z pewnością był sporo starszy od liliowego.
Niebieskooki jednak również wydawał się być zatracony we własnym świecie. Bluszczowemu Pnączu nie było źle, że został w pewien sposób zignorowany. Ten tu najwyraźniej miał własne sprawy na głowie, a rolą medyka było pomóc w każdym problemie.
— Ciebie też dręczy kaszel, co? — westchnął, słysząc, jak z gardła wojownika wydobywa się głośny charkot. Podniósł wzrok na z lekka załzawione błętkine ślepia i cofnął się do stosu medykamentów.
— Nie jestem jedynym dzisiaj z tym problemem? — spytał, wciąż uśmiechając się z taką życzliwością, że medyk nie miał serca się za cokolwiek burzyć.
— Przy takiej pogodzie to się nawet nie dziwię, że tylu z was choruje — stwierdził, biorąc do pyska jedno z ziół. — Sam jestem wdzięczny Gwiezdnym za zdrowie przy tych ciągłych deszczach — dodał, zawracając do niego i podsuwając mu lekarstwo. — Na razie przegryź to, co tu masz. Wzmocnisz sobie odporność i pomoże ci to na gardło.
Pierwszy Brzask skinął głową i wysłuchał jego polecenia. Bluszcz powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, widząc, jak ten krzywi się od gorzkiego smaku roślin.
Lubił takich jak on. Byli spokojni, nie unosili się i nie byli zwiastowaniem nadchodzącego chaosu. Było mu z lekka żal, iż ten zamierzał już odejść, ale zdawał sobie sprawę z wojowniczych obowiązków i nie chciał zawracać mu głowy.
Mimo wszystko instynktownie wykonał parę kroków za nim, gdy ten chciał wyjść.
— Coś się stało? - spytał bury, widząc, ze liliowy za nim podąża.
— Mógłbym z tobą chwilę porozmawiać? Nie zajmę ci dużo czasu — obiecał.
— Oczywiście — odparł.
Wtem rozległ się krzyk Cichej Kołysanki. Ponownie miała pretensje do Truskawkowej Łapy, więc dwójka kocurów dla własnego bezpieczeństwa opuściła leże medyków, nie chcąc stać się ofiarą rozwścieczonej kotki. Zielonooki miał nadzieję, że tamci nie pozabijają się podczas jego krótkiej chwili nieobecności.
Odeszli kawałek od wejścia, wciąż pozostając w obrębie terenów obozowiska. Skryli się w ustronnym miejscu przed deszczem. Podłoże, na którym stali, było wyjątkowo suche, więc mieli potwierdzenie, że tu, chociaż nie zmokną.
Van omiótł ogonem ziemię, odrzucając drobne patyczki na bok. Usiadł, mrużąc oczy i zastanawiając się, jak zabrać się za rozmowę. Pierwszy Brzask wydawał się cierpliwy, ale Bluszcz w końcu nie był kociakiem, aby nie potrafić wykrztusić z siebie ani słowa.
— W sumie to jak poradziłeś sobie z taką zmianą w życiu? To znaczy, byłeś wcześniej samotnikiem, a teraz żyjesz w klanie, gdzie panują całkowicie inne zasady. Nie męczą cię te... niektóre ograniczenia? — spytał. Nie zamierzał nawet wspominać o tym, że kocur nie jest młody i kwestionować to, jak sprawne są jego kości i czy wciąż daje radę ze swoimi obowiązkami.
<Brzask?>
Wyleczeni: Pierwszy Brzask, Droździ Trel, Perliczy Grzebień, Gołębi Puch, Łabędzia Pieśń
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz