Napisanie tego zajęło mi bardzo długo, dlatego bądźcie wyrozumiali, że jest po czasie. Mam pozwolenia. Opowiadanie wynosi 3944 słowa.
Wszystkiego dobrego Belissa! 💜
Akcja dzieje się parę dni po odejściu Płomień z Klanu.
Dymne Niebo nie mógł spać spokojnie. Pomimo ciepłego futra partnerki, wciąż było mu przerażająco zimno. Chodził jeszcze bardziej przybity, niż wcześniej. Wyglądał, jakby miał zemdleć, gdy ktoś coś do niego powie. Sztywno stawiał łapy, odpowiadał zdawkowo [tak jakby wcześniej tak nie robił]. Rozkwit to się nie podobało. W końcu spodziewali się kociąt! To była wspaniała wiadomość, dlaczego więc jej partner nie skakał do nieba z radości?
Któregoś dnia wstała, wychodząc ze żłobka, a Dym akurat wracał z marną myszą w pysku. Nic mu nie wychodziło. Rozkwit martwiła się, że ten zalążek pewności siebie, jaki udało jej się z niego wydobyć, zniknie. Że Dym ponownie zostanie przerażonym kłębkiem nerwów.
Rudy, gdy ją zobaczył, odłożył na stos mysz, uśmiechając się z wysiłkiem. Naprawdę nie miał na nic ochoty.
- Co się stało? - Zapytała niebieska wprost.
- N-nic. C-co by miało? - Odparł pręgowany.
- Nie żartuj. Widzę przecież. Lepiej bądź szczery, bo królowe w ciąży mają dwa razy więcej siły, niż normalnie - oznajmiła, siadając.
Dym przełknął ślinę nerwowo. Nie chciał dostać po łbie od wściekłej przyszłej matki… Ale sam nie do końca rozumiał, co mu było. Odkąd Płomień uciekła, opuściła ich klan, zostawiła go...nie czuł się dobrze. Jakby cząstka jego samego została brutalnie oderwana od reszty. Patrzył wtedy na znikającą kitę siostry. Nawet się nie odwróciła, żeby go ostatni raz ujrzeć...by chociażby oczami się pożegnać. Dym zacisnął zęby, przymykając powieki, żeby nie spłynęły spod nich łzy. Próbował być twardy. Naprawdę chciał. Dla siebie, dla Rozkwit, którą kochał nad życie, nawet dla aktualnej liderki, chociaż bał się jej niemiłosiernie, ale...to go przerastało.
- B-boję się - wyjąkał, roniąc pierwsze łzy. Rozkwit natychmiast zmieniła nastawienie widząc, w jak niestabilnym stanie jest jej ukochany.
- Czego się boisz? - Zapytała łagodnie. Zabrała kocura na ubocze, żeby nie czuł się osaczony spojrzeniami innych.
- W-wszystkiego - wydukał, nie mogąc powstrzymywać łez. - N-nie m-mogę…
- Możesz skarbie. Jesteś bardzo silny, pamiętaj.
- N-nie jestem!... - Pokręcił głową, a jego łzy moczyły niebieską sierść przyszłej matki.
- Chodź do mnie kochanie - łapką delikatnie go do siebie przysunęła, pozwalając, by ciepło jej i ich dzieci dodało kocurowi odwagi. - No już, cichutko.
- Nie p-potrafię… M-martwię s-się o nią - wyjąkał w końcu.
- O nią? - Rozkwit nie chciała rzucać fałszywych oskarżeń, ani podejrzeń, więc postanowiła wyciągnąć imię tej kotki, o której mówił jej partner. Nie mogła uwierzyć, iż miał kogoś na boku - był na to zbyt troskliwy, czuły, lojalny. Dym potrzebował właśnie wsparcia w byciu silnym, jej wsparcia.
- W-wiesz o k-kogo - mruknął tylko, opierając głowę o pierś kotki, by się schować przed całym złym światem w ramionach swojego słońca.
- C-czekaj...masz na myśli swoją siostrę? Chodzi ci o Płomień? - Zapytała niedowierzając.
- T-tak.
- A-ale dlaczego?! Przecież...przecież jej już nie ma! Za to jestem ja i twoje nienarodzone dzieci! - Oznajmiła, naprawdę zszokowana, ale też zawiedziona, bowiem jej miejsce nadal zajmowała szylkretka.
- R-Rozkwit… A-ale to m-moja s-siostrzyczka… S-sama na tym o-okru-tnym ś-świecie. - Płakał dalej, próbując jakoś wytłumaczyć swoje przywiązanie do tej małej cholery.
Rozkwit odetchnęła głęboko. Wszystko w niej wrzało, serce biło szybciej. Nie mogła...nie mogła pojąć! Przecież to ona była jego partnerką, nosiła JEGO kocięta w łonie, zawsze go wspierała, budziła się w nocy, kiedy miał koszmary, żeby go uspokoić, broniła przed wojownikami… D-dlaczego więc została tak brutalnie odepchnięta przez swoją największą miłość…?
Zamknęła oczy, powstrzymująć łzy. Była silna, nie mogła okazać skruchy. Nie teraz, gdy potrzebował jej ktoś inny.
Serce jej się krajało, gdy patrzyła na zapłakanego Dyma. W końcu on nikt nikomu nie zrobił. Cały czas dawał z siebie wszystko, na nowo wstając, jeśli się przewrócił. Nigdy nie widziała dzielniejszego kota, silniejszego, który się nie poddawał. Dym miał jednak ogromną słabość, swoją niezrównoważoną, okrutną siostrę, która co rusz wbijała w jego ciepłe, złote serce ciernie. Jakby był nikim. Rozkwit nie mogła pojąć, jakim cudem tak ukochane stworzenie jak rudy kochał tę pomyłkę natury. Owszem, byli rodzeństwem, ale nie musieli się wcale lubić. A tu co? Nie dość, że Płomień była niewdzięczna, to jeszcze zawsze odpychała Dym, nie okazywała względem niego nic, poza pogardą i złością. W Rozkwit gotowało się za każdym razem, kiedy patrzyła na nich z boku, już od małego.
- Za co ty ją tak kochasz? - Wyszeptała, a z jakiegoś powodu w jej oczach pojawiły się ogromne łzy. Jakby Płomień, która zniknęła z ich życia miała ponownie zająć jej miejsce. Ponieważ tak, szylkretka zawsze była pewnym zagrożeniem dla Rozkwit. Kiedy ona starała się o wydobycie pewności siebie z Dymu, tamta przychodziła i to deptała. Zawsze kocur był na jej zawołanie, niebieska zwyczajnie się bała, że wojownik pójdzie za Płomień, a nie za nią. W końcu Rozkwit szczerze go kochała, a wnuczka Iglastej Gwiazdy? Nie. Rozkwit wątpiła, czy szylkretka potrafiła kogokolwiek pokochać.
- W-wiesz… K-kiedyś...z-zostaliśmy t-tylko m-my - mruczał cicho. - J-ja i o-na. P-Płomień n-nie j-jest taka, j-ak myślicie! O-ona się t-tylko g-gubi… - Usprawiedliwiał ją.
- Nie masz racji. - Rozkwit nie mogła tak dłużej. Trwać w cieniu kogoś, kto nie zasłużył, by stać w blasku. - Nie masz racji! Ona nigdy nie pomogła ci, gdy śniły ci się koszmary, kiedy chorowałeś, albo bałeś się wojowników! Jedyne co… J-jedyne co ci dawała, t-to przezwiska i nowe siniaki na ciele!
Czuła, jak wybucha. Wszystkie emocje z niej ulatują, a ona wyżywała się na Dymie. Na swojej miłości, promieniu słońca w pochmurny dzień. Dlaczego…
- Czemu ona niszczy wszystko między nami?! - Zapytała, płacząc z bezsilności. - Czy ja nic tutaj nie znaczę?!
- R-Rozkwit…
- Nie! Żadnego “Rozkwit”. Odpowiedz mi. - Tupnęła łapą, odsuwając się od niego. Oboje byli teraz niestabilni emocjonalnie. Niebieska dodatkowo mogła narazić ciążę przez nadmiar emocji. Co jednak mogła począć, kiedy miłość jej życia jasno mówiła, że jest ktoś ważniejszy?
- Z-znaczysz dla m-mnie więcej, n-niż m-moje życie - odpowiedział w końcu, po wzięciu głębokiego wdechu.
Rozkwit pokręciła głową bezradnie. Dlaczego mówił jej takie rzeczy? Czemu sprawiał, że kochała go bardziej i bardziej, mimo tego wszystkiego, czemu kazał jej sprostać?
- Nie mów tak. - Mruknęła cicho. - Wystarczy zwykłe “kocham cię”.
- A-ale j-jeśli ci t-tak powiem, będziesz c-chciała m-mnie o-obok siebie. - Odparł niepewnie.
- Co masz...na myśli?
- W-wrócę za p-parę dni - jego serce biło jak oszalałe, kiedy to mówił. Nigdy w życiu nie postawił na swoim.
- Gdzie się wybierasz?! Zostawiasz mnie i dzieci?
- J-Jeszcze się nie u-urodziły - mruknął cicho, tracąc zebraną odwagę.
- Czy ty siebie słyszysz? Co ty mówisz? - Rozkwit nie mogła uwierzyć w absurdalność tych słów. Skąd on w ogóle…
- S-Sprawdzę tylko czy w-wszystko z nią w p-porządku - miauknął potulnie, ulegle. Nie chciał denerwować Rozkwit, tylko powiedzieć tak, by zrozumiała i pozwoliła mu na odejście.
- Zbyt wiele dla niej poświęcasz. - Odparła kotka.
- Jesteś silniejsza ode mnie… - Polizał ją niepewnie w policzek, czując smak słonych łez. - J-jestem p-pewny, ż-że sobie p-poradzisz.
Rozkwit wzięła głęboki wdech. Widziała to. Ten mur, który oddzielał ją od Dymu o nazwie “Płomień”. Nie mogła z nim walczyć, nawet go przeskoczyć. Po prostu została zmuszona do zaakceptowania takiego obrotu spraw, nawet jeśli jej serce krwawiło.
- Zgoda. - Odparła w końcu, nie patrząc na niego. - Idź. Ale wracaj szybko. Zima się zbliża.
- T-tak zrobię! - Obiecał, a następnie uśmiechnął się najpiękniej w świecie, jego zielone oczy iskrzyły ulgą i radością, a umysł był czysty, tak jak sumienie.
Szkoda tylko, że Rozkwit tego nie czuła. Gdy Dym przekroczył wyjście z obozu, rozpłakała się na dobre, ignorując patrzące na nią koty.
Nie była najważniejsza w jego życiu. Ktoś zajmował jej miejsce.
~*~
Dym mknął przez znane tereny Klanu Wilka, ignorując podpowiadające mu sumienie. Drżące łapy czy szybko bijące serce. W końcu nigdy się nie odważył na występek na miarę jego siostry. A jednak teraz biegł ile sił w łapach przed siebie, byleby go żaden patrol nie zawrócił. Miał też nadzieję, że odgadł kierunek, i tam, gdzie dobiegnie, odnajdzie swoją siostrę.
Pierwszy raz łamał tyle zasad na raz. Zarówno swoich własnych, jak i klanowych. Bał się jak cholera, ale zmartwienie o siostrę było silniejsze.
Poczuł zmęczenie po jakimś czasie, kiedy słońce zaczęło zachodzić za horyzont. Ściemniało się, a on zwolnił do truchtu, oddychając głośno. Już teraz czuł zapach granicy z Klanem Klifu. Zbliżał się w ich kierunku nieubłaganie. Musiał jakoś ominąć patrole, oraz samotników, o których było tutaj łatwo. Skakał między pniami drzew, wychodząc z lasu nad strumień. Napił się wody. Był bardzo daleko. Na samym końcu obu granic. Gdzie nie odwrócił głowy, widział góry, tak nieznane, oraz straszne. Zrobił parę kroków w ich stronę, kiedy poczuł coś pod łapą. Spojrzał pod nią, oh, zwykły kamień, tylko że...Miał coś na sobie. Poszarzała, szorstka sierść. Jasno-ruda… Wyglądał znajomo ten kłaczek.
Dym poszedł dalej, a jego zaniepokojenie rosło. Było już ciemno. Nadeszła noc, a wraz z nią czyhająca śmierć. Rozejrzał się, kiedy po godzinie marszu opuścił na dobre tereny obu klanów. Był na ziemi niczyjej. Pod łapami co jakiś czas widział takie małe kłębki sierśći, które zniszczone przez deszcze ledwo dawały się zidentyfikować. Gdzieś z tyłu głowy nie chciał wierzyć swoim myślom, że może to jego siostry...ale jak inaczej? Były zarówno na granicy Klanu Wilka, jak i poza nim. To przecież jasne, że Płomień musiała gdzieś się skryć. Tylko dlaczego zostawiała za sobą ślady? Czyżby ktoś ją zaatakował? Może sama siebie zaczęła okaleczać?
Dym pokręcił głową. Nie mógł w to uwierzyć. Płomień była najsilniejszym kotem, jakiego kiedykolwiek spotkał. Jego myśli były niemożliwe.
Po długim czasie poczuł ogromne zmęczenie. Znalazł malutką norkę po jakimś stworzeniu, w której schował się i zasnął.
Następnego dnia wstał wraz z promieniami słońca. Rozciągnął się, ziewając. Umył sierść, widząc w oddali wiele różnych stworzeń. Ogromne ptaki, ale też takie malutkie. Żaby, myszy i jakieś większe myszy, których nigdy nie spotkał. Był nimi zszokowany. Spróbował je upolować, ale na darmo.Uciekły do norek. Westchnął więc, idąc w głąb gór. Było tutaj jeszcze dość nisko, tak więc nie stanowiły dla niego wyzwania. Widział jednak, że im wyżej, tym trudniej. Westchnął, maszerując.
Było południe, kiedy zebrały się nad nim burzowe chmury. Lunął deszcz, mocząc krótkie futro kocura i przyprawiając o zawał. Był zmarznięty oraz przerażony. Nigdy w życiu nie był tak daleko od domu, sam, w taką pogodę.
Szukał schronienia, co i rusz się potykając i piszcząc z bólu. Znalazł w końcu kawałek miejsca pod kamieniem. Wlazł tam, kuląc się przerażony.
W takich momentach zaczynały nachodzić go różne myśli. Czy postąpił słusznie? Zostawił w klanie swoją miłość, ale przecież ona mu pozwoliła… Mimo tego, z jakiegoś powodu czuł niepokój. Dodatkowo tracił nadzieję na odnalezienie siostry. Obiecał Rozkwit, że wróci za parę dni, a on nawet nie poczuł zapachu Płomień. Czyżby się pomylił? Nie było jej tutaj?
Kiedy głośny grzmot rozległ się nad górami, Dym zamknął oczy, mamrocząc pod nosem modlitwy.
- Hę? - Usłyszał niewyraźne. - Oż cholera jasna.
Głos był blisko. Czy to jego koniec? Samotnik zabije go z zimną krwią, a następnie zje?!
- Dym, ty cholero, wyłaź no stamtąd! - Rozkazujący, władczy ton głosu odbił się w jego uszach. Znał go! Tak bardzo!
- P-P…?? - Uniósł niepewnie głowę, napotykając parę świecących się, pomarańczowych oczu. - PŁOMIEŃ!
Wylazł z prędkością światła, dopadając siostrę. Przewrócił ją, wtulając się w jej długie, mokre i śmierdzące futro. Tak bardzo jej mu brakowało! Znowu mógł poczuć bijące serce kotki, posłuchać ładnego, aczkolwiek głośnego głosu, spędzić z nią czas!
- Zejdź ze mnie albo pożałujesz - groźba nad uchem natychmiast oczyściła mu umysł.
Bardzo szybko wstał, ślizgając się na kamieniach. Spojrzał na siostrę. Miała na sobie dużo blizn, naderwane ucho, poszarzałą, brudną sierść, ale błysk w oczach pozostał jej taki sam. Uśmiechnął się szczerze, a Płomień prychnęła, uśmiechając się cwaniacko.
- Nie wierzę, że tu przyszedłeś - oznajmiła.
- J-ja też nie w-wierzę! - Odpowiedział szybko.
- Chodź. Wyglądasz jak przemoczony szczur.
Zaprowadziła go do swojej norki, którą wykopała jakiś czas temu. Poruszała się po tych terenach jak po swoich własnych. Znała je doskonale.
- Jest mało miejsca więc się nie rozpychaj. - Oznajmiła mu.
- D-Dobrze! - Odparł szczęśliwy, że okazała mu taką gościnność.
Gdy już się skulili w norce, oczywiście, Płomień dostała więcej miejsca, odetchnęli z ulgą. Płomień położyła głowę na łapach, a Dym rozglądał dookoła. Jego wzrok w końcu padł na brzuch siostry. Dziwnie duży.
- H-hej… - zaczął.
- Daj mi spać.
- A-ale, czy ty…
- Zamknij pysk. - Warknęła.
Dym położył uszy po sobie. Nie chciał jej denerwować. Przecież dopiero co ją odnalazł! Ale nie mógł też tak zostawić tego tematu!
- Czy ty...J-jesteś w c-ciąży? - Zapytał pełen obaw jak i szoku.
- Nie przypominaj mi. - Burknęła.
- To ś-wietna w-wiadomość… Będziesz m-miała m-maluchy! - Uśmiechnął się łagodnie, jednak wzrok, jakim obdarzyła go Płomień, natychmiast kazał mu przestać być optymistą.
- Nie będę miała. - Odparła, wbijając pazury w ziemię.
- H-huh?
- Zabiję je. - Oznajmiła poważnie, mierząc brata spojrzeniem.
Dym aż stracił oddech w płucach, dusząc się nagle. Płomień patrzyła niewzruszona, a jej ogon drgnął nerwowo. Rudy wszedł na niebezpieczny temat. Nie mógł jednak...tak porzucić tych niewinnych, malutkich istotek.
- M-może p-przemyśl…
- NIE! - Warknęła głośno. - I koniec tematu, Dym.
- D-dlaczego? - Posmutniał, a jego głos się łamał. On sam swoje zostawił w klanie, ale tutaj...Płomień przecież dałaby sobie radę!
- Nie chcę tych pieprzonych wywłok, rozumiesz?! - Wyszczerzyła kły, a jej oczy błysnęły.
- C-czemu-
- BO ONE NAWET NIE SĄ MOJE DO CHOLERY JASNEJ! - Wrzasnęła. - CZEGO NIE ROZUMIESZ?! ONE SĄ Z PIEPRZONEGO GWAŁTU! JAKICH PIERDOLONY SAMOTNIK MNIE WYKORZYSTAŁ! - Wykrzyczała wszystko na jednym tchu, nie mogąc dłużej tego w sobie dusić. Nie potrafiła inaczej.
Dym był przerażony i wstrząśnięty. Co prawda nie sądził, by kotka kiedykolwiek miała kochanka, jednak nie pomyślał też, że te maluchy mogą być owocem czegoś takiego… Chciał...chciał jakoś im pomóc. Wszystkim. Zarówno Płomień, jak i jej dzieciom.
- Może p-przemyśl t-to j-jeszcze...M-maluchy s-są fajne… - Mruknął cicho.
- Jesteś kurwa głupi! - Syknęła, jeżąc sierść. Była przerażająca. - Czego do cholery nie rozumiesz?!
- D-dlaczego n-nie d-dasz im ż-żyć? - Skulił się bardziej w sobie, jednak nie chciał odpuszczać tematu.
- NIKT MNIE NIE PYTAŁ CZY JE CHCĘ WIĘC JA NIE PYTAM ICH CZY CHCĄ ŻYĆ - Wybuchnęła, po chwili jednak złapał ją skurcza, bo syknęłą z bólu.
- W p-porządku? - Dym przysunął się. Powolutku, delikatnie...wtulił w jej sierść. Wiedział, że może dostać po pysku, ale chciał być dla niej wsparciem w trudnych chwilach.
- Nic nie jest w porządku! - Burknęła wkurzona. - Jestem w pieprzonej ciąży z jakimś psycholem, którego rozerwę, jak następnym razem spotkam!
- Ale t-twoje d-dzieci n-nie s-są n-niczemu winne…
- NIE SĄ MOJE! - Upomniała go głośno.
- Tak… - Dym myślał intensywnie. Nie wiedział co robić tak naprawdę.
- Daj sobie spokój. Idę spać. Nie próbuj mnie budzić bo zabiję.
- D-dobrze. - Odparł, dalej będąc wtulonym w jej sierść. Był przerażony, ale kotka koniec końców go nie odepchnęła. Mały sukces!
Zasnęli oboje. Nie trwało to jednak długo, ponieważ, gdy wszystkie gwiazdy świeciły na niebie, Płomień zaczęła rodzić. Jej wrzaski usłyszała cała okolica.
~*~
Minęło parę dni od odejścia Dymu. Rozkwit czuła się źle. Wyrzuty sumienia, zła dieta, dobijające samopoczucie i ciężar, jaki odczuwała przez ciąże. Jej ciało zaczęło przygotowywać się na wydanie młodych na świat, ale co z tego, jeśli nie było z nimi ojca? Była przybita. Do tego czuła, jak zbliżał się poród. Takie rzeczy się wie. Jej maluchy chciały wyjść na świat!
Wszystko szło dobrze. Dostała potrzebne zioła od medyków, wysłuchała komentarzy Trójki, który mamrotal cały czas pod nosem, wrzeszczała ile mogła, gdyż tak ją bolało. Czekała w głębi duszy na swoje piękne maleństwa, które przytuli, wyliże, a następnie, kiedy Dym wróci, pokaże mu i powie "spójrz, to twoje dzieci!". Po cichu liczyła też, że potomstwo umocni jej pozycję w życiu partnera, iż zapomni o siostrze i zostanie z nią tutaj na dobre.
Teraz jednak nie mogła nad tym rozmyślać. W końcu rodziła dzieci.
Kiedy było po wszystkim, leżała wykończona na mchu. Czekała, aż Trójka poda jej maluchy. Kiedy je dotknie, poczuje ciepło małych ciałek… usłyszy piski?
Dlaczego było tak cicho? Przecież przed chwilą wydała na świat przynajmniej dwójkę…
Oddychała ciężko, rozglądając się jednym okiem po żłobku. Gdzie medyk? Gdzie są jej dzieci?
- Rozkwit… - Usłyszała nagle. Podniosła głowę szybko, jednak nie dostrzegła maluchów przy liliowy medyku.
- Gdzie moje maleństwa? - Zapytała.
- Nie przeżyły. - Oznajmił jej prawdę, która sprawiła, że w serce matki zostały wbite ciernie.
Otworzyła szeroko oczy, przebierała łapami wśród krwi, która pozostała z porodu. Nie. NIE. NIE MOŻLIWE.
- Musisz ż-żartować… T-Trójka… daj mi moje dzieci. - Mówiła wpadając w pewien amok. Jej mózg nie chciał dopuścić do siebie informacji o śmierci maluchów, wypierając ją. Rozkwit dalej żyła w przekonaniu, iż one tu gdzieś są i na nią czekają.
- O-One mnie potrzebują, Trójko… - Mówiła dalej.
- One nie żyją. - Powtórzył.
Po raz kolejny ta informacja uderzyła w Rozkwit ze zdwojoną siłą sprawiając, że zemdlała. Trójka zajął się nią, wojownicy pomogli sprzątnąć krew, a później pogrzebali ciałka niedoszłych dzieci Rozkwit.
~*~
Płomień zasnęła po bardzo emocjonującym, a co najważniejsze, pomyślnym porodzie. Wzbraniała się, że je wyrzuci od razu jak je wypluje na świat, jednak padła zmęczona, nawet nie mając szansy na nie nawrzeszczeć.
Dym od paru dni robił wszystko wbrew temu, co robił zawsze. I tym razem, zamiast posłusznie słuchać siostry i wyrzucić gdzieś młode, podsunal je pod pokarm, by zjadły, dopóki ich matka nie widzi.
Rudy nie wiedział ile dni minęło. Kilka na pewno, jednak nie był pewien. Cieszył się tymi puchatymi kulkami siostry, które tak radośnie piszczały, a teraz jadły mleko. Cudowny widok… szkoda że Płomień ich nie chciała. Przecież nic nie zawiniły. Może i były z gwałtu, ale to nie oznacza, że trzeba je wyrzucać w górach na pewną śmierć.
Położył się obok siostry, otulając ogonem. Zasnął wraz z nią.
Obudził go dopiero wrzask Płomień.
- CO ONE TU JESZCZE ROBIĄ?! - Wrzasnęła donośnie prosto w uszy Dymu. Rudy podskoczył jak poparzony.
- N-no b-bo…
- Wiedziałam, że nie można na ciebie liczyć. Jesteś pierdolonym tchórzem. Nie potrafisz nawet porzucić cudzych bachorów. - Mówiła ostrym, oskarżycielskim tonem. Wzięła jedno z nich i wyniosła poza swoją norkę. Zaczęła szukać miejsca, najlepiej takiego, z którego się nie wygrzebią.
- N-nie r-r-rób t-tego… - Dym miał ochotę się rozpłakać, kiedy widział z jaką nienawiścią siostra na nie patrzy. Mało tego. Z jakim podejściem je wyrzuca… to było więcej, niż przerażające.
Płomień upuściła niedelikatnie malucha, który miał wyjątkowo jasną sierść.
- TO SE JE KURWA WEŹ - Wrzasnęła na niego, jeżąc sierść. Ogonem pacnęła przypadkowo malucha, do którego Dym natychmiast podbiegł. Pewnie było mu zimno…
- S-słucham…? - Zapytał przez łzy.
Płomień momentalnie obrała nową taktykę. Wiedziała już, co robić, by zmanipulować swojego brata.
- Słyszałeś. - Oznajmiła twardo. - Zabieraj je, albo zginą.
- A-ale…
- Taki jesteś? Myślałam, że Ci na nich zależy. - Mówiąc to, wywlokła drugiego kociaka, ognisto rudego. Piszczał i wił się, nie wiedział co się dzieje.
- N-N-nie, p-proszę… - Dym płakał już na dobre, nie mogąc znieść okrucieństwa siostry i tego, jakim brakiem czułości się wykazała.
- Zabieraj. - Popchnęła łapą młode w jego kierunku. Kociak nieporadnie próbował się wić.
Dym natychmiast go zabrał, przysuwając do siebie, płacząc głośno, pociągając nosem, ale wiedząc, że u niego Płomień ich nie tknie.
- Jeszcze jeden. - Oznajmiła kotka. - Wszystkie mają mi stąd zniknąć do południa. Inaczej zabiję je na twoich oczach. - Aha, zapomniałabym.
Płomień podeszła do niego z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Dym był przerażony.
- Nikomu ani mru mru, czyje one są. Nawet im. Nikt ma nie wiedzieć. Morda na kłódkę, albo cię znajdę i wypatroszę. - Oznajmiła, szczerząc kły.
Po czym zniknęła, idąc na polowanie. Była cholernie głodna po tym wszystkim. Ignorowała fakt, że powinna odpoczywać, w końcu nie ma kto przynieść jej posiłku.
Dym płakał jeszcze trochę, myśląc o tym, co się stało. Był w ogromnym szoku, zestresowany, czuł jak łysieje. Musiał jednak szybko działać, nim wróci Płomień.
Na sztywnych łapach wziął trzeciego kociaka, podobnego do ich matki, Wężowego Wrzasku. Miała piękną rudo-czarną sierść.
~*~
Droga zajmowała mu wybitnie długo, kiedy był sam jeden, a kocięta aż trzy. Niósł je ile mógł, starał się brać jak najwięcej za jednym razem, a przy tym ich nie poobijać. Cały czas mówił do nich. Że już wszystko w porządku. Że znajdzie im nową mamusie i tatusia, którzy będą ich kochać. Sam chciał w to wierzyć. Tak naprawdę nie miał pojęcia, czy líder je zaakceptuje, a co gorsza klan.
Po długiej wędrówce, która zeszła mu aż do nocy, stanął na granicy Klanu Wilka. Kocięta piszczały bardzo głośno. Były głodne, na pewno było im też zimno. Dym płakał, że nie mógł im nic dać. Musiały wytrzymać.
- KTO TAM? - Usłyszał nagle zbawienny głos jednego z klanowiczow.
Pozwolił, by go znaleźli. Wszyscy stanęli w szoku. Koty mówiły, że Dym zaginął, a teraz pojawił się z kociętami.
- Czy je to? - Zapytała Północy Mróz.
- Nie wiem. - Odparł Dym, a jego serce waliło jak szalone. - Z-znalazłem.
- Musiałem im p-pomóc. Kodeks z-zakazuje nam p-porzucić kocięta. - Wyjaśnił rudy.
Kotka, oraz pozostali westchnęli.
- Lepiej szykuj się na konfrontację z Rozkwit. - Oznajmiła mu Północ.
- C-czemu? - Zastanawiał się, skoro przecież kotka pozwoliła mu iść.
- Zobaczysz. - Mruknęła tylko, biorąc jasnego kociaka w pysk.
~*~
W obozie była napięta cisza. Dym czuł się bardziej nieswojo, niż wcześniej. Nie wiedział dlaczego. Co się stało?
Zanieśli kocięta do medyków, żeby je zbadali.
Kiedy Dym chciał wychodzić, Trójka go zatrzymał.
-Skąd je masz? - Zapytał poważnym tonem. - Pachną dziwnie znajomo.
- N-niemożliwe. - Mówił, przełykając ogromną gulę w gardle. - Z-znalazłem j-je.
- Wasze kocięta nie przeżyły. Lepiej idź do Rozkwit i ją wesprzyj w tym trudnym czasie. - Oznajmił, a Dym aż stracił powietrze w płucach. - Ja się zajmę tymi tu.
Nie… przeżyły…?
Poszedł do żłobka po wielu głębokich wdechach, do Rozkwit. Ułożył sobie w głowie mnóstwo scenariuszy.
- C-Cześć s-skarbie. - Zaczął z uśmiechem, wchodząc do środka.
Jednak to, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Rozkwit leżała niemrawo na posłaniu, oklejona pajęczyną, obok nie ruszona piszczka. Jednak coś się zmieniło. Nie miała już brzuszka ciążowego.
Położył się obok kotki. Przytulił, polizał za uszami.
- Czego tu szukasz? - Zapytała Rozkwit.
- C-ciebie, m-moja piękna. - Odpowiedział, mimo lodowatego tonu partnerki.
- Teraz jestem "twoją"?! A jak było trzeba przy mnie być to ty sobie poszedłeś! - Wyrzuciła z siebie, pełna smutku.
- P-pozwoliłaś mi…
- A co miałam zrobić?! Widziałam jak ci na niej zależy! Nie chciałam, żebyś cierpiał… - Tłumaczyła, a z jej oczu ciekły łzy, które Dym oblizał delikatnie językiem. Widział, że stąpa po kruchym lodzie.
- Czy coś się stało? - Zapytał.
- N-nasze k-kocięta… N-nie ma ich… - Mówiła zapłakana. - T-Trójka m-mówi, że…
- K-kocięta? W-wszystko z n-nimi w p-porządku. - Oznajmił. Czuł się źle, kłamiąc ukochanej, jednak nie chciał łamać jej serca bardziej. Wybrał mniejsze zło.
Kosztowało go to mnóstwo odwagi, oraz energii, by przeciwstawić się swojej naturze, dla dobra Rozkwit.
- Naprawdę?! - Kotka aż się poderwała do góry, patrząc na niego z nową nadzieją w oczach.
- Połóż się, spokojnie. - Mówił cicho, bo nie był w stanie głośniej. Miał świadomość ogromnego kłamstwa, którym karmił ukochaną. - Trójka je bada. Wiesz, p-potrzebują takiej k-kontroli.
- Ale one muszą być głodne! - Usiadła obok.
- Z-zaraz je n-nakarmisz, k-kochanie. - Uspokoił ją. - P-poczekaj tu na mnie.
Polizał ją po głowie.
Wyszedł ze żłobka, idąc prosto do medyków.
- T-Trójka…? - Zapytał niepewnie.
- No? - Liliowy wyłonił się z wnętrza, z którego słychać było piski.
- I jak z nimi? - Zapytał.
- Nie tak źle. Potrzebują ciepła i posiłku. Zaraz poszukam dla nich matki zastępczej…
- Nie b-będzie potrzeby! - Miauknął szybko. - O-one są moje. Moje i Rozkwit.
Trójka uniósł brew. Był zdziwiony, że córka Jastrzębia przyjęła cudze kocięta, niedługo po własnej tragedii. Nie wnikał jednak, po prostu pomógł Dymowi zanieść je nowej matce.
- W-widzisz? - Zapytał Dym, kiedy cala trójka została otoczona miłością Rozkwit. - S-są t-tutaj.
- Przepiękne! - Miauknęła oczarowana młoda matka. - Kocham je, Dym. Spójrz! Jak uroczo jedzą!
- T-tak, w-widzę… - Trójka wyszedł ze żłobka, dając im uprzednio instrukcje. Rozkwit stwierdziła jednak, że matka wie najlepiej, i nie zamierza słuchać medyka.
- Jak je nazwiemy? - Zapytała kotka.
- N-nie wiem. Ale t-ten ma t-taką samą, urocza p-plamkę na oku j-jak ty. - Zauważył.
- Moje śliczne maleństwo. Będzie nazywać się Listek! - Tym sposobem jasny szylkret dostał słodkie imię jako pierwszy.
- T-ta wygląda j-jak m-moja m-mama - wskazał na czarną szylkretkę.
- Jak się nazywała?
- Wężowy Wrzask.
- Nie dam dziecku tak na imię! Ugh, a ja chciałam na jej cześć… - Mruknęła niezadowolona Rozkwit.
- M-może Motylek? - Zapytał niepewnie.
- Tak! Tak to będzie piękne! - Uradowała się. - A ten? Spójrz jaki, odpycha pozostałych. Mały buntownik.
Polizala rudzielca po główce, przysuwając bliżej, żeby mógł zjeść.
Dym spojrzał na niego, a z jakiegoś powodu przypomniał mu o Płomień. To, jakim jadem pluła na swoje kocięta. Chwila… Jad!
- N-niech b-będzie Jad. - Podsunął.
- Nie jest urocze… - Mruknęła Rozkwit.
- Ale to s-samczyk. Nie m-może mieć u-uroczego i-imienia.
- No dobrze - westchnęła niebieska, wtulając się w ciało partnera. - Nasze maleństwa. Dobrze się nimi zajmiemy.
- Tak. M-masz rację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz