Ech... Moi potomkowie... Nie myślałem jeszcze o tym. Oczywiście, chciałbym znaleźć tą jedyną i założyć z nią rodzinę, ale... która zechciałaby mnie? Wiecznie smutnego, małomównego kocura, który sam nie pamięta kiedy ostatnio się uśmiechał. Więc... małe są na to szanse.
- Jeżeli takowych kiedykolwiek będę posiadał. - powiedziałem posępnie.
- Hej, jestem starsza od ciebie o ponad dziesięć księżyców i też nikogo nie mam, ale wiem, że gdzieś tam w lesie czeka na mnie ten jedyny. - próbowała mnie pocieszyć, ale... jak mnie można pocieszyć? Z resztą po słowach "nikogo nie mam" do nuty wesołości dodana została kropelka smutku. Właśnie - jest ode mnie starsza i jest w tej samej sytuacji co ja. Jaki ten świat jest dziwny...
- Niedługo wrócę. - powiedziałem i ruszyłem ku wyjścia z obozu. Może znajdę jeszcze coś zanim słońce zajdzie. Oddaliłem się trochę od obozu. Wyczułem mysz. Szybko ruszyłem jej tropem. Kiedy do niej dotarłem do moich uszu dotarł głośny szelest i łamanie drobnych gałązek. Mysz uciekła, a ja spojrzałem w tamtą stronę. To Dwunożni, jednak zanim zdążyłem coś zrobić otoczyło mnie dwóch z psami na sznurkach. Do nich doszło jeszcze trzech. Nastroszyłem sierść i zacząłem głośno syczeć. Nagle coś trafiło mnie w bark z takim impetem, że się zakołysałem ledwo utrzymując równowagę. Poczułem ciepło. Spojrzałem w tamtą stronę, ten młody Dwunożny rzucił we mnie kamieniem. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać. Ktoś z tyłu rzucił kolejny kamień, tym razem chybił. Psy szczekały próbując się wyrwać. Byłem w sytuacji bez wyjścia. Dwunożni stali ciasno nie dając mi szansy do ucieczki. Po dłuższej chwili jeden z psów się wyrwał i skoczył ku mnie. Zamachnąłem się i rozerwałem mu nos pazurami. Brudas zaskomlał, a Bezwłosi zaczęli krzyczeć i kilku naraz rzuciło kamieniami. Nie miałem szans na unik. Każdy z nich trafił robiąc nową ranę - na boku. Pies zamachnął się i jednym pacnięciem łapy przygwoździł mnie do ziemi i odskoczył.
Zachowywał się jakbym był jego zabawką, podobnie jak reszta. Kiedy już tylko połowa słońca była widoczna odeszli. Pewnie przybiegli tu na swoim potworze z dorosłymi osobnikami, ale się odłączyli od nich.
Kiedy łamanie gałązek ucichło odetchnąłem z ulgą. Ruszyłem ku obozu na tyle szybko na ile pozwalały mi otwarte rany. Co prawda były ich trzy, ale także potrafiły spowolnić. Jedna na boku, na prawym przednim barku i jedna na czole. Kiedy wróciłem słońce już prawie zaszło. Przed swoimi legowiskami było kilkoro wojowników, w tym Blady Świt, Srebrna Gwiazda, oraz Kwiecisty Wiatr. Liderka była wyraźnie zaniepokojona. W końcu nie codziennie zdarza się, że wojownik znika i nie pojawia się do późna.
<Blada?>
- Jeżeli takowych kiedykolwiek będę posiadał. - powiedziałem posępnie.
- Hej, jestem starsza od ciebie o ponad dziesięć księżyców i też nikogo nie mam, ale wiem, że gdzieś tam w lesie czeka na mnie ten jedyny. - próbowała mnie pocieszyć, ale... jak mnie można pocieszyć? Z resztą po słowach "nikogo nie mam" do nuty wesołości dodana została kropelka smutku. Właśnie - jest ode mnie starsza i jest w tej samej sytuacji co ja. Jaki ten świat jest dziwny...
- Niedługo wrócę. - powiedziałem i ruszyłem ku wyjścia z obozu. Może znajdę jeszcze coś zanim słońce zajdzie. Oddaliłem się trochę od obozu. Wyczułem mysz. Szybko ruszyłem jej tropem. Kiedy do niej dotarłem do moich uszu dotarł głośny szelest i łamanie drobnych gałązek. Mysz uciekła, a ja spojrzałem w tamtą stronę. To Dwunożni, jednak zanim zdążyłem coś zrobić otoczyło mnie dwóch z psami na sznurkach. Do nich doszło jeszcze trzech. Nastroszyłem sierść i zacząłem głośno syczeć. Nagle coś trafiło mnie w bark z takim impetem, że się zakołysałem ledwo utrzymując równowagę. Poczułem ciepło. Spojrzałem w tamtą stronę, ten młody Dwunożny rzucił we mnie kamieniem. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać. Ktoś z tyłu rzucił kolejny kamień, tym razem chybił. Psy szczekały próbując się wyrwać. Byłem w sytuacji bez wyjścia. Dwunożni stali ciasno nie dając mi szansy do ucieczki. Po dłuższej chwili jeden z psów się wyrwał i skoczył ku mnie. Zamachnąłem się i rozerwałem mu nos pazurami. Brudas zaskomlał, a Bezwłosi zaczęli krzyczeć i kilku naraz rzuciło kamieniami. Nie miałem szans na unik. Każdy z nich trafił robiąc nową ranę - na boku. Pies zamachnął się i jednym pacnięciem łapy przygwoździł mnie do ziemi i odskoczył.
Zachowywał się jakbym był jego zabawką, podobnie jak reszta. Kiedy już tylko połowa słońca była widoczna odeszli. Pewnie przybiegli tu na swoim potworze z dorosłymi osobnikami, ale się odłączyli od nich.
Kiedy łamanie gałązek ucichło odetchnąłem z ulgą. Ruszyłem ku obozu na tyle szybko na ile pozwalały mi otwarte rany. Co prawda były ich trzy, ale także potrafiły spowolnić. Jedna na boku, na prawym przednim barku i jedna na czole. Kiedy wróciłem słońce już prawie zaszło. Przed swoimi legowiskami było kilkoro wojowników, w tym Blady Świt, Srebrna Gwiazda, oraz Kwiecisty Wiatr. Liderka była wyraźnie zaniepokojona. W końcu nie codziennie zdarza się, że wojownik znika i nie pojawia się do późna.
<Blada?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz