I wtedy był to tylko żal, ale potem przerodziło się to we wściekłość. A dokładniej wtedy, gdy usłyszał o kociętach, których się spodziewała i bezwstydnie o tym mówiła.
Nie, żeby życzył jej złego. Wręcz przeciwnie, chciał dla niej wszystkiego, co najlepsze, ale wiedział, że zrobiła to specjalnie. By go zranić. Urazić.
***
Przycupnął schylony na granicy, niepewnie spoglądając na śnieg zalegający mu pod łapami. Tak tęsknił za Klanem Wilka... Za miejscem wiecznie tętniącym zielenią, żywym, silnym, miejscem, które znał. Które było jego domem. W Klanie Nocy tereny były jałowe, odkryte i w niczym nie przypominały sosen. Ale jedno się nie zmieniło. Samotnicy.To w sosnowych lasach skrywało się ich pełno, w tunelach, w dziuplach, pomiędzy gałęziami. Czuł ich wyraźny zapach, niczym wiosenne kwiaty, delikatny i niezbyt wyraźny. Nie był zachwycony tym faktem, zwłaszcza zważając na to, że raczej nie miał ochoty mieć z nimi nic wspólnego. Jednak… Czy cokolwiek w jego życiu działo się po jego myśli?
Nie zdążył więc zareagować, gdy jedna z woni przybrała na sile i ze zdwojoną siłą uderzyła w jego nos. Była dość łagodna, przywodziła na myśl świeżą trawę z dodatkiem zgnielizny. Niedługo później z cienia wynurzyła się właścicielka zapachu, smukła kotka, szylkretka, z przenikliwym spojrzeniem i lekkim uśmiechem na pysku.
Nie znał jej. Widział ją pierwszy raz na oczy, bezdomnych kotów było tu jak na lekarstwo. Więc… Dlaczego miał wrażenie, że powinien ją znać?
Kotka bez wahania lustrowała go wzrokiem, niekiedy zatrzymując się w pół kroku, by lepiej widzieć. On sam czuł się dość nieswojo.
- Kim jesteś? - warknął spięty, przyciskając gwałtownym ruchem ogon do boku.
Nieznajoma wydawała się być rozbawiona jego reakcją, a może samym faktem, że zadawał tak prozaiczne pytania, ponieważ zaniosła się perlistym śmiechem i z politowaniem na niego spojrzała.
Nie wydawała się speszona.
- Zawilec, głuptasie - wymruczała śpiewnie, przysuwając się do niego bliżej, niż by chciał. - Sam mnie tu zaprosiłeś. Jestem ciekawa, co dla mnie przygotowałeś!
Rzuciła mu pod łapy wielkiego królika i jakąś błyskotkę dwunożnych.
- A to ode mnie - dodała i otarła się o jego bok z promienistym uśmiechem.
Osłupiał. Nie był jakimś Zawilcem… Ostrożnym gestem odsunął od siebie jej podarunek i po raz kolejny się od niej oddalił o długość ogona.
- Nie znam cię - syknął i najeżył futro. - Tym bardziej nie znam twoich zamiarów i nie życzę sobie, byś dotykała mojego ciała bez pozwolenia.
Gdy niebieska w końcu dodała dwa do dwóch, jej uśmiech zbladł. Nie wiedział, czy pogodzi się z prawdą… Było to ciężkie.
- A-ale mieliśmy się tu spotkać! - jęknęła i spuściła wzrok. - On przecież nie miał żółtych oczu!
Jej ślepia przesłoniły łzy, które zaczęły spływać jej po policzkach. Łkała pochylona, plecami do niego i tonąc w śniegu. Krople tworzyły wgłębienia w białym puchu, a dźwięki żałości zlewały się z otoczeniem. Ale… Czy mógł coś na to poradzić? Było niezręcznie, nawet bardzo. Jednak czy wybaczyłby sobie, gdyby nie zareagował?
Podszedł po cichu do srebrnej i podniósł lekko łapą jej podbródek, tak, by mogła spojrzeć mu w oczy.
- Hej, nie płacz - mruknął, powoli odsuwając łapę. - Ktoś cię wystawił i tyle. Nie ma co się przejmować, będą inni.
A jej smutek ulotnił się tak szybko, jak i się pojawił.
Wstała szybko na łapy i się otrzepała. Na jej pysku zawitał radosny uśmiech, a sama pochyliła się tak w jego stronę, że ich pyski niemal się zetknęły.
- Zostaniesz ze mną? Ale super! - krzyknęła, ukazując śnieżnobiałe zęby. - Usiądź, poczęstuj się, wszystko gotowe!
Przycisnęła go łapą do ziemi zmuszając do przysiadu i kopniakiem posłała spasionego królika tuż przed niego, zostawiając głęboką bruzdę w śniegu.
- J-ja… U-um… Nie- - urwał, nie kończąc. “Nie mogę.” Co prawda, nie znał jej. Nie rozumiał jej zachowań. Ale mimo to nie chciał ujrzeć rozczarowania na jej pysku. Po raz kolejny.
- Zostanę. - wymamrotał niewyraźnie.
***
Obudził się z zębami szczękającymi z zimna. W obozie Klanu Wilka zawsze było ciepło, więc nie rozumiał tej nagłej zmiany.Ale zrozumiał, gdy ujrzał Topaz łkającą za drzewem. Wytoczyła się zza rośliny chwiejnie, zataczając się z każdym krokiem, z pyskiem umazanym jej wczorajszą kolacją i przekrwionymi oczami.
- Kamienie nie kłamią! Nie masz prawa zrzucać na mnie odpowiedzialności! - wrzasnęła wściekle, oskarżycielsko wskazując na niego łapą. - Nie chciałam ich!
Czy chciał rozumieć? Nie bardzo. Jego pierwszym marzeniem było zmyć się stamtąd jak najprędzej, póki ta była rozkojarzona. Pobiegł w las.
***
Jej słowa zrozumiał dopiero, gdy opadł na legowisko. Nie chciała ich. Nie chciała… Jego dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz