Gdy się obudziła, było to gwałtowne i z dodatkiem przestraszonego, zdezorientowanego syknięcia. Nie widziała nic na oczy i dopiero po chwili ciemność odeszła, wraz z szumem w uszach, zostawiając jedynie ból głowy.
Nie była już u dziadka Szamana. Była u ich medyka, tuż obok dostrzegła tatę i gdzieś w tle Morskie Oko. Z jakiegoś strony widok burego przywołał łzy i chybotliwe wciągnięcie powietrza.
— Tato! — rzuciła się w jego stronę, choć bolały ją tylne łapy, jakby ktoś szurał nimi po ziemi i wtuliła pyskiem w futro, plącząc pazury w sierść, jak mały kociak.
Nie mogła mieć pewności dlaczego, bo dziadek był miły, ale gdy zaczynała odpływać, jakiś jej ukryty instynkt bił na alarm.
I znów, nie wyczuwała tu śladów matki. Nie było jej tu, gdy czuła się źle.
***
Nie zwracała zbytnio uwagi na to, co działo się na zgromadzeniu czy w ich klanie. To znaczy, nie chciała zwracać, ale było ciężko. Jej nowe imię było jej wcześniej obojętne, ale wraz z usłyszanymi głosami była coraz bardziej mu niechętna. Wciąż czuła też żal do liderki. Podobno porzuciła ją śpiącą tuż po wejściu do obozu. Nigdy nie spytała jak się czuła. Nie przejęła się. Jak bardzo nie chciała kiedyś wierzyć w słowa Srokosza, te coraz bardziej potwierdzały się.
Dlatego też jej pysk zesztywniał, gdy tak podobna do niej kotka usiadła obok. Nie wspominając o tym, jak bardzo chciała odpocząć teraz sama.
— Ah Kwiatusiowa Drzemeczko, tak się staram, a oni dalej marudzą! Zaraz się jeszcze zarażę i też będę ciągle narzekać, straszne!
Ugryzła się w język, by nie zasugerować, że może mieli rację, narzekając. Że może to matka była głupia. Narzekała tylko na tatę, jakby to ona nie uprzykrzała im życia na każdym kroku. Oblizała podniebienie. Nie widziała taty od zgromadzenia i bała się, że ich porzucił. Przez głupotę Aksamitki. Powiedziała coś i nie wytrzymał. Chciała to usłyszeć, jakby tak było. Może po to, by móc zamachnąć się na nią łapą, wyżyć budującą się frustrację.
— A gdzie tata? Nie widziałam go od zgromadzenia.
— Poszedł po twoją ciocię.
— Jak to ciocię? Przecież... Mam już tu ciocię...
— Tamta jest inna. Fajniejsza. Jej się z pewnością spodoba to, co się u nas aktualnie dzieje! Na pewno ją polubisz. Lisiaczkowy Puszeczek to jednak rasowa zrzęda przy niej. O, jak już twój tatuś przyprowadzi Daglezje, to zaprosimy ją i pójdziemy jeszcze raz na obiad do twojego dziadka! Szkoda, że ostatnim razem nie wyszło…
Powoli zamrugała, czując, jak coraz bardziej sztywnieją jej mięśnie, a sierść unosi się wzdłuż całej linii kręgosłupa.
— Kazałaś… Kazałaś mu odejść za tereny? Do obcych?
— Jakie odejść! — zaszczebiotała wesoło — Wróci, jak tylko złapie Daglezję!
Zacisnęła zęby tak mocno, że zabolały.
— A pomyślałaś, że może stać mu się krzywda?! — wrzasnęła z płaczem w głosie, zwracając uwagę większości, jak nie całego, obozu
— Oj tam, nic mu nie nie stanie, nie bądź głupiutka! A nawet jeśli, zawsze macie mnie! Jestem dużo lepsza od Puszystego Niedźwiadka.
— Czy naprawdę jesteś aż tak- aż tak tępa! To daleko! On jest sam! — wstała, gwałtownie machając ogonem — Nie chcę zostać z tobą! Chcę tatę! Jeśli ktoś mógłby zginąć, to tylko ty! Należy ci się! — tknęła ją parokrotnie łapą, jakby chcąc dźgnąć bez wyciągania pazurów — Ciągle tylko go obrażasz! Nie interesuje cię nasze dobro! Porzucasz nas — coraz trudniej było jej wypowiadać słowa, za szybko oddychała, w emocjach zapomniała wszystkich rzeczy z listy "co wypomnieć matce", którą przygotowywała od księżyców, gdy Srokosz otwierał jej oczy na jej zachowanie.
— Naprawdę nienawidzę cię. — syknęła — Idę czekać na tatę na granicy.
Wciąż wściekle machając ogonem, odeszła, rzucając kilka krzywych spojrzeń na gapiące się wciąż koty.
<Aksamitko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz