Oliwkowa Łapa powoli, na ugiętych, trzęsących się łapach, przesuwał się po gałęzi drzewa. Nie było wysokie, była to wręcz drzewna miniaturka, ale wrażenie wciąż było takie samo. Gdy tylna łapa lekko poślizgnęła się na wilgotnej korze, pisnął, niemal tracąc równowagę. Obrócił się do Niedźwiedziego Pazura, błagając wzrokiem o ratunek, ale mentor pozostawał stanowczy. Uczeń dawno go takiego nie widział. Nawet on, będący zwykle oazą spokoju, rzadko odzywający się i raczej wycofany, nie chciał już chyba niańczyć Oliwki. Liliowy był ze dwa razy starszy od reszty uczniów, do tego mniej więcej trzy razy bardziej denerwujący i wprawiony w unikaniu treningów.
- Oliwkowa Łapo, wiem, że nie jest ci łatwo, ale już pora nauczyć się porządnie wspinaczki, w tym klanie to bardzo ważne - pouczył go Niedźwiedź.
Skoro jesteś taki mądry, to sam spróbuj - odpowiedział, posyłając mentorowi nieufne spojrzenie. Nie wyglądał na największego wspinacza. Gdyby wszedł na to drzewo, pewnie by się zawaliło, podejrzewał Oliwek.
Starszy kocur westchnął i w kilka chwil znalazł się obok Oliwki. Nie wydał przy tym dźwięku głośniejszego niż szelest trawy na wietrze. Uczeń strzepnął ogonem rozwścieczony. Kilka skoków i tyle? Po co on się tak długo męczył, skoro wydawało się to takie proste?
- Goń się - skomentował wyczyn wojownika.
Niedźwiedź spojrzał na niego bez słowa i zamknął swoje niebieskie oczy, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. Wyglądał na zmęczonego. W głębi duszy, młodszy się mu nie dziwił, co nie oznacza, że sam też nie padał z łap. Ostatni porządny trening miał dawno temu, nie był przyzwyczajony do wysiłku fizycznego. W przypływie poczucia winy odezwał się cicho:
Chyba powoli zaczynam to łapać. To trochę jak chodzenie po ziemi, ale cięższe.
Mentor skinął głową i zeskoczył na ziemię, zostawiając go samego.
Pokaż co potrafisz - mruknął znudzonym głosem wojownik i skupił wzrok na łaciatym futrze Oliwkowego, ściśniętym w gałęziach drzewa.
***
Ostatecznie trening okazał się nawet, w miarę, całkiem udany. Wieczorem zaczął nawet skakać z gałęzi na gałąź, wciąż z oporem, ale już dużo odważniej niż na początku. Okazało się, że brak łapy nie przeszkadza wcale aż tak bardzo w treningu, jak obawiał się uczeń. Tak naprawdę czuł się, jakby zawsze umiał się wspinać, tylko zapomniał jak to się robi i musiał tylko odkopać stare wspomnienia. Może w poprzednim wcieleniu był wielkim wspinaczem czy czymś w tym rodzaju. Oliwka bardzo polubił to zajęcie. Mógł patrzeć na wszystko z góry. Czuł się trochę bardziej wolny na wysokości niż na ziemi. W końcu nie zwiódł wszystkich tak jak zwykle na każdym treningu. Przez moment poczuł chęć ucieczki z klanu, gdzieś daleko, wysoko. Nikt by od niego niczego nie wymagał, mógłby spać ile chce, nie musiałby się nikogo słuchać. Jeśli nie przyspieszy treningu, to sami pewnie go wywalą z klanu. Może nie byłoby to takie złe? Przypomniał sobie jednak, że poza Klanem Klifu nie zna nikogo, życie na wolności samo w sobie jest ciężkie, szczególnie gdy nie ma nikogo, kto mógłby pomóc w polowaniu i pewnie ostatecznie byłoby jeszcze gorzej niż teraz. Zsunął się ostrożnie z drzewa na ziemię obok Niedźwiedzia. Czy teraz było aż tak źle? Zanim Oliwka zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie, poczuł kłujący ból w łapie. Syknął i spojrzał na nią. Z jego różowej poduszki sterczał kolec. Jak zwykle nie patrzył gdzie idzie i w coś wdepnął. Spróbował wyciągnąć go zębami, ale prawie stracił równowagę, więc odpuścił. Medyk się tym zajmie. Pokazał mentorowi swoją ranę. Niedźwiedź pochwalił go za dzisiejszy trening (co zdarzyło się chyba pierwszy raz od przydzielenia ich do siebie) i poprowadził go do obozu. Oliwkowa Łapa z uśmiechem nie schodzącym z pyska pomimo nieprzyjemnego bólu, kulejąc doczłapał do legowiska medyka. Zajrzał do środka i widząc cały ten tłum zranionych kotów. Trochę się przeraził. Większość z nich wyglądała przynajmniej kiepsko, jeśli nie okropnie. Jeśli tam wejdzie, to na pewno coś złapie, a już tak dobrze sobie radził z tym treningiem, że chciał to szybko zaliczyć i zostać w końcu mianowany. Wycofał się na bok i usiadł, wylizując sobie łapę z cierniem. Niespodziewanie naprzeciw niego pojawiła się Daglezja.
-Na Klan Gwiazdy - skomentowała ich spotkanie, kopiąc kamyk.
- Też miło mi cię widzieć - odpowiedział przyglądając się jej z uwagą. Spojrzał na kamyk ponuro - Długo jeszcze będzie tam takie zamieszanie? - zapytał wskazując ruchem pyska na wypełnione po brzegi legowisko medyka,
- Na to wygląda - odpowiedziała krótko ruda.
- Boli mnie łapa - pomiędzy słowami okładał zranioną poduszkę łapy ciepłym językiem, cała była wilgotna od śliny - Ale nie będę czekać aż wszyscy stamtąd wyjdą bo zdążę do tego czasu umrzeć ze starości. Znasz się na wyciąganiu kolców z łapy?
- Nie będę wyciągać ci nic z tej śmierdzącej giry - uśmiechnęła się spoglądając na niego zmrużonymi oczami.
- No trudno, sam sobie wyciągnę.
Chwycił cierń zębami i z całej siły pociągnął. Do oczu napłynęły mu łzy i ledwo powstrzymywał pisk bólu, ale dumnie wyprostował się i splunął kolcem na ziemię.
Mogę zostać medykiem - miauknął przez łzy, próbując zapanować nad łamiącym się głosem - Boli jak skurczybyk, ale chyba przeżyję.
<Daglezjowa Łapo?>
[przyznano 10%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz