Zwątpienie zmieszane z dozą zaskoczenia wpłynęło na jej pysk. Zazwyczaj tkwiący w tym punkcie uśmiech, ustąpił miejsca ogromnej dawce szoku. Wcisnęła pod siebie łapy, próbując przetworzyć jego słowa. U niej myślenie zawsze było długotrwałym procesem, nie umiała pojąć tak nagłych zmian w cudzych zachowaniach, zbyt bardzo przyzwyczajona do stanu, w jakim znała kogoś wcześniej.
Rozmowy wojowników ucichły w jej uszach. Widziała, jak poruszają pyskami, jak wpatrują się w swoich towarzyszy i jak wahają się nad odpowiedziami. Odcięła się na parę mysich uderzeń serca od świata, starając się zrozumieć, co tak naprawdę się zadziało. Połowa wydarzeń z zeszłego zgromadzenia wydawała jej się jawą senną, aczkolwiek to wrażenie zostało właśnie rozbite. Niedźwiedź najwyraźniej ani przez chwilę nie żartował. Zależało mu.
— Powiedziałeś mu o nas? — upewniła się, zadzierając wysoko podbródek. Bure cielsko przy jej boku przechyliło się lekko, ku niej, a spod kępy futra wydobyło się cierpiętnicze westchnięcie. Brzmiało to jak zmęczenie jej brakiem wiary. — Nie chmurz się tak od razu, to bardzo ważne, czy uważamy to za oficjalną rzecz! Nie wiem, w jaki sposób przedstawiłeś to Lampartowi. Mogłeś mówić tak byle jak, od niechcenia, że uznał nas za przyjaciół i wciąż będzie myślał, że ma u ciebie szansę — parsknęła, kładąc na moment uszy do tyłu i mierząc go spojrzeniem przepełnionym powagą. Musiało to wyglądać abstrakcyjnie z uwagi na jej niewinny i przyjazny wygląd.
Niedźwiedź przewrócił oczami, najpewniej hamując się od zbędnych komentarzy. Sam fakt, że leżeli blisko siebie, z nastawieniem "znaczymy dla siebie coś więcej", sprawiał, że nawet dla Aksamitki atmosfera zrobiła się przez chwilę cięższa.
— Na pewno tak nie myśli, nigdy tak nie myślał i nigdy tak nie pomyśli — rzucił sztywno, podkreślając dosadnie każde słowo. — Przedstawiłem to tak, jak jest. Mam teraz dla ciebie dużo czasu, więc, zamiast szukać problemów i marudzić, wykorzystaj go dobrze — polecił, odchylając się na bok.
Zastrzygła uszami, a jej sierść stanęła dęba. Tylko w geście obronnym, bo zaraz to poczuła ulgę, a oburzenie spowodowane jego stwierdzeniem umknęło w jej niepamięć.
— Coś ci się nie pomyliło, panie marudo? — burknęła, zrywając się w nagłym pośpiechu, niczym spłoszony zając, po czym wskoczyła na jego grzbiet i z impetem pociągnęła go na bok, by mogli legnąć obok siebie. Dziabnęła go lekko w kark i wczepiła delikatnie pazury w jego futro.
— Jeśli brakuje ci rozrywki w życiu, to w kociarni czekają idealni kompani do zabaw dla ciebie — zauważył, ale nie ruszył się. Leżał bezwładnie, tuż przy niej, pozwalając jej na dalsze mizianie.
Liznęła go mocniej w czubek głowy i oparła pysk o jego polik.
— A wyobrażasz sobie, że w żłóbku będą czekać kiedyś na ciebie twoje własne kocięta? — zasugerowała z głupawym uśmiechem, czując, jak Niedźwiedź spina się na wydźwięk jej słów.
— Nie myśl tak daleko w przód o rzeczach, o których zaistnieniu nie masz żadnej pewności. To nie poważne tak mówić, Aksamitko — skarcił ją. — Na razie zacznijmy ze sobą... regularnie chodzić — wykrztusił.
Pointce trudno było ukryć rozbawienie spowodowane jego zmieszaniem. W tak krótką chwilę zmienił jej całe nastawienie. Od zdziwienia, poprzez szok i oburzenie, aż po szczerą radość. Rzeczywiście, w nim było coś wyjątkowego, że pomimo tego całkowicie sprzecznego z nią charakteru, pragnęła znaleźć ukojenie przy jego boku. Móc zasypiać każdej nocy z pyskiem skrytym w zagłębieniu jego szyi. Mruczeć mu do ucha o przeżytym dniu i, pomimo że najpewniej by milczał albo skomentował jej opowieści krótkimi, pouczającymi słowami, to i tak byłaby szczęśliwa. Bo zostałaby w pełni wysłuchana przez kogoś, na kim dziwnie, a zarazem bardzo, jej zależy.
Rozmowy wojowników ucichły w jej uszach. Widziała, jak poruszają pyskami, jak wpatrują się w swoich towarzyszy i jak wahają się nad odpowiedziami. Odcięła się na parę mysich uderzeń serca od świata, starając się zrozumieć, co tak naprawdę się zadziało. Połowa wydarzeń z zeszłego zgromadzenia wydawała jej się jawą senną, aczkolwiek to wrażenie zostało właśnie rozbite. Niedźwiedź najwyraźniej ani przez chwilę nie żartował. Zależało mu.
— Powiedziałeś mu o nas? — upewniła się, zadzierając wysoko podbródek. Bure cielsko przy jej boku przechyliło się lekko, ku niej, a spod kępy futra wydobyło się cierpiętnicze westchnięcie. Brzmiało to jak zmęczenie jej brakiem wiary. — Nie chmurz się tak od razu, to bardzo ważne, czy uważamy to za oficjalną rzecz! Nie wiem, w jaki sposób przedstawiłeś to Lampartowi. Mogłeś mówić tak byle jak, od niechcenia, że uznał nas za przyjaciół i wciąż będzie myślał, że ma u ciebie szansę — parsknęła, kładąc na moment uszy do tyłu i mierząc go spojrzeniem przepełnionym powagą. Musiało to wyglądać abstrakcyjnie z uwagi na jej niewinny i przyjazny wygląd.
Niedźwiedź przewrócił oczami, najpewniej hamując się od zbędnych komentarzy. Sam fakt, że leżeli blisko siebie, z nastawieniem "znaczymy dla siebie coś więcej", sprawiał, że nawet dla Aksamitki atmosfera zrobiła się przez chwilę cięższa.
— Na pewno tak nie myśli, nigdy tak nie myślał i nigdy tak nie pomyśli — rzucił sztywno, podkreślając dosadnie każde słowo. — Przedstawiłem to tak, jak jest. Mam teraz dla ciebie dużo czasu, więc, zamiast szukać problemów i marudzić, wykorzystaj go dobrze — polecił, odchylając się na bok.
Zastrzygła uszami, a jej sierść stanęła dęba. Tylko w geście obronnym, bo zaraz to poczuła ulgę, a oburzenie spowodowane jego stwierdzeniem umknęło w jej niepamięć.
— Coś ci się nie pomyliło, panie marudo? — burknęła, zrywając się w nagłym pośpiechu, niczym spłoszony zając, po czym wskoczyła na jego grzbiet i z impetem pociągnęła go na bok, by mogli legnąć obok siebie. Dziabnęła go lekko w kark i wczepiła delikatnie pazury w jego futro.
— Jeśli brakuje ci rozrywki w życiu, to w kociarni czekają idealni kompani do zabaw dla ciebie — zauważył, ale nie ruszył się. Leżał bezwładnie, tuż przy niej, pozwalając jej na dalsze mizianie.
Liznęła go mocniej w czubek głowy i oparła pysk o jego polik.
— A wyobrażasz sobie, że w żłóbku będą czekać kiedyś na ciebie twoje własne kocięta? — zasugerowała z głupawym uśmiechem, czując, jak Niedźwiedź spina się na wydźwięk jej słów.
— Nie myśl tak daleko w przód o rzeczach, o których zaistnieniu nie masz żadnej pewności. To nie poważne tak mówić, Aksamitko — skarcił ją. — Na razie zacznijmy ze sobą... regularnie chodzić — wykrztusił.
Pointce trudno było ukryć rozbawienie spowodowane jego zmieszaniem. W tak krótką chwilę zmienił jej całe nastawienie. Od zdziwienia, poprzez szok i oburzenie, aż po szczerą radość. Rzeczywiście, w nim było coś wyjątkowego, że pomimo tego całkowicie sprzecznego z nią charakteru, pragnęła znaleźć ukojenie przy jego boku. Móc zasypiać każdej nocy z pyskiem skrytym w zagłębieniu jego szyi. Mruczeć mu do ucha o przeżytym dniu i, pomimo że najpewniej by milczał albo skomentował jej opowieści krótkimi, pouczającymi słowami, to i tak byłaby szczęśliwa. Bo zostałaby w pełni wysłuchana przez kogoś, na kim dziwnie, a zarazem bardzo, jej zależy.
***przed śmiercią Truskawkowej Grządki, Pora Opadających Liści***
Odstawiła Koperkową Łapę do obozu, czując rozpierającą w piersi dumę z powodu postępów ucznia. Nawet jeśli kocur sam ich nie dostrzegał, ona wychwytywała czujnym okiem każdy sukces. To, że się nie potknął, bądź że w ogóle wrócili żywi — to była masa czynników do poprawy jej humoru. Choć ostatnimi czasy i tak trzymał się na dobrym poziomie.
Bo miała go. Na własność, na wyłączność, prywatnie — była w stanie znaleźć masę słów, byleby każdy zrozumiał, że zdobyła go dla siebie. I nie zamierzała się nim dzielić, choć swego czasu uważała otwarte związki za coś wspaniałego. Bo miłość była piękna i każdy powinien móc ją czuć. Tyle że Niedźwiedź był zbyt wyjątkowy, by mogła go oddać.
— Misiu — zamruczała zalotnie, na widok burego pyska. — No już, uśmiech, idziemy na spacerek — zażądała, kręcąc się dookoła niego. — Nie możesz siedzieć tyle na pupie, liście są teraz takie piękne, musimy znaleźć najładniejsze! — poinformowała go, przebierając niespokojnie łapami w miejscu. Skok z prawej na lewą, do przodu i w tył. Świat wirował dookoła niej w najpiękniejszych barwach, w jakich tylko mógł występować.
— Uspokój się Aksamitko, bo zrobi ci się niedobrze — zatrzymał jej taneczną plątaninę, opierając łapę o jej grzbiet. — Do czegoś są ci potrzebne te liście? — spytał z tą swoją standardową powagą.
Uśmiechnęła się zwyczajnie, wysuwając język i chyląc się ku niemu. Wyciągnęła się do góry i musnęła czubek jego nosa, chichocząc, z powodu zimna, jakie poczuła.
— Tak. Do patrzenia. Pójdziemy i będziemy patrzeć na nie całą noc, a potem przyjdą te słodkie jeżyki i się z nimi zaprzyjaźnimyyy — kontynuowała z rozmarzeniem, wpatrując się w niego wyczekująco, bowiem propozycja była nie do odrzucenia.
Przynajmniej jej zdaniem.
<Niedźwiedź?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz