jeszcze w Klanie Klifu, przed mianowaniem i spotkaniem Lukrecji
Daglezjowa Łapa obserwowała jak kocur nieudolnie próbuje wyciągnąć z łapy ciernia, powstrzymując śmiech. W końcu jednak mu się to udało, ale Daglezja zauważyła, że oczu zaszkliły mu się z bólu. Wypluł drewniany kołeczek na ziemię i podniósł dumnie głowę.
— Mógłbym być medykiem!
— A jeże umieją latać — zachichotała wojowniczka. — Tak ci się mina skwasiła, że nie sądzę.
— Nawet nie drgnąłem z bólu — mruknął Oliwkowa Łapa, nie odchodząc od swojego stanowiska.
— Wyglądałeś, jakbyś miał się lada chwila rozpłakać — zmierzyła go udawanie zdegustowanym wzrokiem, po czym zachichotała. — Jak baba.
— Umniejszasz sobie — zauważył Oliwka.
— Nieprawda, bo ja nie jestem jakąś zwykłą babą — na pysku Daglezjowej Łapy pojawiło się oburzenie. — Ja jestem kobietą, kotką sukcesu. Babą to może wariatka typu Zimorodkowy Sen być. Między mną a tym babsztylem — warknęła — jest sporo różnic, jak gdybyś nie zauważył.
— Jedno i to samo. Każda kocica to baba.
Daglezja zanim tylko liliowy przestał mamrotać rzuciła się, by przewalić Oliwkową Łapę z irytacji. Nie była przecież pierwszym lepszym babskiem, jakie można spotkać wszędzie! Daglezjowa Łapa przecież była najprawdziwszą damą, taką jak z najwyższych sfer. A to zdecydowanie co innego niż pogardliwa "baba".
Pacnęła go łapą za karę, jednak nie mogła pozostać poważna na długo. Bawiło ją nieporadne gramolenie się z ziemi delikatnie oszołomionego przyjaciela. W końcu jednak Oliwkowa Łapa wstał na trzy łapy i odpowiedział tym samym, rozpoczynając między uczniami zapasy. Przetaczali się po ziemi, brudząc sobie nawzajem futra i bijąc sobie nawzajem przyjacielsko zady. Oczywiście, że walkę wygrała Daglezja, jakżeby inaczej! Musiała mu udowodnić, że ma rację. Stała nad Oliwkową Łapą, z triumfem posyłając mu złośliwy uśmiech, upajając się słodkim smakiem wygranej.
— No to zostałem przetrzepany — westchnął i otrzepał się z piachu, który jednak przeniósł się na Daglezję.
— A chcesz być przetrzepany jeszcze raz?! — rzuciła gniewnie, wylizując drobinki kurzu. Nie zajęło jej długo, by się zemścić. Posłała kocura ponownie w kurz i piach.
***
ok. połowa pory nowych liści
— Lubisz go — przekonywała ją Pluskająca Krewetka, z szelmowskim uśmieszkiem na pysku. Daglezjowa Igła tylko przewróciła oczami, jak gdyby irytowało ją już ciągle paplanie na ten temat przyjaciółki. Przecież nie podobał jej się Oliwkowa Łapa, skąd ten pomysł! Był troglodytą, wprawdzie figlarnym i lubiącym przygodę wraz z dobrą zabawą, ale wciąż troglodytą! A to, że się dobrze kolegowali o niczym nie świadczyło.
— Jesteśmy przyjaciółmi, jakbyś jeszcze nie zauważyła.
— Chyba czymś więcej niż przyjaciółmi, chciałaś powiedzieć — Krewetka usiadła zaraz przy boku Daglezjowej Igły i owinęła wokół niej swój ciemnobrązowy ogon. — Przecież nie musisz udawać. Nikomu nie powiem!
— Nie lecę na twojego brata — rozgniewała się Daglezja, nie patrząc nawet na Pluskającą Krewetkę. — Jest głupi, lekkomyślny, niedojrzały. No i Krewetka, Oliwkowa Łapa nie ma łapy!
— Jak na razie nie wygląda to na coś, co jakoś ci bardzo wadzi — zaśmiała się cicho Pluskająca Krewetka. — Widać, że za nim wariujesz. A on za tobą jeszcze bardziej!
Daglezjowa Igła odwróciła się, by na nią cicho syknąć. Krewetka wycofała się na moment, jednak szybko jej to przeszło.
— No nie denerwuj się! Przecież się z ciebie nie śmieję — dosiadła się do niej ponownie, ironicznie chichocząc pod nosem. Daglezja parsknęła, z rozbawienia i frustracji. — To naprawdę fajny kocur. Wiesz przecież, skoro się z nim "przyjaźnisz".
— Yhy — mruknęła, mając nadzieję, że Pluskającej Krewetce się to znudzi. Ile razy ma powtarzać, że Oliwka nie zawrócił jej w głowie? To już się robiło powoli nudne.
— A może was umówię? — zaproponowała czekoladowa, a Daglezji podświetliły się aż oczy. — Wiesz, kacze bajorko, zachód słońca, kameralnie, we dwoje...
— Nie potrzebuję swatki — mruknęła Daglezja, wychodząc z legowiska wojowników. Ona i Oliwka? Nie ma mowy.
— Daj mu szansę! — miauknęła jeszcze Krewetka. Nie uzyskała od rudej odpowiedzi.
***
Więcej patroli, więcej obowiązków i coraz cieplejsze i dłuższe dni, co było dla Daglezjowej Igły zbawieniem. Nie wiedziała ile razy zdążyła już zacząć narzekać znajomym na obrzydliwy śnieg zmieszany z błotem, nieustający chłód, mroźne poranki, szare niebo i dni skąpane w ciemności. Daglezjowa Igła sądziła, że temat jej i Oliwkowej Łapy jest już zamknięty po wczorajszej rozmowie z dymną. Przemówiła przecież Krewetce do rozsądku, prawda? Tak jej się wydawało. Chciała sobie odsapnąć, wygrzać się w ciepłym słoneczku... ah, jaka ta pora była przyjemna...
Biała Zamieć podeszła do niej z uśmiechem na ustach, jak gdyby próbowała z trudem ukryć śmiech, opanowała się jednak w momencie, gdy otworzyła pysk. O co mogło jej chodzić?
— Spokojnie, mam dobre wieści! — zapewniła ją, przekrzywiając głowę w zadowoleniu. — Słyszałam, że Aksamitka chciała rozkręcić jakieś fajne spotkanko towarzyskie przy kaczym bajorku. To miała być niespodzianka, ale wiem jak bardzo ty lubisz stawać się główną niespodzianką imprezy — puściła do niej oczko.
— I ja o tym nie wiedziałam? — miauknęła zaskoczona Daglezja, zrywając się z ziemi. Przecież Aksamitka rzadko kiedy coś organizowała tak, by jej siostra o tym nie wiedziała! Chciała to przed nią zatrzymać w sekrecie? Niedoczekanie! Ściany miały uszy, takie jak Biała Zamieć, której była teraz bardzo wdzięczna.
— No, mówię ci! Już się rozkręca, ale powiedziałam, że muszę załatwić potrzebę. Nie wyobrażam sobie tego bez ciebie.
— I dobrze! Zaraz pokażę tej kupie futra jak to jest, gdy nie jestem pierwszym z zaproszonych gości!
— Dajesz, jestem pewna, że zrobisz na nich piorunujące wrażenie. Ja się zmęczyłam, dojdę do ciebie później — Biała Zamieć przeciągnęła się, ziewając, jak na zawołanie. Daglezji nie trzeba było jednak drugi raz tego powtarzać, bo zamiast się leniwie mazać wystrzeliła jak proca w stronę wyjścia z obozu. Przyhamowała nieco po drodze, nie mogła przecież dojść tam zdyszana. Musiała wyglądać dostojnie jak zawsze, by każdy chciał zawiesić na niej oko. Właściwie, jak zawsze. Kacze Bajorko nie było tak daleko do obozu, więc szybko na horyzoncie pojawił się mały staw. Zatrzymała się na moment, by ułożyć swoją sierść i wylizać tak, że będzie lśnić pełnym blaskiem. Musiała promieniować na tle innych.
Im jednak bardziej się zbliżała do tego miejsca tym bardziej jej podekscytowanie gasło. Panowała głucha cisza, a przy brzegu siedział tylko jeden kot. Co to miała być za impreza, jednoosobowa? A może to Aksamitka siedziała tu smutna, po tym jak stało się coś złego? A może ktoś ją, Daglezję wrobił? Musiała i tak sprawdzić co się święci!
Wraz ze zbliżaniem się do wody czuła zapach kwitnących, polnych kwiatów, a na niebie pojawiały się pierwsze pomarańczowo-czerwone smugi. Kaczki zataczały ostatnie koła, zmierzając już pewnie, by ułożyć się do snu. Gdy była już kilka lisich odległości od brzegu nieznajomy kot odwrócił się, ujawniając tożsamość... Oliwkowej Łapy?
— Daglezja? A ty co tu robisz?
— To ja się ciebie powinnam spytać co TY tu robisz — mruknęła, rozglądając się w poszukiwaniu szczątków imprezy. Nic tu takiego jednak nie było. Tylko oni, we dwóch, w ciszy przerywanej ich własnymi głosami i kwakaniem kaczek.
— Ja? Biała Zamieć powiedziała mi, że Niedźwiedź ma coś ważnego mi do powiedzenia, lecz ma wiele na głowie i może się spóźnić!
Co za brednie!
— A mi Biała Zamieć powiedziała, że Aksamitka organizuje tu coś fajnego i żywego... — w tej chwili wszystko zrozumiała.
Przecież Pluskająca Krewetka i Biała Zamieć się przyjaźnią.
— Niech się to ścierwo cieszy, że jej tu nie ma w pobliżu, bo bym jej ogon wystrzępiła na łyso! — zasyczała do siebie.
— Kto? Co? O czym ty mówisz? — zdziwił się Oliwkowa Łapa.
— Twoja kochana siostrzyczka, Krewetka, próbuje nas spiknąć — warknęła. — I to najwyraźniej jej pierwszy krok. Jakaś durna randka.
— Krewetka nas paruje? Ale heca... — mruknął uczeń, poruszając za chwilę w lekkim rozbawieniu wąsami. — I tak wolę tu ciebie niż Niedźwiedzia.
— Doprawdy?
— Wiesz, chyba jesteś lepsza od jakichś niespodziewanych, ważnych wieści od mentora. No i z pewnością wyglądasz lepiej od niego — parsknął. — Nie masz przybłoconej sierści, ogromnych barów i baby, do której jesteś uczepiona jak rzep.
—Wybacz jeśli cię urażę, ale ty jesteś gorszy od przyjęcia. Musiałam ułożyć sobie futro tak pięknie, iść tak ostrożnie i co?
— Nie wyszło ci to wcale na marne. Wygląda ślicznie.
Postawiła uszy, gdy dopadł do nich komplement. Było wiadome, że jest na nie łasa jak nikt inny. Być może to nie będzie taka strata czasu? Jeżeli ta "randka" ma oznaczać, że Oliwka będzie wychwalał jej wygląd to może tak być. Jej to wcale nie przeszkadzało.
— Cóż, w przeciwieństwie do ciebie mam trochę stylu — dała mu łapą żartobliwego pstryczka w nos, przez co oboje wybuchli śmiechem.
— Ja nie mam stylu?
— Wiesz, średnio wpasowujesz się w moje standardy piękna — mruknęła, kręcąc wzrokiem.
— Na przykład jak?
— Na przykład mając kikut zamiast nogi.
— Hej! — Oliwkowa Łapa wyglądał na zdenerwowanego, ale Daglezja szybko zrozumiała jego żartobliwy ton głosu. — To przez łapę nie jestem w twoim typie?
— Przez jej brak — dokuczliwie zbliżyła swój pysk do jego, przybierając złośliwy uśmiech. — A ja? Czy ja jestem w twoim typie?
— A chciałabyś? — mruknął, zbliżając swą mordkę jeszcze bardziej do rudej kotki, sprawiając, że niemal stykali się nosami. Daglezja słysząc to zachichotała, odwracając głowę, czując jak pod futrem jej policzki czerwienieją. Oliwkowa Łapa był takim dziwakiem...
— Jesteś idiotą — wypuściła z ust powietrze, nadal starając się na niego nie patrzeć.
— Nie wyglądasz jakby ci to specjalnie przeszkadzało.
Nie wydusiła z siebie ani słowa, lecz jej uszy stanęły widocznie na sztorc. Tym razem jednak nawet idiota miał rację...
<Oliwkowa Łapo, konkubencie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz