Szczurzy Cień nie odwiedzał jej w żłobku i bardzo się z tego cieszyła. Kocur zrobił co powinien, a skoro im wyszło, całkowicie zniknął z jej życia. Nie przepadała w sumie za nim. Nawet jeśli przeprosił za swoje dziwne zachowanie, wciąż czuła ból na wspomnienie tego jego ataku. Może i powinna powiedzieć o tym Mrocznej Gwieździe, lecz dała buremu szansę i zataiła przed liderem ten fakt, ale tylko ten jeden raz. Gdyby nie on, nie siedziałaby teraz w żłobku. Dał jej w końcu kocięta. Tak bardzo upragnione przez nią, a tak bardzo znienawidzone przez Klan Gwiazdy, który nie chciał dopuścić do ich powstania. Moc Mrocznej Puszczy jednak była po jej stronie.
Każdego poranka budziła się z entuzjazmem i pełna werwy. Obawiała się, że ciąża będzie ciężkim przeżyciem, ale na ten moment czuła się wspaniale. Oczami wyobraźni widziała już swoje pociechy, które tak jak dzieci Chłodnego Omenu, będą zwiedzać kąty żłobka, zaglądając swoimi ciekawskimi noskami wszędzie gdzie popadnie. Wedle słów Kuniej Norki, poród miał odbyć się już niedługo. Jadła często, a jej brzuch znacząco urósł. Widać było, że była brzemienna. Nie dało się tego ukryć czy też temu faktowi zaprzeczyć. Udało jej się spełnić wole rodziców i nie przyniosła im wstydu. To napawało ją dumą, a jej dobry humor nie gasł.
— Ciekawe ile ich będzie — miauknęła do Frezjowego Płatka, która została jej przyjaciółką w sprawach związanych z macierzyństwem.
Zaprzyjaźniły się i rozmawiały dość często na różne tematy. Szylkretka lubiła trajkotać o jej bracie, co było dla niej niezbyt komfortowe, w końcu... To był jej brat! A z tego co wiedziała, to zrobił jej kocięta z obowiązku, a nie miłości do kotki. Był w końcu gejem i miał swojego partnera, którego kochał. Frezjowy Płatek tym się jednak nie zrażała. Czasem namawiała ją do tego, by powiedziała o niej jakieś miłe słówko Chłodnemu Omenowi. Było to krępujące... Starała się delikatnie jej wyperswadować, że jej zachowanie było niezdrowe, ale odbijało się to od niej niczym od drzewa.
— Nieważne ile się urodzi, ważne by były zdrowe. Chodzą ci po głowie już jakieś imiona? — zapytała królowa.
Uśmiechnęła się lekko.
— Tak... Myślałam nad Jastrzębiem, Sokołem, Myszołowem albo Krogulcem dla kocurków, a Sójką, Kukułką, Jaskółką dla kotek.
— Bardzo ptasie imiona — zauważyła jej towarzyszka.
— Tak... To prawda. Wiele jednak to dla mnie znaczy. — Nie rozwijała tej kwestii. Kocica nie musiała wiedzieć, że przemawiał przez nią podziw do dawnego lidera Wilczaków, z którym chciała choćby przez chwilę porozmawiać.
— Szczurzy Cień nie odwiedza cię już od bardzo dawna — zauważyła starsza.
Och... No tak. Mogła się spodziewać, że Frezjowy Płatek znajdzie coś co je obie łączyło. Olanie ze strony facetów. Nie przeszkadzało jej to jednak. Wykorzystała kocura po to, aby zajść w ciąże. Nie liczyła od niego jakiegoś głębszego uczucia czy też związku.
— Mówiłam ci, że to kocięta nie z miłości tylko umowy — przypomniała jej to.
— Wiem... Ale... Jak to tak? Młode nie powinny wychowywać się bez ojca. Może to na nie negatywnie wpłynąć — mówiła swoje.
— Ja tak się wychowałam i nie sądzę, by to był jakiś problem. Wyrosłam na silną wojowniczkę — zauważyła.
To była prawda. Nie potrzebowała miłości ze strony Mrocznej Gwiazdy. Był, bo był i na tym poprzestawała. A najlepiej, gdyby w ogóle do niej się nie zbliżał, ani nie otwierał pyska.
Nagle poczuła dziwny ucisk w podbrzuszu, a jej pysk skrzywił się z bólu. Co się działo? Jęknęła, czując jak to się zaczęło nasilać.
— To już! — Frezjowy Płatek od razu poderwała się na łapy, wołając medyka.
To już? Że poród?! Na Mroczną Puszczę i co teraz?! Nigdy przecież nie rodziła! Na szczęście kocica była przy niej, każąc jej oddychać, co niby powinno być proste, ale nie było. Czuła jak rozsadzało jej brzuch! Nie wiedziała, że to tak bolało! Łapała ciężko oddech, gdy skurcze na chwilę ustały. Kunia Norka szybko wpadła do żłobka, a królowa zabrała młode, by nie oglądały czegoś co nie było przeznaczone dla ich oczu.
Została sama z burą, która mówiła jej kiedy przeć, a kiedy wziąć głębszy oddech. Z jej gardła uciekł krzyk, który zdusiła poprzez zagryzienie pyska na mchu.
— Dobrze ci idzie. Wychodzi pierwszy! — kibicowała jej medyczka, sprawnie wyciągając jej pierworodnego maluszka.
Na chwilę skurcze ustały, a ona mogła odetchnąć. Spojrzała na kocię, które tak bardzo ją przypominało. Bure łatki na białym futerku, malusie uszka i łapki.
— Tylko jeden? — zapytała zdumiona Kunia Norka.
Dziwiła się? Rzeczywiście to było dziwne. Jej brzuch zdawał się mieścić większą ilość potomstwa.
— To źle? — wysapała. — Co z moim kocięciem? Czemu jest cicho? — zapytała zmartwiona, nie słysząc charakterystycznego popiskiwania.
Kunia Norka znów zaczęła pocierać malucha mchem i językiem, ale nic się nie działo. Nie... Mroczna Puszczo, nie! Zabrała maleństwo z łap kotki i umieściła przy sobie. Na pewno robiła to źle! I wtedy też zobaczyła coś, co sprawiło, że jej serce stanęło. Maluch miał jedno oko. Jedno, zasnute bielmem, które zajmowało całą jego czaszkę oraz zdeformowany pyszczek. Nie miał szans na przeżycie. Krew ciekła mu z dziury, która powinna być jego noskiem. Nigdy nie złapał oddechu. Wydała z siebie zwierzęcy ryk, mocząc się łzami. Czemu?! Czemu to się stało?! I wtedy jak na zawołanie jej skurcze wróciły. Tak jakby coś bawiło się, oglądając jej cierpienie.
Urodzony kolejny kociak był większy od jednookiego malucha. Z tego względu miała nadzieję, że jego masa oznaczała, że było z nim w porządku. Nie było. Sam wzrok zdumionej Kuniej Norki starczył jej za odpowiedź. Biorąc głęboki oddech spojrzała na kocię, które było wiotkie i pozbawione życia.
Nie... To się nie działo naprawdę. To był jakiś żart! Jej kocięta, te o które tak długo się starała były martwe.
Wydała z siebie zwierzęcy wrzask pełen cierpienia, a łzy zaczęły moczyć jej pysk. Przytuliła dwójkę maluchów do siebie, wściekła na Klan Gwiazdy za to, że odebrali jej dzieci. Gniew i rozpacz mieszały się ze sobą. Nie wiedziała ile tam trwała, tuląc małe ciałka do piersi. Straciła poczucie czasu jak i rzeczywistości. Jej serce krwawiło i czuła, że nic nie załata tej rany już nigdy.
***
Powrót do wojowniczych obowiązków był ciężki. Nie była w stanie od tak wyjść na polowanie czy patrol. Wciąż przeżywała stratę. Nie miała zamiaru jednak powtarzać nocy ze Szczurzym Cieniem. Nie chciała znów przeżywać tego piekła. Nie wytrzymałaby kolejnej straty kociąt.
Nie mogła spać. Wciąż widziała martwe ciała Sokoła i Sikorki - tak je nazwała po tym, gdy emocje z niej zeszły. Wiedziała, że nie powinna płakać, ale nie była w stanie przestać. Ten stan trzymał ją przez kilka dni, przez co musiała brać ziarna maku na uspokojenie. Nie potrafiła żyć z tą świadomością. Dalej uważała to za jakiś chory żart.
Brzuch pełen mleka tym bardziej nie dawał jej zapomnieć o fakcie, że powinna być dalej w żłobku i opiekować się swoimi dziećmi. Nie powinny znajdować się pod ziemią, nie mając szansy zakosztować życia. To było okrutne i niesprawiedliwe.
Gdy nikt nie patrzył, wychodziła poza obóz, by dać upust swojemu bólowi i wściekłości. Nawet Irgowy Nektar nie była w stanie zmniejszyć jej cierpienia. Czuła się tak jakby straciła cząstkę siebie. Swój kawałek duszy.
Przestała odzywać się do każdego. Nawet Frezja uszanowała jej wole, nie rozmawiając przy niej o swoich młodych. Ale ile tak mogła żyć? Ziarna maku nawet jeśli koiły jej nerwy i przynosił sen, nie wymazywały wspomnień.
***
*Porą Opadających liści*
Gdy zapadł zmierzch, opuściła obóz. Wiedziała, że nie powinna, ale mało co obchodziła ją wściekłość Mrocznej Gwiazdy. Musiała uciec jak najdalej od tragicznych wspomnień. Nawet jeśli wiązało się to ze złamaniem zakazu lidera.
Kierując kroki w mrok, słyszała tylko swój oddech i bicie swojego serca. Gwiazdy zasnute były chmurami, co jak najbardziej uratowało Gwiezdnych od wyżycia się na ich osobie. Drwili sobie z niej, podłe duchy!
— Mroczna Puszczo, błagam. Daj mi znak, cokolwiek. Nie wiem co robić. Jak mam zemścić się na waszych wrogach za to co mi zrobili? — wyłkała, czując jak znów jej pysk zalewa się łzami. Wkurzona walnęła łapą w drzewo, cicho łkając. Była już tym wszystkim taka zmęczona. Nie tak miało wyglądać jej życie, nie tak.
Cichy pisk rozległ się niedaleko, co zwróciło jej uwagę. Najeżyła sierść po czym skierowała ostrożnie kroki w tamtą stronę, aby sprawdzić jego źródło. To wiewiórka? Nie... Odgłos się powtórzył.
Rozejrzała się po terenie, wyostrzając wzrok. Widząc ruch, wolno podeszła do kupki liści. Łapą odgarnęła je, ukazując jej oczom dwójkę kociąt. To był jakiś żart? Rozejrzała się, ale nikt nie wyskoczył i nie zaśmiał się jej w pysk. Powąchała maleństwa, lecz zapach był jej obcy. Nie wyglądały też najlepiej. Były brudne, drżały z zimna, a ich piski jak i ruchy były słabe. Ile tu leżały? Kto podły porzuciłby swoje młode? Czyżby... To była jej odpowiedź od Mrocznej Puszczy?
Zasłoniła łapą pysk, dusząc szloch. Nie mogła w to uwierzyć. To był ewidentnie znak. Dusze jej młodych przegonione przez Klan Gwiazdy, znalazły do niej drogę.
— Już spokojnie, nie płaczcie — miauknęła do kociąt, kładąc się i od razu przysuwając je do swojego brzucha. Ich zimne ciałka zapadły się w jej sierści, łapczywie dobierając się do pożywienia, które dalej znajdowało się w jej ciele.
To była najszczęśliwsza chwila w jej życiu. Czuła jak małe łapki odzyskują siły. Otuliła młode ogonem, czekając na nastanie świtu. Nie zamierzała ich porzucać. Mogła już ich nie znaleźć. Obiecała sobie, że z rana przeniesie je do obozu. Była im to winna.
Gdy maluchy się najadły, zaczęła je wylizywać. Zasługiwały na opiekę. Ciężko było jej zrozumieć przez co musiały przejść. Ich ciche miauczenie było miodem dla jej uszu. Oznaczało bowiem, że żyły.
— Ty będziesz Kukułka — zwróciła pyszczek w stronę burej, która bardzo ją przypominała. Polizała córeczkę po główce, zwracając wzrok na czarną rozrabiakę, która podgryzała siostrę w uszko. — A ty... ty będziesz Jad. — miała wszakże trzymać się ptasich imion, lecz nienawiść do Klanu Gwiazdy w niej wzrosła. Zabijali kocięta. Gdyby nie jej ingerencja kolejne opuściłyby ten świat. Wierzyła, że imiona mają moc i Jad kiedyś spełni swoją role wraz z siostrą, grzebiąc wiarę w przodków na zawsze. Nie zasługiwali na to by ktoś w nich wierzył. Już nigdy. Dopilnuje tego.
Maluchy nie zdawały się przeciwne, wtulając się w jej pierś. Owinęła ogon wokół nich, mając nadzieję, że los się do nich wszystkich nareszcie uśmiechnie.
***
Czy ktoś zauważył jej nieobecność? Kultyści na pewno. Widziała jak Sosnowa Igła bije niezadowolona ogonem narzekając, że zapadła się pod ziemie. Irgowy Nektar siedziała przy niej, starając się ukryć niepokój. Jednak gdy tylko ją ujrzeli, od razu złota znalazła się przy niej, obmierzając spojrzeniem pełnym ulgi, by następnie skierować swój wzrok na dwa małe ciałka, które wisiały jej w pysku.
— Chodź. Opowiesz co się stało — zaprowadziła ją do medyka, gdzie zaskoczona medyczka spojrzała na przyniesione przez nią pociechy.
— Zbadaj je — poleciła, położywszy je uprzednio na mchu. — Gdy je znalazłam nie wyglądały dobrze.
Kunia Norka skinęła łbem, zabierając się za oględziny, gdy sama opowiadała cicho Irdze jak to się stało, że wróciła z kociętami.
— To znak. Od nich... Oddali mi kocięta. To moje dzieci. Wierzę w to. — powiedziała, zwracając wzrok na maluchy. — Proszę pozwól mi je wychować. Są darem od Mrocznej Puszczy.
Złota uspokajająco oparła łapę na jej ramieniu.
— Spokojnie, Bielik. Nikt ci ich nie odbierze. Udowodniłaś swoim zachowaniem, że nadajesz się na matkę. Przekaże Mrocznej Gwieździe wieści, a ty odpocznij.
Te słowa były bardzo pokrzepiające. Uśmiechnęła się, kiwając łbem. Zastępczyni odeszła, a ona zwróciła spojrzenie na potomstwo jak i medyczkę, która już skończyła swoje oględziny.
— I jak? Są zdrowe? — zapytała zaniepokojona.
— Są nieco odwodnione i wychudłe, ale przeżyją. — powiedziała, a ją zalała ulga.
— Dziękuję — westchnęła, kładąc się przy dwóch kuleczkach.
Obiecała sobie, że zajmie się nimi najlepiej jak potrafi. Nie pozwoli, by Klan Gwiazdy je skaził. Nie odbiorą jej kolejnych dzieci. Już nigdy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz