— Gepardzia Łapo! — zawyła liliowa. — Och, jak mnie ta łapa boli!
Spójrz tylko! — zawołała, wymachując jej kończyną przed nosem.
Wywróciła
oczami. Od rana słuchała skrzeczenia tej kotki. Uszy jej już więdły.
Lekko sobie obiła łapę, a skomli jakby złamała kręgosłup. Już ją jej
opatrzyła. Co jeszcze miała zrobić? Zatańczyć i zaśpiewać? Jeśli tak
miała wyglądać praca medyka, to ona podziękuje. Zakrzywiona Ość nie była
kocięciem, a ona jej matką.
— Rozumiem, ale dałam ci już lekarstwo,
musisz zaczekać, aż zacznie działać — wytłumaczyła jej niechętnie. — Nic
więcej nie mogę zrobić.
Liliowa przekręciła się na drugi bok i
sapnęła głośno. Nareszcie. Przynajmniej będzie ją słabiej słychać. Nigdy
wcześniej nie miała aż tak uciążliwego pacjenta. Wojownicy mieli o tyle
dobrze, że nie musieli brać udziału w takich sytuacjach. Nie musieli
wysłuchiwać czyjegoś lamentu. Jednak, czy chciała zmienić ścieżkę? Nie
miała pojęcia. To też nie wydawało się być wcale lepsze. Poza tym, było
już za późno. Była zbyt stara na taką zmianę. Zwiesiła po sobie uszy,
wodząc wzrokiem po podłożu. Czy tylko ona miała taki problem? Było z nią
coś nie tak? Z pewnością.
— Gepardzia Łapo — odezwała się Wiśniowa
Iskra, która skończyła segregować zioła. — Brakuje nam jagód jałowca.
Weź liść bluszczu i ich nazbieraj. Ja zostanę i zajmę się Zakrzywioną
Ością — oznajmiła, podchodząc do liliowej.
Wstała i skinęła łbem. No
chociaż to! Nie będzie musiała wysłuchiwać dalszych jej jęków i
rozprostuje sobie łapy. Sięgnęła po liść, na którym miała przenieść
jagody i pośpiesznie opuściła medyczne legowisko. W obozie tętniło
życiem. Przy legowisku wojowników siedziała jej siostra, która
rozmawiała z Tropiącym Szlakiem. Oboje się do siebie lepili, chyba każdy
widział już, że coś jest na rzeczy. Z pyska szynszylowej wydało się
miauknięcie. Kurza Pogoń spojrzała w jej stronę, lecz nic nie
opowiedziała. Niebieska gwałtownie wbiła wzrok w podłoże. Nie dziwiła
się jej. W końcu, kto chciałby w ogóle rozmawiać z taką pomyłką, jak
ona? Nie potrafiła nawet skończyć tego głupiego treningu. Westchnęła, po
czym opuściła obóz. Nie chciała tam dłużej być i płonąć z zazdrości. To
było cholernie niesprawiedliwe. Tak bardzo pragnęła szczęścia, a za nic
nie potrafiła go znaleźć. Nieustannie przed nią uciekało, nie
pozwalając się złapać, czy chociażby dotknąć.
Młoda medyczka
zadecydowała, że pokieruje się w stronę kamiennych strażników. Były to
obecnie w miarę suche tereny, dlatego też, sądziła, że znajdzie tam
poszukiwane jagody. Głowę jak zwykle ostatnio, zaprzątała jej masa
myśli. Nie potrafiła ich odgonić. Wcześniej zawzięcie z nimi walczyła, a
teraz? Pozwalała im zepsuć swój nastrój. Nie była w stanie rozwiązać
swojego problemu. Nikt nie przejmował się jej losem. Gdyby postanowiła
odejść i już nigdy nie wrócić do klanu, nawet by nie zauważyli. Nikomu
nawet nie przyszłoby do głowy szukanie jej.
Po jakimś czasie
męczącej wędrówki, dostrzegła krzewy z ciemnymi jagodami. Wreszcie.
Chodzenie na dłuższe przechadzki w takim upale to nie był dobry pomysł.
Żywszym krokiem skierowała się w ich stronę. Obwąchała je, chcąc być
pewna, że nie przyniesie do obozu jakiejś trucizny. Wszystko było z nimi
w porządku. Położyła liść bluszczu przy swoich łapach i zaczęła je
zrywać. Usłyszawszy nagły trzask, przestała zajmować się jagodami.
Nadstawiła uszu i rozejrzała się, jednak niczego nie spostrzegła.
Zrywała dalej, przestając się tym przejmować.
— Och, a któż to taki? — wydał się nagle pomruk.
Wypuściła
z pyska jedną z jagód. Co to było? Ktoś ją śledził? Ten głos nie
brzmiał znajomo. Jednocześnie wzbudził w niej niepokój, jak i zdziwił.
Kogo niby interesowałoby jej życie? Ktoś miałby ochotę za nią iść?
Zza
jednego z wielkich kamieni wyłonił się wysoki, bury kot. Miał na sobie
sporo blizn. Cholera. To z pewnością nie był nikt, kogo znała. Cofnęła
się do tyłu, strosząc się. Co ten kot w ogóle robił na terenach Klanu
Burzy? Jego wyraz pyska nie wskazywał na przyjazne zamiary. Wyglądał
wręcz, jakby chciał się na nią rzucić. Przecież nie potrafiła walczyć!
— Czego chcesz? — warknęła, wysuwając pazury. Wbiła wzrok w jego oczy.
Kocur podszedł bliżej, a ona jeszcze bardziej się odsunęła.
— Nie bój się — miauknął nagle. — Gdybym chciał cię skrzywdzić, już dawno bym to zrobił.
Zmarszczyła się. Nie była taka głupia. Ani ślepa. Przecież był mocno spięty. Nie wyglądał, jakby chciał z nią miło pogawędzić.
—
Nie pachniesz znajomo, a szwendasz się po terenach obcego klanu. Wiesz,
że za coś takiego mogłabym cię nawet zabić? — pogroziła szynszylowa.
Zielonooki
pokręcił łbem. Machnął ogonem i usiadł tuż przed Gepardzią Łapą.
Niebieska odeszła do tyłu. Co on od niej chciał? Już dawno by uciekła,
gdyby nie fakt, że zostawiła te jagody. A wrócenie się po nie równało
się z bliskim minięciem z tym dziwnym kotem. Będzie musiała coś
wymyślić.
— Naprawdę chciałabyś to zrobić? — odchrząknął głośno. —
Wybacz, to pozostałość po chrypie, którą ostatnio leczyłem. Jestem
nieszkodliwy. Tylko tędy przechodzę.
Nie wierzyła mu. Przymrużyła oczy. Znał się na ziołach? Przyznał właśnie, że leczył chrypę. Szpiegował ją?
— Polujesz na tych terenach? — rzuciła, trzepiąc ogonem w podłoże. Był mocno chudy. Może rzeczywiście nie robił szkód?
Pokręcił przecząco głową.
—
Nie — odparł. — Poluje na terenach niczyich. O to nie musisz się
martwić. Nie okłamałbym cię. Nie osłabiałbym czyjegoś klanu swoim
kosztem. Nie jestem złym kotem. A właśnie, powiedz, jak się nazywasz?
Rozmawiamy już chwilę, a dalej się nie dowiedziałem.
Mówić mu? Nie mówić? Z resztą, co miała do stracenia? I tak nikomu na niej nie zależało.
—
Gepardzia Łapa — sapnęła niechętnie. — Możemy później powrócić do tej
rozmowy. Muszę na chwilę wrócić do obozu — oznajmiła, wstając.
Wciąż
mu nie ufała, jednak, rozmowa z nim nie była taka zła. Wolała to, niż
słuchać wrzasków Zakrzywionej Ości. Po tym, jak emocje opadły, nie
wydawał się już taki groźny. Wróci tu. Może to będzie szansa na jakieś
urozmaicenie jej nudnego życia?
wyleczeni: Zakrzywiona Ość, Wiatr
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz