— Daj mi kocimiętkę — słaby ton głosu kuzyna wręcz ją zdziwił, ale nie pokazała tego po sobie, zasłaniając się jak zwykle swoim nieco zimnym, spokojnym obyciem. Przerwała segregowanie ziół, unosząc jedną brew i spoglądając na kocura. Bez słowa odwróciła się w kierunku składziku i zniknęła na chwilę, po czym wróciła z kępą zielonego, podobnego do mięty ziela o intensywnym zapachu.
— Po co ci kocimiętka? — spytała kocica z błyskiem zaciekawienia, które starała się ukryć.
— By się naćpać — mruknął kocur pod nosem.
— Żar jest smutny, co tu się stało? — mruknęła z nutą sarkazmu. — Myślałam, że postrzegasz to jako słabość.
Zwiesił smętnie łeb.
— Teraz to bez różnicy. Nie chcę się z tobą kłócić. Nie mam do tego humoru — burknął. — To mogę? — Wskazał na zielsko
Mimo kiepskiej relacji, jaka ich łączyła, medyczce zrobiło się trochę żal kuzyna. Położyła kocimiętkę na ziemi i przysunęła do niego łapą.
— Nie potrzebujesz pogadać?
Rudy uniósł na nią wzrok, nim westchnął.
— A co rozmowa zmieni? On nigdy mnie nie pokocha — schylił się i zjadł roślinę. — Zawsze będzie oskarżał mnie o kłamstwa. Zawsze. Nawet jak jestem z nim szczery...
On? Jaki on? Żar miał miłość? Kotka w konsternacji wpatrywała się przed siebie, nim wzrok znów spoczął na Żara.
— Wiesz, może wystarczy dłuższa rozmowa. Nie dziwię się, że mógł cię odrzucić, zważając na twoje poglądy. Może gdy staniesz się lepszy, milszy, zdołasz go do siebie przekonać. A nawet jeśli ci się nie uda, kto wie, czy nie spotkasz na swojej drodze kogoś innego.
— J-ja nie chcę innego. Chcę Rudzika. Kocham go. Bardzo. Jestem... w stanie zrobić dla niego wszystko. A on... a on tego nie rozumie. Twierdzi, że to co czuje, nie jest szczere. — pociągnął nosem.
— Może musisz mu udowodnić, że jest szczere, jeśli tak faktycznie jest — doradziła, siadając. — Pokazać. Czynem. Zrobić dla niego coś, czego nie zrobiłby nikt inny.
— Robiłem... starałem się. Przeprosiłem dla niego Kamienną Agonie. Ale on mnie i tak odtrąca. Nie chcę mnie widzieć, nie chcę bym do niego przychodził. Daj mi więcej kocimiętki... coś nie działa
Westcnhęła, oplatając puchaty ogon wokół łap.
— Twoje przeprosiny były szczere? Czasami lepiej jest odpuścić, Żar. Jeśli nawet dobre uczynki nie działają, może ta osoba nie chce już mieć z tobą nic wspólnego. To jej wola. Naleganiem i narzucaniem się nie sprawisz, że związek zostanie odbudowany — miauknęła w czasie, gdy wstała po kolejną zwitkę kocimiętki i położyła ją przed łapami kuzyna. — Albo może twój chłopak potrzebuje większego uczynku, by wynagrodzić czyny. Wiesz, porwaliście go, zabraliście daleko od domu, gdzie miał pewnie rodzinę. Mogłeś go nieumyślnie skrzywdzić i by to naprawić, potrzeba czegoś więcej niż przeprosiny Kamiennej Agonii.
Kocur wziął zioła i ponownie je zjadł. Rzucił jej zmęczony wzrok.
— Mhm... Zobaczę. Ja... ja nie chcę by odszedł... Naprawdę go kocham. Bardziej niż całą swoją rodzinę. Nie docenia tego... Pójdę już. Dzięki za zioła. — miauknął, odwracając się do wyjścia.
— Proszę. I powodzenia — odparła jedynie, wracając do grzebania przy stosie ziół, które musiała uporządkować.
* * *
Układała właśnie stos z zebranych niedawno ziół jastrzębca. Przy jej lewym boku leżał krwawnik, który miała położyć na stercie dla roślin trujących. Chociaż krwawnik sam w sobie nie był trucizną i odpowiednio użyty nie sprawiał zagrożenia, wolała trzymać go na szarym końcu schowka, żeby nigdy nie doszło do wypadku, gdy jakieś ciekawskie kocię postanowi wkraść się do legowiska i skubnąć któreś z nich. Z przodu zaś zawsze trzymała te lżejsze i zdrowsze zioła.
Zastrzygnęła uszami, gdy usłyszała kroki z tyłu legowiska. Rozpoznała głos Bladego Zmierzchu, która ją zawołała. Szylkretka odwróciła się i żwawym krokiem ruszyła ku kuzynce.
Zauważyła Blady Zmierzch, która się z nią przywitała. Lubiła kremową kotkę, była opanowana i wiedziała jak się zachować, poza tym miały wiele wspólnych tematów do rozmów. Uśmiechnęła się do niej, witając się z nią krótko i wtedy zauważyła za jej plecami innego kuzyna. Żar.
Nastroszyła futro.
— Co on tu robi? Jest już zdrowy — syknęła, wpół przestraszona, wpół zła na niego. Zmienił się.
Rudy nie odpowiedział jej. Spojrzał gdzieś na bok, interesując się kupkami ziół.
— Mówił, że Kamienna Gwiazda kazała mu pomóc ci zebrać zioła. Ja mam tylko go pilnować — wyjaśniła jej kuzynka, rzucając swojemu bratu krótkie spojrzenie. — Nie musisz się bać. Po śmierci...— zawahała się, tak jakby miało wywołać to burze z jego strony. — Wiesz kogo... uspokoił się. Wiesz... ma dzieci, może stwierdził, że czas się ogarnąć i nie zostać samotnikiem?
Wiśniowa Iskra kiwnęła niepewnie głową.
— Mam taką nadzieję — westchnęła cicho, kątem oka spoglądając na rudego. — Przynajmniej jesteśmy razem, by się obronić, w razie czego. — dodała, a Blada kiwnęła głową, gdy jej ogon dotknął ogonu Wiśni. Najlepsza kuzynka. Zdecydowanie.
Medyczka skinęła głową w kierunku wojownika.
— Możemy iść — powiedziała powoli. — Po drodze powiem wam, czego najbardziej potrzebuję w składziku.
Wojownik wstał niechętnie ze stęknięciem i wyszedł. Opuścili obóz i znów, kolejny raz spacerowali po terenach. Żar znudzonym wzrokiem wodził po horyzoncie, a Blada zagadywała szylkretkę, by ją rozluźnić.
— Czego szukamy? — spytała ją Blady Zmierzch. — Nie martw się, skupisz się na ziołach i będzie dobrze, Żar nic nam nie zrobi.
— Potrzebujemy wrotyczu. — opisała po krótce medykament, kierując niepewny wzrok na Blady Zmierzch. — I jeszcze dużo pajęczyny i maku, bo sporo zapasów się wyczerpało przez opatrywanie Zanikającego Echa i... Żara.
Jakby przypominając sobie o istnieniu rudego, obróciła się za ramię, widząc, że Zmierzch robi to samo. Pod wpływem ich spojrzenia rudy kocur przestał rozglądać się na boki. Nic jednak nie powiedział.
— Czemu on się tak wlecze? — Wiśniowa Iskra poczuła, jak włoski na jej karku się jeżą. — Może planuje nas zaatakować?
Kuzynka odetchnęła lekko, spoglądając za siebie kątem oka.
— Pewnie po prostu jest zmęczony po polowaniu, dzisiaj prawie w ogóle nie było go w obozie. — miauknęła. — Nie ma powodu, by ciebie lub mnie krzywdzić.
— Ale nie chciałam go wyleczyć, a wyleczyłam tą Nocniaczkę, kłóciłam się z nim, poparłam Rudzikowy Śpiew. — odparła zaniepokojona. — Może chce się zemścić? Wyrwać mi jedno oko tak jak tamtej?
Blady Zmierzch zbliżyła się do niej bardziej i otarła w miarę jak szły.
— Nawet gdyby coś próbował, Kamienna Gwiazda wyrzuciłaby go z klanu. Byłby wtedy tylko zdrajcą i tchórzem, atakując własną medyczkę. — uspokoiła ją.
Wiśniowa Iskra zacisnęła zęby.
— Nienawidzę go, to zwykły głupi potwór. — syknęła cicho. — Żar, idź szybciej, nie mamy całego księżyca na tą wyprawę... — dodała głośniej.
Kocur odpowiedział jej prychnięciem pod nosem, wyrywając się do przodu. Zmusił do tego wszystkie swoje siły. Kiedy znalazł się na przedzie, zwolnił do spokojnego chodu. Szedł prosto.
Wiśnia ustała, gdy dostrzegła kępę czerwonych kwiatów.
— Mak. — powiedziała niechętnie, gdy Żar szedł na przodzie. Także się zatrzymał, a ją mimowolnie przeszedł dreszcz. — Zbierzmy tyle, ile jest, będzie potrzebny. Ty możesz to zrobić — rzuciła w kierunku Żara, ale właściwie tylko po to, by go czymś zająć i by chociaż na chwilę się od nich oddalił.
Kocur o dziwo bez żadnych dodatkowych słów ruszył w kierunku kwiatków, zrywając je niezbyt dbale. Wyrzucał je na kupkę obok, nie spiesząc się z tym.
— Źle to robisz! — podniosła głos, natychmiast do niego podchodząc. Delikatnie wyrwała kwiat, z całą łodygą, by łatwiej było go przenosić. — Pozbieraj pajęczyny lepiej. Powinna być między drzewami. — wskazała na tereny przy Klanie Wilka. Czuła jak serce bije jej szybciej. Nie lubiła tego potwora, nie chciała nawet przyznawać się, że byli ze sobą jakkolwiek spokrewnieni. Czuła, że mógłby skrzywdzić każdego wokół siebie.
Rozżarzona Łapa wstał, krzywiąc pysk, bo łapy dawały o sobie znać i udał się we wskazanym kierunku. Wszedł do małego lasku i zniknął medyczce z horyzontu.
Chwilę siedziała, uspokajana przez Bladą i rozmawiała z nią krótko, zanim wreszcie nie podniosła się.
— Możesz popilnować maku. Pójdę do niego, zobaczę czemu nie wraca i czy coś pozbierał — miauknęła. Blady Zmierzch kiwnęła głową, a medyczka poszła do lasu, mimo że bała się Rozżarzonego Płomienia, a teraz właściwie Rozżarzonej Łapy.
— Żar, jesteś tu? Zebrałeś już pajęczynę? — zawołała go.
Słysząc jej głos, starszy uniósł łeb.
— Leży na mchu, możesz ją sobie wziąć — odezwał się do niej pierwszy raz od bardzo długiego czasu.
— Chodź z nami, możemy wracać do obozu — miauknęła, gdy sięgnęła po kępę pajęczyn. Chciała po prostu wrócić do obozu, mieć pewność, że nie będzie musiała przebywać sam na sam z tym chorym psychopatą.
— Na pewno masz wszystko? Może potrzebujesz patyków do łap? Zaraz jakiś mysi móżdżek znów coś sobie złamie — zasugerował.
Nie było ich mało w schowku, ale dużo też nie. Mogła w sumie trochę ich pozbierać. Zawsze by się przydały. Mimo to strasznie chciała już wrócić.
— Nie potrzeba mi ich aż tak bardzo, ale jeśli chcesz możesz pomóc je zbierać.
— Mhm... to daj chwilę, idź pogadać sobie jeszcze z swoją psiapsi — spróbował ją wygonić.
— A wiesz chociaż, jakie się nadają?
— Yh... Twarde? — rzucił.
— Najlepiej dość grube, by łatwo się nie łamały i bez mniejszych rozgałęzień — poleciła, a potem z przyjemnością wyszła z lasku, kierując się do Bladej. Nie chciała być z nim sama.
Dopiero po dłuższej chwili i krótkiej rozmowy z kremową kuzynką ruszyła spowrotem w kierunku lasu, razem z Bladą trzymającą w pysku kwiaty maku. Szła tam, gdzie zostawiła Żara. Wreszcie znalazła go śpiącego i zastygła, widząc szkarłat na jego pysku. Cofnęła się o krok, spanikowana spoglądając na Bladą. Wojowniczka podeszła i trąciła go łapą.
— Chyba żyje. Ej, Żar. Wstawaj — miauknęła, potrząsając nim z większą pewnością niż teraz czuła Wiśnia. Mruknął coś pod nosem, otwierając oko, a dostrzegając je, tylko jęknął boleśnie.
— Mogłyście wrócić beze mnie — wymamrotał nadal zaspany.
— Co ty masz na pysku? — spytała Wiśnia, ignorując jego komentarz.
Ten oblizał pysk, po czym przekrzywił głowę.
— Krew. Tam masz patyki — wskazał ogonem na ociosane gałęzie. — Zrobiłem tak by były bez rozgałęzień, takie jak lubisz.
Mruknęła cicho, spoglądając na Bladą. Kotka podała jej mak, który Wiśnia wzięła, a sama poszła po patyki.
— Ty przenieś pajęczynę — miauknęła kremowa do Żara. — Wracamy
Wojownik wstał ciężko, kierując kroki ku pajęczynie. Chwycił je w pysk i udał się za kotkami z powrotem. Gdy wracali, było jeszcze słonecznie.
Dotarli do obozu i zanieśli potrzebne przedmioty do składziku. Zobaczyła tylko, że Żar opuszcza legowisko. Kuzynka jeszcze została, pomagając jej wszystko posegregować.
— Nie było tak strasznie, prawda? Brat bywa cholernie głupi ze swoją dyskryminacją, ale nie zniżyłby się jeszcze, żeby tak zdradzić klan.
Medyczka kiwnęła lekko głową.
— I oby tak zostało. Nie chcę skończyć jak Echo.
<Żar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz