Od dłuższego czasu przypatrywała się jednej kotce. Burej,
krótkowłosej, o niebieskich oczach. Była całkiem ładna, jednak Róża, jak
sądziła, była o wiele piękniejsza. Nie mogła patrzeć na te dwa,
obrzydliwe, czekoladowe kocury. Bardzo irytowało ją wszystko, co robiły.
Nie mogła uwierzyć w to, że dzieliły z nią powietrze. Kto to w ogóle
wymyślił? Te kocury w ogóle się nie myły. Niezwykle śmierdziały. Fuj.
Powinna była powiedzieć o tym tej kotce. A może akurat sprawi sobie
przyjaciółkę?
Czekoladowa wstała i się rozciągnęła. Ziewnęła
cichutko, zasłaniając białą łapą pysk. Podreptała przez żłobek i
podeszła do niebieskookiej. Usiadła obok niej i zamachała ogonem.
— Cześć — miauknęła radośnie.
— Cześć, Róża prawda? — odpowiedziała, miło się uśmiechając. — Słyszałam, jak wasza mama nadaję wam imiona, jestem Bielik.
— Wspaniale, że znasz już moje imię — zamruczała zadowolona. — Jest bardzo ładne, racja?
— Imię jak imię. Każdy jakieś ma — wzruszyła ramionami. — Chciałabyś się
pobawić? Na zewnątrz jest śnieg — powiadomiła srebrną, od razu kierując
łeb w tamtą stronę.
— Co to znaczy imię jak imię? — zawarczała, nie odpowiadając na dalsze słowa starszej.
A już pomyślała, że to porządna kotka. No to się pomyliła. Uch.
— Normalne imię. Wszyscy je mają, nawet kamyk może je mieć, a kwiaty
to już całkowicie mają bardzo dużo imion — oznajmiła, spoglądając na nią.
— Nie wymądrzaj się tak, każdy wie, że jest piękne, tylko mi zazdrościsz
— fuknęła, zadzierając nos. — Bielik, też mi coś — prychnęła.
Bura uśmiechnęła się delikatnie.
— Czemu miałabym ci zazdrościć? Jesteś malutkim kociakiem, a ja niedługo
będę uczennicą. A moje imię to imię, nic szczególnego. Nie musisz tak
zadzierać noska — mruknęła, uśmiechając się delikatnie.
— Bo masz
imię jakiegoś ptaka, czy czegoś tam, a ja cudownego kwiatu. Malutkim
kociakiem to możesz być zaraz ty, jak naskarżę mamie, będziesz się bać —
zagroziła. Skoro nie chciała być miła, to czekoladowa również nie
będzie.
— To naskarż — bura uśmiechnęła się szerzej. — No dalej.
Zjeżyła
się i tupnęła. Najchętniej by ją zwyzywała, ale to wciąż kotka. Gdyby
tylko była kocurem, już leżałaby na podłodze opluta.
— Nie zadzieraj ze mną — burknęła głośno Róża. — Zaraz zrobisz pod siebie, jak tylko ją zawołam!
— Czekam. Możesz iść, nie
boję się twojej mamy. Ja nic złego nie zrobiłam. Jestem miła, a ty tak
fukasz na mnie wrogo — wytknęła jej.
— Mamoooooo — wydarła się na
całe gardło, unosząc łeb. Chciała, to naskarżyła. Nie mogła doczekać się
widoku jej kulącej się ze strachu.
Kiedy skończyła krzyczeć, spostrzegła idącą w jej stronę żółtooką. Kochana, zaraz ją obroni!
— Cfo się stafo kochanie? — wysepleniła, zatroskana.
— No bo ona jest dla mnie niemiła! — Róża zawyła, jakby obdzierano ją ze skóry.
Matka srebrnej spojrzała groźnie na arlekinkę.
— Psestań dokuczać mojemu kochanemu skalbowi ty pomiocie diabła! — Podeszła do burej sycząc na nią wrogo.
— Pf... Naprawdę? — Uniosła brew, patrząc na te dwie. — Nie zamierzam
zniżać się do waszego poziomu. Lecz znaj swoje miejsce Bezzębny Robalu.
— Jakaś ty bezczelna! — zacharczała głośno czekoladowa karmicielka.
W żłobku pojawił się nagle wysoki, biało-czarny kocur. Ble! Jaki okropny!
— Co to ma być za zachowanie, Bezzębny Robalu? — miauknął szorstko,
jednak spokojnie. Lodowaty ton jego głosu towarzyszył każdemu słowu. —
Śmiesz podnosić głos na moją córkę, i na jakiegokolwiek klanowicza? Może
już zapomniałaś, jednak prawa karmicielki, nie zwolniły cię z
obowiązków, jakie pełnisz. Nie masz p r a w a sprzeczać się z
kimkolwiek. Jesteś tu od wykonywania rozkazów, a nie krzyczenia na
niewinne dzieci. Jeśli zamierzasz uprzykrzać życie kotom w żłobku, to
zaraz zaczniesz spać w krzaku.
Bardzo nie podobało się jej, co mówił do jej matki. Jakiś zapchlony kocur nie będzie mówił takich rzeczy!
— Nie strasz mojej mamy — rozkazała, podchodząc do niego.
— Kochanie, sostaw tego pana — mruknęła do niej czekoladowa. — A ty
Mloczna Gwiazdo, powinieneś zając się swoją lobotą, a nie wtlącać się w
splawy dzieciaków — miauknęła z wyczuwalnym napięciem i obawą w głosie.
Czarny van zaśmiał się pod nosem. No jeszcze czego!
—
Naprawdę interesujące słowa, moja droga, zważając na to, że to ty
poganiasz mnie do roboty. Nie wtrącam się w sprawy dzieciaków. Upewniam
się, że żadne plugawe stworzenie nie dotknie moich dzieci. A już
zwłaszcza ty, powinnaś znać swoje miejsce i wiedzieć, że nie masz prawa
tak mówić do innych kotów, nie zasługujesz na to, by prowadzić z
kimkolwiek rozmowę. — obwieścił, a jego
spojrzenie przeniosło się na kocię. — Mam prawo to robić. Jestem
przywódcą klanu, a twoja matka... jedynie służącą. — wąsy mu zadrgały. —
Radziłbym ci nie brać z niej przykładu, chyba że chcesz skończyć jak
ona — tknął Bezzębną pazurem.
— Nie rób jej tak! — syknęła przez zęby. — Biorę z niej przykład i co mi zrobisz?
— Kochanie nie kłóć się z tym panem — zwróciła się do córki. — Jesce cię
ospeci, a psecies tego nie chces plawda?
Zdecydowanie nie chciała,
by jakiś paskudny kocur ją szpecił. Nie wyobrażała sobie bycia brzydką.
Wzdrygnęła się i wbiła wzrok w burą.
< Bielik? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz