Zaskoczony na nich spojrzał. Wanilia właśnie skomplementował Lukrecje? Z własnej woli? Przecież im nie kazał! Był... w wielkim szoku. Czyżby przekonywał się do tej randki? A może był tak zastraszony, że robił ponad to, by tylko zadowolić starszego kocura?
— A teraz, chodźmy pod drzewo. Tam jest błotna kałuża — miauknął kremowy, podskakując do przodu.
Ruszył za nim pod drzewo w ślimaczym tempie, po czym spojrzał z niesmakiem na kałuże. Kojarzyła mu się tylko i wyłącznie z topieniem i chlapaniem. Nie było w tym nic romantycznego i wcale nie miało to w sobie nic normalnego. Obawiał się, że zaraz oboje tam skończą, przyciśnięci przez Lukrecję, dusząc się błotem.
— Piszczko, zamocz się pierwsza — zachichotał syn Plusk, popychając go lekko w stronę kałuży. — No już, dalej!
— Nie chce — mruknął czekoladowy, cofając się do tyłu.
Kremowy złapał dziko pręgowanego kocura za kark i wepchnął w błoto. Czyli tak jak się spodziewał. Będą przez niego torturowani.
— Teraz ty, Nikt! — zawołał.
Spiął się cały. Nie potrzebował takiej zachęty jak Wanilia. Mu brud nie przeszkadzał. Wszedł w błoto, pomagając leżącemu kocurowi, podnieść się na łapy.
— T-t-to teraz ty, Lukrecjo — Spojrzał na niego, chcąc zobaczyć czy ten do nich dołączy.
— Ja będę siedział na brzegu — odpowiedział, siadając i podkurczając łapy. — Czekam na komplementy! I nie wstydźcie się, wy możecie sobie nawzajem też dawać buziaki.
Zrobił niezadowoloną minę, widząc jak ich oszukał. To oni mieli siedzieć w błocie, a on nie? Kusiło go bardzo go ochlapać, ale wiedział, że ten się tylko wkurzy, a tego na ten moment nie chciał. Spojrzał na Wanilie, po czym odwrócił speszony wzrok. Nie miał zamiaru całować kocura, skoro on tego nie chciał. Nie był jak Lukrecja.
— W-wole komplementować cię — miauknął tylko, siadając w błocie, bo i tak nie miał wielkiego wyjścia. — To... ee... Jesteś tak ładny, że ptaszki spadają z nieba, widząc twój blask.
— Och, dziękuję — zamruczał do czarnego. — A ty, Piszczko? Co powiesz?
— Ummm... J-jesteś ł-ładnym i odważnym k-kocurem... — mruknął pod nosem.
— Dziękuje — zachichotał. — Teraz możecie mnie pocałować!
To było naprawdę dziwne... Błoto, komplementy i całowanie go. Czuł się niekomfortowo... A Lukrecji chyba się to wszystko rzeczywiście podobało. Podszedł do niego niepewnie, po czym polizał ponownie w policzek. Jakoś lepiej już mu to szło, chociaż nie miał pojęcia czy powinien być z tego dumnym. Bądź co bądź, upokarzał się przed starczym, spełniając jego zachcianki.
— Umiecie się wspinać? — spytał, kładąc łapę na grzbiecie Nikogo.
— J-ja tak... wchodziłem na d-drzewa — zdradził, spinając się na jego dotyk. Co teraz wymyślił? On i drzewa, nie brzmiało jak coś, z czego wyjdą bez szwanku.
— Ooo, to świetnie — przyznał, obejmując ogonem żółtookiego. — A ty, Piszczko?
Ruszył za nim pod drzewo w ślimaczym tempie, po czym spojrzał z niesmakiem na kałuże. Kojarzyła mu się tylko i wyłącznie z topieniem i chlapaniem. Nie było w tym nic romantycznego i wcale nie miało to w sobie nic normalnego. Obawiał się, że zaraz oboje tam skończą, przyciśnięci przez Lukrecję, dusząc się błotem.
— Piszczko, zamocz się pierwsza — zachichotał syn Plusk, popychając go lekko w stronę kałuży. — No już, dalej!
— Nie chce — mruknął czekoladowy, cofając się do tyłu.
Kremowy złapał dziko pręgowanego kocura za kark i wepchnął w błoto. Czyli tak jak się spodziewał. Będą przez niego torturowani.
— Teraz ty, Nikt! — zawołał.
Spiął się cały. Nie potrzebował takiej zachęty jak Wanilia. Mu brud nie przeszkadzał. Wszedł w błoto, pomagając leżącemu kocurowi, podnieść się na łapy.
— T-t-to teraz ty, Lukrecjo — Spojrzał na niego, chcąc zobaczyć czy ten do nich dołączy.
— Ja będę siedział na brzegu — odpowiedział, siadając i podkurczając łapy. — Czekam na komplementy! I nie wstydźcie się, wy możecie sobie nawzajem też dawać buziaki.
Zrobił niezadowoloną minę, widząc jak ich oszukał. To oni mieli siedzieć w błocie, a on nie? Kusiło go bardzo go ochlapać, ale wiedział, że ten się tylko wkurzy, a tego na ten moment nie chciał. Spojrzał na Wanilie, po czym odwrócił speszony wzrok. Nie miał zamiaru całować kocura, skoro on tego nie chciał. Nie był jak Lukrecja.
— W-wole komplementować cię — miauknął tylko, siadając w błocie, bo i tak nie miał wielkiego wyjścia. — To... ee... Jesteś tak ładny, że ptaszki spadają z nieba, widząc twój blask.
— Och, dziękuję — zamruczał do czarnego. — A ty, Piszczko? Co powiesz?
— Ummm... J-jesteś ł-ładnym i odważnym k-kocurem... — mruknął pod nosem.
— Dziękuje — zachichotał. — Teraz możecie mnie pocałować!
To było naprawdę dziwne... Błoto, komplementy i całowanie go. Czuł się niekomfortowo... A Lukrecji chyba się to wszystko rzeczywiście podobało. Podszedł do niego niepewnie, po czym polizał ponownie w policzek. Jakoś lepiej już mu to szło, chociaż nie miał pojęcia czy powinien być z tego dumnym. Bądź co bądź, upokarzał się przed starczym, spełniając jego zachcianki.
— Umiecie się wspinać? — spytał, kładąc łapę na grzbiecie Nikogo.
— J-ja tak... wchodziłem na d-drzewa — zdradził, spinając się na jego dotyk. Co teraz wymyślił? On i drzewa, nie brzmiało jak coś, z czego wyjdą bez szwanku.
— Ooo, to świetnie — przyznał, obejmując ogonem żółtookiego. — A ty, Piszczko?
Dziwnie się poczuł, gdy do łapy doszedł ogon. Siedział jak zamurowany, niezdolny do poruszenia nawet wąsem. Strasznie się lepił. Aż za bardzo.
— Kiedyś próbowałem, a-ale na n-niewielkiej w-wysokości — odpowiedział.
— A-a czemu pytasz, Lukrecjo? — zapytał, bojąc się powoli jego słów.
— Mam dla nas pomysł, pobawimy się tam — miauknął, przesuwając łapę na jego bark.
Mieli bawić się na drzewie? Zerknął niepewnie na gałąź. Dobrze, że potrafił się wspinać. Mentor skupił się u niego na tym najbardziej. Czując jak łapa kremowego się przesuwa, bardziej się napiął. O co mu chodziło?
— T-t-to możemy tam iść — delikatnie się od niego odsunął, by skierować się ku drzewu.
— Kiedyś próbowałem, a-ale na n-niewielkiej w-wysokości — odpowiedział.
— A-a czemu pytasz, Lukrecjo? — zapytał, bojąc się powoli jego słów.
— Mam dla nas pomysł, pobawimy się tam — miauknął, przesuwając łapę na jego bark.
Mieli bawić się na drzewie? Zerknął niepewnie na gałąź. Dobrze, że potrafił się wspinać. Mentor skupił się u niego na tym najbardziej. Czując jak łapa kremowego się przesuwa, bardziej się napiął. O co mu chodziło?
— T-t-to możemy tam iść — delikatnie się od niego odsunął, by skierować się ku drzewu.
Odetchnął z ulgą, gdy do niego zaraz dołączyli. Udało mu się wydostać spod jego dziwnego uścisku.
— To możecie zacząć wchodzić — mruknął ich "partner".
Od razu wszedł na gałąź w kilku susach, siadając i zerkając w dół na kocury. Widać było, że miał w tym wprawę. Dobrze było móc się czymś pochwalić przed innymi.
Lukrecja za to z trudem, wdrapał się na drzewo i wszedł na najniżej położoną gałąź.
— Chodź Piszczko! — ponaglił czekoladowego.
Dobrze, że gałąź była gruba i solidna, bo nie wiedział czy by utrzymała ich aż troje. Mocno się wczepił pazurkami w korę i czekał na uczniów.
— To niska gałąź, racja? — miauknął kremowy arlekin, siadając. — Dlatego chcę, żebyśmy pobawili się w coś ciekawego. Macie propozycje? Jeżeli nie, to wykorzystamy moją.
Tak. Była to niska gałąź. I co w związku z tym? A zabawa? Jedyne co przychodziło mu na myśl, to wiszenie na niej i podciąganie się łapkami, jak to robił na swoim treningu. Wątpił jednak czy Lukrecja wziąłby w tym udział. Pokręcił więc głową.
— Piszczka siedzi cicho, więc weźmiemy moją propozycję. - Będziemy po niej skakać i łapać opadające liście!
Skakać po gałęzi? To było... bardzo niebezpieczne! Spojrzał na Lukrecję, machając łbem na boki.
— A-ale możemy spaść... T-t-o nie jest zbyt mądra zabawa... — Już chyba wolał go lizać, ale nie przyznał tego na głos.
— Przecież nic nam się nie stanie, tu jest nisko — stwierdził.
— M-można złamać łapę n-nawet z niskiej wysokości — wytłumaczył mu. — Z-zależy jak upadniesz. Plusk mi o tym mówiła, bo r-raz złamałem tak k-kość...
— To możecie zacząć wchodzić — mruknął ich "partner".
Od razu wszedł na gałąź w kilku susach, siadając i zerkając w dół na kocury. Widać było, że miał w tym wprawę. Dobrze było móc się czymś pochwalić przed innymi.
Lukrecja za to z trudem, wdrapał się na drzewo i wszedł na najniżej położoną gałąź.
— Chodź Piszczko! — ponaglił czekoladowego.
Dobrze, że gałąź była gruba i solidna, bo nie wiedział czy by utrzymała ich aż troje. Mocno się wczepił pazurkami w korę i czekał na uczniów.
— To niska gałąź, racja? — miauknął kremowy arlekin, siadając. — Dlatego chcę, żebyśmy pobawili się w coś ciekawego. Macie propozycje? Jeżeli nie, to wykorzystamy moją.
Tak. Była to niska gałąź. I co w związku z tym? A zabawa? Jedyne co przychodziło mu na myśl, to wiszenie na niej i podciąganie się łapkami, jak to robił na swoim treningu. Wątpił jednak czy Lukrecja wziąłby w tym udział. Pokręcił więc głową.
— Piszczka siedzi cicho, więc weźmiemy moją propozycję. - Będziemy po niej skakać i łapać opadające liście!
Skakać po gałęzi? To było... bardzo niebezpieczne! Spojrzał na Lukrecję, machając łbem na boki.
— A-ale możemy spaść... T-t-o nie jest zbyt mądra zabawa... — Już chyba wolał go lizać, ale nie przyznał tego na głos.
— Przecież nic nam się nie stanie, tu jest nisko — stwierdził.
— M-można złamać łapę n-nawet z niskiej wysokości — wytłumaczył mu. — Z-zależy jak upadniesz. Plusk mi o tym mówiła, bo r-raz złamałem tak k-kość...
Od razu przypomniał sobie jaki to był ból. Nie chciał ponownie tego przeżywać. Wtedy spadł z drzewa, obijając się o gałęzie, zostawiając za sobą krwawy ślad, który musiał później oczyścić na rozkaz mentora.
— Złamałeś kość? To musiało być nieprzyjemne — mruknął z udawaną troską starszy. — To chociaż na chwilę, będziemy ostrożni.
—N-n-no dobrze — zgodził się nieprzekonany.
— Złamałeś kość? To musiało być nieprzyjemne — mruknął z udawaną troską starszy. — To chociaż na chwilę, będziemy ostrożni.
—N-n-no dobrze — zgodził się nieprzekonany.
Złapał się mocniej gałęzi, obserwując resztę. Chyba przez chwilę nic im się nie stanie, prawda? Słysząc to, Lukrecja zaczął łapami bujać gałąź. Ze śmiechem skoczył na nią jeszcze raz, a on czuł jak strach podchodzi mu do gardła. Przywarł do kory bardziej, bojąc się wyskoczyć, bo coś czuł, że mógł nie trafić łapkami celu i mógł wylądować na twardej ziemi.
Lukrecja skoczył do przodu, a gałąź chrupnęła.
To spowodowało, że zachwiał się i prawie zleciał z gałęzi. Złapał się jej w ostatniej chwili łapkami. Nogi jednak nie miały takiego szczęścia i zaczęły zwisać w przestrzeni. Skrzywił się próbując się wspiąć, ale przez rozchybotanie gałęzi, było to trudne.
— Lukrecja, przestań! - zwołał błagalnie.
— Mam skoczyć jeszcze raz? To takie zabawne — zachichotał, podchodząc do czarnego. — Ty też chodź, Piszczko!
— N-n-nie skacz! Bo spadnę! — pisnął
— No i co, przecież tu jest nisko.
— T-to sam sobie spadnij, to zobaczysz dlaczego! — fuknął na niego niezadowolony.
— Nie chce — mruknął, podchodząc jeszcze bliżej. — Chodź, Piszczko!
— Jesteś szalony! — zawołał Wanilia. — Wracajmy d-do obozu!
Zaczął się szamotać, próbując wspiąć się z powrotem na gałąź. Udało mu się to nieco. Wbił bardziej łapki w kawałek drewna, podtrzymując się dalej, by nie spaść.
— To co, mam cię zepchnąć? — zapytał Lukrecja.
— N-n-nie! Nie spychaj!
— Co ci się stanie? Nic — prychnął. — Tu jest nisko. A od posiedzenia chwilę u Plusk, zad cię nie rozboli!
Pisnął, próbując dalej wspiąć się na gałąź
— A-ale to nie jest za-abawne! To spychanie!
— Zależy dla kogo — odpowiedział, wbijając pazury w gałąź. — To jak?
Spojrzał na niego z paniką, mocniej przytulając się do gałęzi.
— C-co jak?! M-m-mogę cię pokomplementować, j-jak t-tego nie zro-obisz!
— Nie wiem, czy mam nastrój na komplementy — mruknął, machając ogonem. — Chyba nie.
Nie miał nastroju?! A przecież wcześniej ich chciał!
— T-t-to m-może b-buziaczki? Czy t-też ci się j-już znudziły? — próbował wydostać się z tej nieciekawej sytuacji
— Nie wiem, czy nie wolę czegoś zjeść — powiedział, przybliżając się do czarnego arlekina. — Może ciebie? — zachichotał.
Spojrzał na niego ze strachem, czując jak dech zabiera mu w piersi. On... on też jadł koty?! Nie miał pojęcia, że ktoś... mógłby... jak on... Przed oczami zamajaczyła mu sylwetka Księżyca. Nie chciał zostać posiłkiem Lukrecji! Nie po to tyle wycierpiał, by teraz inny kanibal go zjadł!
— N-n-nie... Z-z-robie wszystko! T-t-tylko nie jedz mn-nie... — zaskomlał.
— Oj, chyba jest za późno — zaśmiał się syn Bza, po czym obnażył zęby i ugryzł kocura lekko w łapę.
Przerażony pisnął i puścił się drzewa. Upadł w błoto, krzywiąc się z bólu. To nie było miłe lądowanie, ale żył. Widząc Lukrecje na gałęzi, skulił się bardziej. Naprawdę chciał go zjeść! Trzeba było uciekać! Daleko od niego, póki jeszcze miał czym biegać!
Lukrecja skoczył do przodu, a gałąź chrupnęła.
To spowodowało, że zachwiał się i prawie zleciał z gałęzi. Złapał się jej w ostatniej chwili łapkami. Nogi jednak nie miały takiego szczęścia i zaczęły zwisać w przestrzeni. Skrzywił się próbując się wspiąć, ale przez rozchybotanie gałęzi, było to trudne.
— Lukrecja, przestań! - zwołał błagalnie.
— Mam skoczyć jeszcze raz? To takie zabawne — zachichotał, podchodząc do czarnego. — Ty też chodź, Piszczko!
— N-n-nie skacz! Bo spadnę! — pisnął
— No i co, przecież tu jest nisko.
— T-to sam sobie spadnij, to zobaczysz dlaczego! — fuknął na niego niezadowolony.
— Nie chce — mruknął, podchodząc jeszcze bliżej. — Chodź, Piszczko!
— Jesteś szalony! — zawołał Wanilia. — Wracajmy d-do obozu!
Zaczął się szamotać, próbując wspiąć się z powrotem na gałąź. Udało mu się to nieco. Wbił bardziej łapki w kawałek drewna, podtrzymując się dalej, by nie spaść.
— To co, mam cię zepchnąć? — zapytał Lukrecja.
— N-n-nie! Nie spychaj!
— Co ci się stanie? Nic — prychnął. — Tu jest nisko. A od posiedzenia chwilę u Plusk, zad cię nie rozboli!
Pisnął, próbując dalej wspiąć się na gałąź
— A-ale to nie jest za-abawne! To spychanie!
— Zależy dla kogo — odpowiedział, wbijając pazury w gałąź. — To jak?
Spojrzał na niego z paniką, mocniej przytulając się do gałęzi.
— C-co jak?! M-m-mogę cię pokomplementować, j-jak t-tego nie zro-obisz!
— Nie wiem, czy mam nastrój na komplementy — mruknął, machając ogonem. — Chyba nie.
Nie miał nastroju?! A przecież wcześniej ich chciał!
— T-t-to m-może b-buziaczki? Czy t-też ci się j-już znudziły? — próbował wydostać się z tej nieciekawej sytuacji
— Nie wiem, czy nie wolę czegoś zjeść — powiedział, przybliżając się do czarnego arlekina. — Może ciebie? — zachichotał.
Spojrzał na niego ze strachem, czując jak dech zabiera mu w piersi. On... on też jadł koty?! Nie miał pojęcia, że ktoś... mógłby... jak on... Przed oczami zamajaczyła mu sylwetka Księżyca. Nie chciał zostać posiłkiem Lukrecji! Nie po to tyle wycierpiał, by teraz inny kanibal go zjadł!
— N-n-nie... Z-z-robie wszystko! T-t-tylko nie jedz mn-nie... — zaskomlał.
— Oj, chyba jest za późno — zaśmiał się syn Bza, po czym obnażył zęby i ugryzł kocura lekko w łapę.
Przerażony pisnął i puścił się drzewa. Upadł w błoto, krzywiąc się z bólu. To nie było miłe lądowanie, ale żył. Widząc Lukrecje na gałęzi, skulił się bardziej. Naprawdę chciał go zjeść! Trzeba było uciekać! Daleko od niego, póki jeszcze miał czym biegać!
<Lukrecjo?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz