- Jest na granicy, więc w teorii jest wspólna, nie? - spytała, mówiąc niby do siebie.
Przyglądał się stworzonku, które kilka mysich kroków żerowało przy granicy obcego klanu. Jego ogonek zadrgał z poddenerwowania. Kamienna Agonia mówiła, by nie przekraczać granicy z tym klanem. Bardzo źle się odnosiła do tamtejszych kotów, co było dla niego po części niezrozumiałe. Jednak skoro się ich klan nie lubił z ich, to czy nie będą mieć problemów, jeżeli przypadkiem naruszą niewidzialną, zapachową linie?
- Co myślisz? - Zerknęła z ukosa na brata.
Spojrzał na siostrę i ponownie na wiewiórkę. Jeżeli uda im się zajść ją od dwóch stron, to może ich atak się powiedzie. Przecież... co może się stać? Na granicy nikogo nie było, nikt nie dostrzeże ich małego manewru. Pokiwał głową, przybierając bardziej pewny wyraz pyska.
- Dobrze. Chodźmy - miauknął zaczynając skradać się do ich celu.
Łapa za łapą, po cichutku. Tak jak uczył się od dawnej mentorki. Różana Łapa zanim ruszyła w stronę ofiary, jeszcze raz sprawdziła czy na pewno są tu sami. Tak, warto upewnić się kilka razy, tak dla świętego spokoju.
Wiewiórka pokicała kilka kroków do przodu, przez co prawie zszedł na zawał. Nie mogli czekać. Jeżeli zbliży się jeszcze trochę, to będzie na terenie wilczaków! Spojrzał w bok i dostrzegł skupioną siostrę. Nie. Nie mógł tego zepsuć! Jak się rzuci sam na zwierzę, to może mu nie wyjść, a Różana Łapa się na niego obrazi. Dlatego też kontynuował zbliżanie się, póki nie dostrzegł znaku.
Na raz wyskoczyli i dopadli posiłek. Pech chciał, że pomylili się w swoich przypuszczeniach, a smród wilczaków połaskotał ich w nosy.
- Mamy ją! - zawołała zadowolona kotka.
Uśmiechnął się. Tak! Udało im się! Mogliby świętować to znacznie dłużej, gdyby nie pojawienie się kocich sylwetek. Widząc obcych, jego futro stanęło dęba, a łapy paliły się do wycofania daleko w głąb znajomych terenów.
- Co wy tu robicie?! To nasz teren! - Obcy przejechał po nich wzrokiem, a dostrzegając wiewiórkę, jego pysk nabrał dość niepokojących kształtów. - Wy... kradniecie naszą zwierzynę?!
Chciał już odpowiedzieć, lecz czekoladowy kocur rzucił się do ataku. Za nim ruszyli jego towarzysze, którzy otoczyli ich. Nie miał pojęcia co robić! Odskoczył na bok przed ciosem, czując na wibrysach powiew wiatru, który został stworzony przez pazury wilczaka. To dlatego uczyli się walki. Ta chwila właśnie miała udowodnić ich gotowość.
Różana Łapa gryzła, drapała, po prostu walczyła. Musiał ruszyć w jej ślady, a nie ciągle unikać ciosów, bo skończą tu martwi. Zaczął przypominać sobie wszystko to, co nauczyła go Kamienna Agonia. Walczył. Naprawdę to robił! Krew, która pojawiła się na jego łapie, gdy drasnął przeciwnika, dotarła do jego nozdrzy. Wir walki, ból, przeplatał się z paniczną chęcią ucieczki.
- Ej! zostawcie ich! - znajomy głos sprawił, że zawahał się i dostał w pysk. Przewrócił się na ziemię, obserwując jak jego przeciwnik odwraca się do rudzielca. Klonowa Drzazga uniknął jego ataku, lecz później wpadł w sidła kolejnej dwójki, która postanowiła odpuścić jego siostrze i skupić na wojowniku. Czując ból od ran, zbliżył się do kotki, próbując nie zwracać uwagi na mdłości i odrażający zapach krwi, która zmieszała się wraz z ziemią.
- Uciekajmy... - poprosił siostrę, widząc jak ta dyszy. On również nie mógł powstrzymać odruchu łapania powietrza.
- AAA! - wrzask, który rozległ się chwilę później sprawił, że odwrócił się w stronę burzaka. Trójka kotów go tak po prostu... go tak po prostu... nie mógł na to patrzeć, ale to robił. Patrzył i nie wierzył, że istnieją tak okrutne koty.
Klonowa Drzazga wydobył z siebie ostatni oddech, a następnie upadł na ziemię, brocząc ją swoją krwią.
Potwory a nie koty, zwróciły wzrok w ich kierunku. Musieli uciekać. Teraz.
<Różana Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz