Nie chciała iść odwiedzać kociąt, ba, im więcej tej szarańczy tam siedziało, tym mniejszą ochotę miała nawet na przechodzenie obok wejścia. Wrzaski, piski, kwiki i inne darcie mordy, jakby kogoś zarzynano ze szczególnym okrucieństwem... Przeżywała to przez dobre sześć księżyców, kiedy niańczyła swoje smrody, a jeszcze później jakieś znajdki. Nie zamierzała przechodzić nigdy więcej przez to małe piekło.
Wieczornikowe Wzgórze postawił sobie jednak za jakiś wygórowany cel, żeby namówić przyjaciółkę do odwiedzenia tych nieznośnych, małych robali.
Ich konwersacja wyglądała w skrócie jako wzajemne darcie mord na siebie, na całe szczęście byli na polowaniu, więc mogli sobie na to pozwolić. To, że wypłoszyli większość zdobyczy, to już inna sprawa...
Ostatecznie zgodziła się, tak dla świętego spokoju, żeby się od niej odwalił, co rudzielec przyjął z cholerną radością. Odwinęła mu się, wkręcając go na patrol łowiecki nad rzekę z samego rana dnia następnego.
Zemsta była słodka.
Po wejściu do żłobka już na samym początku uderzyły ją wrzaski i piski. Kocica skrzywiła się, kładąc po sobie uszy, żeby jakkolwiek wytrzymać ten hałas. Jeszcze jak na złość, niemalże zaraz po wejściu jakiś dzieciak wpadł pod jej łapy.
Zmarszczyła nos.
No tak, smród malinowego gremlina. Jak mu było? Skrzek? Krzykacz? Nie miała pamięci do imion dzieciarni.
— Kto ty? — zapytał, trącając ją łapą. Zaraz jednak otworzył paszczę, jakby chciał połknąć całego okonia - AAAA! Ptaska zobac! Gość, gość! Blokół! — jak na zawołanie ciekawskie kociaki zleciały się do bengalki, otaczając ją ze wszystkich stron. Świetnie, jeszcze tego jej brakowało.
— Jest pani liderką? — Popiołka nieśmiało poruszyła noskiem, kiedy przecisnęła się między Ptaszką a Bażantem aby usiąść. Zboże skinęła jej głową w odpowiedzi, nawet nie zdążyła nic powiedzieć, bo młoda, bardziej do siebie niż do innych, zaczęła coś mamrotać — Kotki powinny rodzić kocięta. To kocury muszą rządzić
Liderka zamilkła, dosłownie zabrakło jej języka w gębie a jednak, żeby doprowadzić do takiej sytuacji trzeba było wiele.
— Kto ci dziecko nakładł takich bzdur do głowy? — mimowolnie przeniosła wzrok na swoją córkę, która mordowała ją spojrzeniem od kiedy tylko weszła do kociarni. Borówce wielce nie podobał się fakt, że jej matka przewodziła klanem, szczególnie, że to ona była wcześniej zastępcą za rządów Lisiego Łajna.
— Sama nie wiem, może jej wytłumaczysz, mamo? — głos Borówki był przesiąknięty jadem i zawiścią. Brązowe ślepia Zbożowej Gwiazdy przesunęły się z sylwetki córki, na wnuczkę.
— O lany! Popjolek, to tfoja babcia?! ALE CADOWO! — no tak, mały naczelny krzykacz, zupełnie jak mamusia. Zboże nie sądziła, że ta mała kreatura wysra z siebie dzieciaki a tu proszę. Niespodzianka.
Szkoda tylko, że w porze nagich drzew, kiedy potrzeba było każdego kawałka jedzenia. Sama węglowa trochę schudła od rozpoczęcia zimy, ograniczając swoje porcje do absolutnego minimum. Klan był najważniejszy.
— Opowie pani coś? — Ptaszka przechyliła łeb, odpychając od siebie jakiegoś kociaka, który próbował się na niej uwalić — Coś ciekawego!
No, była w dupie, nie miała odwrotu. Westchnęła ciężko, jeszcze tego jej brakowało. Żeby opowiadać historyjki bandzie smarków, jakby miała mało roboty.
— O czym chcecie posłuchać? — miauknęła, wzdychając ciężko. Najlepiej mieć to już za sobą.
< Bieg? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz