- Skąd Pani zna naszą mamę? - zapytała kociczka o krótkim ogonku, z boku siedział młodzik, który wcześniej wylądował pod jej łapami. Obok niego stał jego rudy braciszek, o ładnych, złotych oczach.
- I kim Pani jest? - miauknęła ponownie, zanim łaciata zdążyła odpowiedzieć.
- Jestem Tunia, pieszczoszka, nie jestem pewna, czy wiecie, co to dokładnie znaczy. Właściwe, to jak wy macie na imię, bo jesteście już baaardzo duzi, może nawet jesteście... uczniami? - odpowiedziała młodej, przypominając sobie wiedzę zdobytą od ich matki. Znała się na kociakach, więc wiedziała, jak z nimi rozmawiać.
- Ja jestem Gąska, a to to moi bracia, Płomień i Falek. Mama mówi, że już zaraz nimi będziemy! - odrzekła dumnie wypinając pierś, jednak przy okazji przechyliła się trochę do przodu, mało co się wywracając, gdyby nie łapa domownicy, która ją uchroniła przed zaryciem mordką w ziemię. Wyglądało na to, że jej rodzeństwo należało do mniej gadatliwych kociaków.
- Macie bardzo ładne imiona, a wasza mamusia ma z pewnością racje.
- A opowie nam Pani o tym, jak Mama Panią poznała? - odezwał się pomarańczowy kocurek.
- No cóż... myślę, że mogę wam trochę opowiedzieć, tylko sobie przypomnę, bo nie chcę się pomylić... - zamyśliła się, a po chwili dodała: - i nie musicie mówić do mnie "Pani" to trochę zbyt oficjalnie, może być samo Tunia, albo Pani Tunia, jeśli będzie wam wygodniej.
Kocica ułożyła się wygodnie, przy okazji trochę ubolewając, przez rany zadane przez ciernie i pazury wojowniczki. Przypomniała sobie te wspaniałe chwile, spędzone z kotką, aż miło jej się zrobiło na sercu, a na mordce zawitał szerszy uśmiech.
- Wasza dzielna mama, odkryła psa, na terenie waszego klanu i pełna determinacji i odwagi, odciągnęła go jak najbardziej od obozu, jednak biegła bardzo długo i daleko dotarła. Tam, znaleźli ją moi dwunodzy i może wy tego tak nie interpretujcie, ale według mnie to ją uratowali. Nie chodzi mi o to, że była słaba i że nie dałaby sobie rady, tylko, że mogłaby zostać ciężko ranna, a wtedy trudno byłoby wrócić jej do domu. Kiedy trafiła do mnie, z początku było trudno. Moi opiekunowie, wy, możecie rozumieć to jako liderów. Przynoszą jedzonko, pocieszają i przede wszystkim kochają. Potrafią też leczyć! Przykładowo wasza mama została przez nich umyta, dostała parę witaminek, czyli trochę takich... jadalnych kamyczków na wzmocnienie? - Tunia starała się mówić jak najbardziej zrozumiale dla maluchów, więc porównała niektóre rzeczy, aby łatwiej było im sobie to wyobrazić. - były komplikacje, to prawda, ale jakoś poszło. Codziennie o tych samych porach dostawałyśmy to rybkę, to kurczaka, czyli takiego baaaaaardzo dużego wróbla, futro waszej mamy, która tam przybrała imię Arsi, zaczęło lśnić, ząbki stały się bialutkie, a co jakiś czas jeździła do uczonego uzdrowiciela, tak zwanego weterynarza, przez co była zdrowa i nawet kiedy byłyby obok niej chore koty, to ona by się niezaraziła bo byłaby odporna! Z każdym wschodem słońca życia w luksusie, coraz bardziej tęskniła za klanem i po prostu... pomogłam jej uciec. Dalsze losy ona sama pewnie kiedyś wam opowie, bo potem ani ja, ani ona się nie widziałyśmy, więc po prostu nie wiem. - dokończyła i się przyciągnęła. To opowiadnie trochę ją zmęczyło, a zarazem sprawiło przyjemność.
<Falek qup?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz