Jedno słowo opisywało jego uczucia w tym momencie - wściekłość. I to taka, która wykraczała poza wszelakie granice. Miał ochotę urwać tej pokrace ogon i wsadzić mu go aż do gardła.
Małe.
Wredne.
Upierdliwe.
Na osty i ciernie, po kiego grzyba on go stamtąd zabierał? Mógł go zostawić na pastwę losu! Przecież nie był ranny! Obowiązuje go kodeks medyka, nie wojownika! Na całe szczęście odetchnął on z ulgą, wiedząc, że ten mały pokurcz nie chciał zostać uzdrowicielem. Jednak mimo wszystko współczuł Skocznemu Krokowi tego, że czarno-biały kocur będzie musiał uczyć tą małą gadzinę. Jakby tego było mało, kocurek przylazł do niego zaraz piceremoni mianowania go na ucznia. Lśniący prychnął cicho, wywracając oczami.
- Ha widzisz głupku jestem już uczniem, chociaż niedawno dołączyłem, a ty dalej nie jesteś medykiem. To smutne - stwierdził młodszy, wytykając przy okazji język. Liliowy aż zaniemówił, bezczelna strawa dla wron. Rozejrzał się szybko dookoła, a gdy był pewny, że nikt nie stoi blisko nich na tyle, aby cokolwiek usłyszeć, więc popchnął młodego łapą, a ten fonął się o krok.
- Słuchaj no, nie zaczynaj lepiej, bo jesteś za cienki w uszach. Uważaj sobie pokurczu, bo jak, tobą skończę to nie usiądziesz na tyłku do końca życia i poczujesz, co to znaczy być kotką - wesyczał wściekle i korzystając z okazji, jaką było rozkojażenie Księżyca, oddalił się szybko do leża medyka posegregować zioła. Kiedy znalazł się w środku odetchnął głęboko. Jego pierwsza groźba... Oh Klanie Gwiazdy, pomóż...
~*~
Lśniąca Łapa właśnie wrócił ze zbierania ziół oraz patyków. Humor miał dzisiaj wręcz wyśmienity, jakoż nikt nie nachodził i nie naruszał spokoju ucznia. Otrzepał swoje futro z deszczu, po czym odłożył zawiniątka na ziemię, zastanawiając się co teraz ma zrobić. Już od jakiegoś czasu pracował niczym normalny medyk, czekał jednak na mianowanie i otrzymanie swojego pełnego imienia. Jeśli miał być szczery to... Chciałby być nazwany w taki sposób, aby mieć jakiś związek ze swoim domniemanym ojcem.
- Oh, Lśniąca Łapo, dobrze, że jesteś - westchnęła Różane Pole, lekko zmęczona. Kocur zdziwił się lekko, po czym popatrzył pytająco na mentorkę. Ta jednak uśmiechnęła się tajemniczo - Zajmiesz się starszyzną? Ja muszę coś załatwić - uśmiechnęła się promienie i tak szybko jak się pojawiła, tak zniknęła.
Wziął więc podstawowe zioła, po czym ruszył w stronę dobrze znanego mu leża.
- Witajcie, potrzebujecie czegoś? - przywitał się już od samego progu
- Witaj Lśniąca Łapo, tak, trochę bolą mnie stawy - przyznał spadając Liść - Fenkułowe Serce ma za to kilka kleszczy - dodał spokojnie, przymykając oczy.
Przyszły medyk klanu Klifu skinął głową i zabrał się do zadania. Niestety, w połowie smarowania pleców czarnego kocura, coś mu przeszkodziło. Tym czymś był Księżycowa Łapa. Lśniący położył po sobie uszy niezadowolony.
- Co? Dalej wykonujesz rozkazy innych przegrywie? - zaśmiał się wredne, kręcąc mu się między łapami i przeszkadzając. Lśniący nie wytrzymał.
Jednym zwinny ruchem kopnął uczniaka w tyłek, posyłając go na zewnątrz legowiska. Księżyc aż zarył nosem w piasku, zaraz jednak prychnął wściekle, rzucając obelgi w stronę ucznia Różanego Kwiatu. Ten jedynie dokończył robotę, pożegnał się ze starszym kotami, po czym zwrócił się to tego małego pryszcza:
- Ty chyba naprawdę chcesz żebym potraktował cię jak kotkę, pchlarzu - warknął. W tym momencie miał w nosie kodeks medyka, był w stanie to zrobić.
< Księżyc? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz