Najpierw nie było nic.
Potem pojawił się Płomień.
Właściwie to on nie wiedział, czy istnieje. Żył w Nicości,
nie widział, nie czuł nic... Ale jednak miał wrażenie, że jednak jakoś jest. W
końcu, jakby go nie było, to chyba nie mógłby myśleć. Chociaż może mógłby? Skąd
ma to wiedzieć?
Cały czas unosił się w czarnej próżni. Głucha i obojętna na
wszystko wchłaniała łapczywie myśli kocurka w swą paszczę. A on przez całą
swoją wegetację (bo jak to inaczej można nazwać?) zastanawiał się. Czy do końca
świata będzie tak szybować? Czy jego żałosna egzystencja ma jakikolwiek sens?
Czym w ogóle on jest? Te pytania nie dawały mu spokoju. Przecież taka głucha
pustka nie może trwać wiecznie...
***
...Płomień czuł łagodne, rytmiczne pchnięcia z lewej i
prawej strony. Może nie byłoby to nic niezwykłego, gdyby nie to, że było to
pierwszy dotknięcie jego słabego, nierozwiniętego ciałka. Wraz z tym dziwnym,
nowym uczuciem w jego głowie pojawiła się lawina pytań. Zdał sobie sprawę, że
ma jakieś ciało, nie jest obłokiem niewidzialnego gazu czy ulotną myślą. Jest.
Istnieje. A Nicość nie jest już taką nicością. W niej czuć. Czyli nie jest
niewyjaśniona pustką po środku niczego (Jakże poetyckie, prawda?).
Kocurek czuł minimalne ruchy swojego rodzeństwa, lecz skąd
on miał o tym wiedzieć, że ktoś poza nim też ma swoją własną "Nicość"?
One, choć znajdowały się w tym samym położeniu, nie zastanawiały się nad tym.
Czy to złe, że on o tym myśli?
***
ŁUP!
Płomień usłyszał głuche tąpnięcie, poczuł tępy ból i stracił
przytomność. Zanim jednak to się stało, przemknęła szybko mu myśl: Coś słychać.
Choć był to dźwięk naprawdę nieistotny, prawie nie dźwięk, to jednak. Próżnia
coraz mniej przypominała próżnie. Ale teraz kotek odpłynął. Nie myślał, nie
czuł, nie słyszał. Odszedł w prawdziwą nicość.
Gdy się obudził, czuł mocny nacisk na jego brzuch.
Pozostałych rytmicznych uderzeń nie było. Niewidzialna siła cisnęła go coraz
mocniej i mocniej. Płomień po chwili miał tego dość. Co innego chwilowy ucisk a
co innego jak jest cały czas! Kopnął w górę-tam coś go uciskało. Nic nie dało.
Kopnął jeszcze raz. I jeszcze, i jeszcze. Ból ustał. Na razie miał spokój. Na
razie.
Ale kocurek rósł. On rósł, a Nicość malała. Właściwie nie,
to już nie jest Nicość. Można to określić jako dziwny worek, który codziennie
kurczy się coraz mocniej. A może to on robi się coraz większy? Nieważne. Z
każdym nowym dniem kotek czuł, że coraz bardziej braknie mu tchu (on w ogóle
oddycha?), że jest coraz ciaśniej. Nie chce tu już być. Woli znaleźć się
gdziekolwiek, byle nie tutaj, w tej żałosnej ciasnocie. Mijają dni. Jest coraz
gorzej. On nie chce, nie będzie, nie może tu tak zgnić! Dlaczego to go
przygniata?!
***
Wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Nagle Płomień znalazł się w miejscu, które było zupełnym
przeciwieństwem dawnej próżni, a i tego worka, który niemiłosiernie chciał go
udusić. Było bardzo jasno i bardzo głośno. Bardzo zimno. Czyżby istniało gorsze
miejsce od tego, w którym dosłownie przed chwilą był? Kociak czuł miękką trawę
i twardą ziemię. Leżał płaski jak placek, kompletnie przerażony. Co jest? Co
się stało? Musi wezwać pomocy.
Zakwiczał cieniutkim głosikiem. Nagle wielkie, ciepłe,
puchate coś delikatnie przysunęło go do siebie. A tak właśnie, jest głodny.
Jakaś myśl w jego głowie głosiła, że może napić się mleka od owego puchatego
stworzenia. Zaczął pić. Teraz czuł się dobrze. Nie znał tego świata, ale uznał,
że jest tu dosyć przyjemnie.
<Kwiateu? Wiem, takie...dziwne, ale potem będzie
inaczej... chyba XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz