Został
wojownikiem! Po tylu księżycach męki, nareszcie stało się to, czego
pragnął. Nie rozumiał, dlaczego taka Miodunka została wojowniczką
szybciej od niego. Przecież ona nie potrafiła nawet dobrze polować, nie
wspominając o walce. Komar ją lubił? Mało prawdopodobne, ale może to
dlatego, że była uczennicą jego zastępcy? Nie wiedział. Nie chciał
zaprzątać tym sobie dalej głowy. Został nim szybciej od Mleczyk, co już
było jakimś osiągnięciem. Teraz na jego pysku niemal nieprzerywanie
gościł uśmiech. Zamachał ogonem na widok nadchodzącego czarnego
arlekina. Ach, czy ten dzień może być jeszcze piękniejszy?
— O. Jesteś. Szukałem cię — mruknął żółtooki.
—
Hej, hej — przywitał się z nim, szczerząc się dumnie. — Jak się
czujesz? — zapytał, przyglądając się mu. Wyglądał trochę dziwnie. Był
chory?
— Nie wiem. Dobrze chyba — uśmiechnął się lekko, siadając na ziemi. — Zostałeś.... woj... wojownikiem, słyszałem. Fajnie.
—
Co taki spięty jesteś? — zmartwił się i strzepnął ogonem. — Chcesz
może... No wiesz, skoro jestem wojownikiem, to Fretka nam nie przerwie —
zaproponował, spoglądając na niego.
— No wiem... — powtórzył Nikt. — Wiem — uśmiechnął się lekko. — Tak...
Zamruczał i otarł się o jego miękki bok. Zgodził się! Ten dzień był wspaniały.
— Chcesz... iść gdzieś? — zapytał zaciekawiony dawny uczeń Krwawnika, owijając ogon wokół jego ogona.
— Tak — Lukrecja skinął łbem. — Mam nawet pomysł gdzie — zachichotał, zachęcając go do podążenia za nim ruchem łapy.
— A gdzie? — zapytał, rozglądając się po otoczeniu.
— Pokażę ci — miauknął wesoło. — To bardzo ciekawe miejsce. Myślę, że ci się spodoba.
Niedługo
dotarli do miejsca, do którego prowadził kremowy. Był to sad,
przypominający ten, który znajdował się na starych terenach. Rosły tu
wysokie, teraz lekko łysawe drzewa. Teren porastała również gęsta trawa,
a wraz z lekkim wiatrem unosiły się suche liście w rozmaitych kolorach.
Zielonooki kocur zatrzymał się i zamachał radośnie ogonem. Spoglądał na
pysk swojego partnera, mając nadzieję, że spodobało mu się to miejsce.
— Ojej. To tu? — zapytał czarny arlekin.
— Tak — kiwnął głową i chcąc zrobić mu niespodziankę, ucałował go w polik.
Kocur uśmiechnął się do niego, ocierając o jego szyję.
— Piękne miejsce. Dziękuję, że mi je pokazałeś. Za buziaczka też — zamruczał.
Liznął go w policzek jeszcze raz. Zaraz po tym, ruszył do przodu, zachęcając go ruchem ogona.
— Mam jeszcze coś ciekawego! — zawołał radośnie.
— Co takiego? — skierował się za nim, przylegając wciąż do jego boku.
Zarumienił się lekko.
— Widzisz tę stertę liści? — zapytał, wskazując na nią jednym z pazurów. — Chodź!
Dotarli do sporej sterty wyschniętych liści. Nie wiedział, czy Nikt lubi takie zabawy, ale i tak chciał spróbować.
— Listki? Chcesz się nimi pobawić? — miauknął syn Doli.
Nie
odpowiedział nic, a na jego pysk wpełzł uśmiech. Strzepnął ogonem i
skoczył na kocura, przewracając go. W wzajemnym uścisku poturlali się po
liściach, przygniatając je i krusząc. Obaj zachichotali głośno.
Najwidoczniej, podobało mu się to! Był bardzo szczęśliwy. Kochał ten
dzień.
— To było... zabawne — odparł kocur z uśmiechem na pysku.
Schylił
się i liznął jego szyję. Zachichotał, a potem przetrącił łapą liście,
obsypując nimi czarnego arlekina. Młodszy nachylił się i również go
polizał. Lukrecja zamruczał zadowolony i jeszcze raz go cmoknął.
— Chcesz iść po coś do jedzenia do obozu? — zapytał, ocierając się o niego. — Ciężko tu się szło... Możesz ty przynieść, a ja tu poleżę i zaczekam, co ty na to? — zaproponował.
— W porządku — mruknął, schodząc z niego. — Jakby Miodunka tu przyszła, to krzycz — zawołał, ruszając przed siebie.
Kolejny,
całkiem miły dzień. Bycie wojownikiem było jednak wspaniałe. To
niezwykłe uczucie wolności i samodzielności było świetne. Nie musiał się
już przejmować żadną Fretką. Miał teraz swoje własne życie. Nikt już mu
niczego nie zabroni. W końcu czuł się jak dorosły kot, a nie jak
dzieciak, którego trzeba niańczyć. Rozciągnął się, ale zaraz po tym od
razu się wyprostował. Nikt zmierzał w jego stronę. Nie mógł przecież źle
przed nim wypaść.
— M-musimy pogadać — mruknął pod nosem, trzepiąc ogonem.
—
Cześć — przywitał się z nim doskakując do jego boku, chcąc się o niego
otrzeć. Cofnął się jednak, czując, że kocur jest bardzo spięty. —
Wszystko w porządku?
Czarny potrząsnął głową.
— Musimy... wyjść z obozu — miauknął, kierując kroki gdzieś w las.
Wzruszył
ramionami i ruszył za nim. Był trochę zdziwiony jego tonem. Wyglądał na
wręcz przerażonego. O co mogło chodzić? Miodunka coś mu zrobiła? A może
jeszcze ktoś inny? Nie mógł odnaleźć się w tej dziwnej plątaninie
domysłów. Gdy tylko wystarczająco oddalili się od obozu, Nikt jak po
ciężkiej pogoni za czymś, opadł na ziemię zmęczony. Skrzywił pysk i wbił
wzrok w podłoże.
— Wybacz... M-muszę to zrobić... — wziął głęboki oddech. — N-nie możemy już być
dalej razem.
Jak tylko usłyszał ostatnie słowa kocura, wmurowało go. Nie wiedział co powiedzieć. Potrząsnął łbem i przekrzywił go.
— Co masz na myśli? — spytał w końcu, machając ogonem na lewo i prawo.
—
T-to, że... — wziął głębszy oddech. — Nie możemy być razem...— spiął
się, patrząc na niego zmęczonym wzrokiem. — Już nigdy. Przepraszam.
Tak musi być... Tak będzie dla nas lepiej.
Dotarło do niego to, co powiedział kocur. Co? Jak to, nie mogą być
razem? Po tym, co dla niego zrobił? Po tym, jak dał mu tyle wskazówek co
do życia i jego problemów, po tym, jak byli razem w krzakach i razem
płakali? To był jakiś żart?
— Co... — sapnął, wpatrując się w jakiś punkt na ziemi. — Co ty
powiedziałeś? — spytał, w końcu podnosząc na niego wzrok.
— Że... że
to koniec... — powtórzył mu Nikt. — J-ja... Ja nie potrafię dać ci tego
czego chcesz — mruknął bez wyrazu. — Miodunka jest zła... Krzyczy,
bije, a gdy cię nie ma, jest inna. Miła i kochana... Nie ma tego
cierpienia...
Tw: przemoc
Spiął się cały i nastroszył. O czym on do cholery gadał? Walnął się w
łeb? Miał gorączkę? Przedawkował kocimiętkę? Nie mógł uwierzyć w jego
słowa. Nie mógł. Po tym wszystkim, co razem przeżyli? Po tym wszystkim
co dla niego zrobił, ot tak zrywa, dla jakiejś zasranej Miodunki? Był
niepoważny. To nie mogła być prawda. To był tylko głupi błąd. Mylił się.
Mylił.
Kocur zacisnął zęby w gniewie. Zrobił krok do przodu i posłał mu takie
spojrzenie, jak Brzoskwini w chwili śmierci.
— Zastanów się nad tym, co przed chwilą powiedziałeś — warknął. —
Zastanów się. Za chwilę będziesz żałować i to wszystko pięknie
odszczekasz!
Położył po sobie uszy, kuląc się pod jego spojrzeniem. Łzy wezbrały mu w
oczach i zaczął drżeć.
— N-n-nie! Z-zostaw mnie! J-ja nie chcę byś mnie krzywdził! J-ja... Ja
wybrałem. U-uszanuj to. O-o-ona o mnie dba, tuli i jest zawsze przy
mnie, a ty? Ciebie nigdy nie było, gdy potrzebowałem wsparcia — pociągnął nosem. — N-n-nie będę szczekać. Przepraszam. To... to
koniec...
Wysunął pazury i przejechał nimi w ziemi tak, jak po pysku Brzoskwini
tamtej nocy. Mordował go spojrzeniem. Gniew palił mu pazury. Palił mu
szczękę. Z każdym uderzeniem serca, coraz bardziej pragnął wydrapać mu
oczy. Jebany niewdzięcznik. Tyle dla niego zrobił. Tyle oferował. Był
tak dobry. A ten, miał to głęboko w zadzie. Był fałszywy. Wykorzystał
go. Bezczelnie wykorzystał.
— Co to ma kurwa znaczyć?! — wrzasnął, podchodząc jeszcze bliżej. —
Tłumacz się, ty niewdzięczne, fałszywe lisie łajno!
Czarny arlekin wydał z siebie pisk. Cofnął się gwałtownie.
— M-mówię jak jest... M-miodunka mnie kocha i... i daje mi wsparcie,
którego ty nigdy mi nie dałeś. Nie byłeś przy mnie, kiedy tego
potrzebowałem, a ona tak. Trenowałeś, a ona się mną opiekowała. T-to nie
moja wina, tylko twoja! Wszedłeś między nas... — zaskomlał.
—
Zamknij mordę — wysyczał, robiąc jeszcze jeden krok. — Zapomnij, że
kiedykolwiek byłem dla ciebie miły. Zapomnij, że kiedykolwiek ci
pomogłem. Zapomnij o tym wszystkim. Zdradziłeś mnie. Kochałeś ją.
Wmawiałeś mi bzdury, bylebym jej znienawidził. Nie wstyd ci? Nienawidzę
cię — zawył przez zęby, jednym ruchem pazurów łapiąc go za pysk. —
Nienawidzę!
Dawny uczeń Krwawnika zamknął oczy, zaciskając je najmocniej jak potrafił. Łzy pociekły mu po policzkach, a oddech przyspieszył.
— Jesteś potworem... — wyszlochał żałośnie.
—
A ty? Ty jesteś święty i wspaniały, tak? Pomyśl co zrobiłeś.
Znienawidziłem Miodunki przez twoje jebane, żałosne kłamstwa. Nie wstyd
ci? Zepsułeś mi życie. Ciągle kłamałeś. Wykorzystywałeś mnie. Nakłoniłeś
do kocimiętki. Jedyne czego chciałeś, to pobyć że mną w krzakach i
popsuć mi życie? Nie tędy droga — syknął, ściskając jego obrzydliwą
mordę coraz mocniej. — Wcale nie będzie mi ciebie szkoda, jak zdechniesz
tu sobie żałośnie. Nikt za tobą nie będzie płakał. Rozumiesz? Jesteś
nikim. Jesteś zerem. Nienawidzę cię!
— M-masz rację. N-nic tylko niszczę wszystko wokół. N-nie chciałem.
T-to... to przez przypadek. Ja wcale... ja wcale nie chcę nikogo
skrzywdzić. P-proszę... Ja już nie będę. Zostanę sam... Nie zasługuję na
nikogo — piszczał.
— Owszem, w końcu się tego nauczyłeś — sapnął
gniewnie. — Jesteś nikim, jak wskazuje twoje imię. Nie zasłużyłeś na
inne. Jesteś tylko głupim błędem. Nie powinieneś zaistnieć. Nie powinno
cię tu być. Nie zasługujesz na nic dobrego. Jesteś bezużyteczny. Nikt
ciebie nie potrzebuje. Zatruwasz powietrze. Niszczysz wszystko wokół.
Tylko każdemu przeszkadzasz. Pogódź się z tym.
Zaskomlał, kiwając łbem. Pociągnął nosem. Zaczął się szarpać, próbując się mu
wyrwać.
— P-puść mnie. J-ja muszę już wrócić do Mioduńci. O-ona się będzie martwić...
—
Przesłyszałem się? Powtórz to. No na co czekasz? Na oklaski? —
zacharczał, wbijając mu pazury coraz bardziej, nie zważając na to, że
może mocno go zranić. Wręcz przeciwnie, pragnął tego. Pragnął jego
cierpienia. Zasługiwał na nie. Był niewdzięcznym gnojem. Pomyłką. —
Wybij sobie tę wronią strawę z głowy! Teraz będziesz zajęty cierpieniem. Będziesz
płakał. Kwiczał. Błagał o wybaczenie. Lecz na nie, będzie już za późno.
Nie przyjmę twoich przeprosin. Zapamiętaj moje słowa. Będziesz żałował.
Cholernie żałował. Takiego bólu jeszcze nigdy nie odczułeś. Już nie ma
powrotu. Będziesz przezywać piekło — wysyczał, przejeżdżając mu pazurami
po szczęce. — Nie ma odwrotu. Nie zasłużyłeś na wybaczenie. Zepsułeś
wszystko. Teraz ty poczujesz, co to znaczy ból.
Parsknął śmiechem, co nie było adekwatne do sytuacji.
— J-ja wiem co to ból... — wyznał. — O-od kocięctwa mnie biją i
krzywdzą. Czułem już wszystko... Naprawdę... — zapewnił, znów zaczynając
się wić. — J-ja... ja wiem... Nie mogę przepraszać. P-puść mnie. Muszę
wrócić do Mioduńci. O-ona... O-ona mnie potrzebuje. Będzie tęsknić... A
ja nie chcę, by była na mnie zła — zaskomlał.
— Czy ty zamierzasz się w takiej sytuacji kurwa śmiać? Wiem co mówię —
syknął. Gniew wypalał mu skórę. Nie wytrzymywał tego.
Puścił pysk kocura po czym gwałtownie zamachnął się na niego pazurami.
Po tym czynie sapnął głośno, wpatrując się w jego oczy. To dopiero
początek jego koszmaru.
Żółtooki pisnął, upadając na ziemię. Spojrzał na niego ze strachem w oczach. Niech się boi, głupi niewdzięcznik.
— N-nie jedz mnie! — zawył głośno.
— Jeść takie coś? Takie gówno, co nawet kotem się nie może nazywać? Za kogo ty mnie masz? Brzydziłbym się — oznajmił mu.
Podszedł do leżącego na ziemi kocura. Pasożyt. Oblech.
Niewdzięcznik. Idiota.
Schylił się i przejechał mu pazurami po karku. Cieszył się z jego bólu.
To jednak było wspaniałe. Kocur wydał z siebie krzyk, wyginając grzbiet w
łuk. Zaczął się czołgać, a następnie wstał na łapy, chcąc mu uciec.
Przybił go pazurami do ziemi. Byłby w stanie nawet go tu zabić. Nie
zasługiwał na nic dobrego. Był okropny. Był jednym wielkim, obrzydliwym
pasożytem. Bał się jednak, że ktoś go zauważy. Strzepnął ogonem i zdjął
mu szpony z grzbietu. Wycelował nimi w jedną z jego tylnych łap. Czarny
znowu wrzasnął czując ból w łapie. Za chwilę, krzyk się urwał. Zacisnął
mocno oczy. Zaczął drżeć z bólu.
— Przestań! To boli! — wył dalej.
—
A nie mówiłem, że będziesz błagał mnie o przestanie? Widzisz, ja jednak
wiem dużo więcej od ciebie. Zawsze mam rację, pasożycie — wysyczał
gniewnie. — Ale jak już wcześniej powiedziałem, nie ma odwrotu. Zaczęło
się cierpienie. Teraz czas byś ty to poczuł — kiedy tylko zakończył to
zdanie, zaczął naciskać na jego łapę tak mocno, jak tylko umiał.
Wrzasnął przeraźliwie, a po polikach spłynęły mu łzy.
— D-dość! Błagam! Pomocy! — wydarł się nagle i przeraźliwie głośno
Przestał naciskać na jego kończynę. Nie mógł się tak wydzierać! Za chwilę ktoś tu przyjdzie i będzie skończony!
Odskoczył od jego łapy, podszedł do jego pyska i z całej siły zatkał mu go.
— Nie drzyj tej obrzydliwej japy — zawarczał, aż zrobiło mu się gorąco. O mały włos!
Żółtooki ugryzł go w łapę. Odsunął ją, a następnie przyłożył mu pazurami łapy, w którą go ugryzł. Nie będzie pozwalał
sobie na takie coś!
Naskoczył na jego szyję. Schował pazury i zaczął mocno na nią naciskać.
Miał nadzieję, że za chwilę zdechnie. Nienawidził go.
— Jeśli jeszcze raz się wydrzesz, albo spróbujesz się wyrwać, to jesteś
skończony. Będzie o wiele gorzej. Być może, nawet stracisz swoje życie —
zagroził, trzepiąc ogonem. — Zastanów się więc dobrze, czy na pewno tego
chcesz. Jeśli nie, to bądź mi posłuszny i nie rób tego, gnoju. Nie masz
prawa mówić o tym nikomu. Jeśli tylko komuś powiesz, nieważne kto to,
domyśl się, co się stanie.
Żółtooki wił się, tracąc możliwość
swobodnego oddychania. Widział, jak robił się wręcz fioletowy. Gdy tylko
poluźnił ucisk, kocur zakaszlał, łapczywie biorąc do pyska powietrze.
— N-nie powiem, p-puść... Khe, khe — krztusił się.
—
Obiecaj mi to — zawarczał. — Przysięgnij na swoje życie! Jeśli
ktokolwiek się o tym dowie, wykręcę ci kark, a Twoje flaki porozwieszam
na drzewach. Rozumiesz?
Pisnął, kiwając łbem, biorąc szybkie oddechy.
— P-przysięgam. N-nie powiem — wyskomlał. — N-nie powiem, n-nie powiem.
—
Mam taką nadzieję, pasożycie — kopnął go jeszcze, szczerząc się
paskudnie. — Jesteś śmieciem. Jesteś zerem. Jesteś nikim. Nikt nie
będzie za tobą tęsknił. Każdy cię nienawidzi. Jesteś fałszywym idiotą.
Zdychaj tu sobie, a ja tymczasem, idę zgotować ci jeszcze większe
piekło. Nie ma odwrotu! — zawarczał, mordując go wzrokiem i w końcu
kierując się w stronę obozu, zostawiając go tak.
Niech gnije.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz