Jakiego on miał pecha! Dlaczego go to spotkało?! Był pewien, że ta starucha już dawno wyzionęła ducha, tam gdzie ją ostatnio zostawił, a ona... Ona jakimś sposobem uciekła przeznaczeniu! To było takie okropne! Ten ból, ta niemoc. Nie chciał tu umrzeć! Bał się i to cholernie! Dlatego też z całych sił starał się wziąć staruchę na litość i mieć nadzieję, że ta mu odpuści. No może i zdradził, ale zrobił to z konkretnego powodu! Skoro był jej "synem" to powinna okazać jakąś wyrozumiałość, a nie rzucać się na niego od razu z pazurami! A teraz leżał pod nią, przyciśnięty do ziemi niczym piszczka, która czeka na śmierć.
Zaskomlał.
- Ja chciałem tylko być wolny? To tak ciężko zrozumieć?! - warknął w jej pysk. - Wiesz dobrze, że nic nie mam!
- Każdy ma coś. Informacje też się liczą - rzekła. - Rusz, że tą głową. Daję ci trzydzieści uderzeń serca. Potem kontynuuję.
Co takiego?! Czemu tak mało?! Strach ścisnął go boleśnie w piersi. Czy posiadał jakieś informację, które przydałyby się kotce? Może owszem, ale nie chciał ich jej zdradzać, bo stanowiły dla niego korzystniejszą przewagę. Czyli... Trzeba było znów ją oszukać. Tylko co by ją zainteresowało na tyle, aby go nie zabiła? Odpowiedź sama wpadła mu do głowy.
- J-ja... Ja wiem, gdzie jest Sójka! P-powiem ci, tylko... tylko mnie nie zabijaj!
Słysząc to, uśmiechnęła się. Ugh... Sadystka. A zgrywała taką miłą babcie. Teraz widział jej prawdziwą twarz.
- I to jest to, czego oczekiwałam. Skowronku! - miauknęła do córki, która wcześniej ich obserwowała. Szylkretka podeszła do nich. Popatrzyła przez chwilę na niego, po czym odwróciła wzrok. - On wie gdzie jest Sójka. zaprowadzi nas do niej. Więc? Prowadź. - rzekła, puszczając go, jednak razem z tą drugą pilnując, aby nie nawiał.
Skulił się, leżąc dalej na ziemi. Wszystko go bolało. Nie zamierzał naprawdę pokazywać im ich kryjówki! Chociaż nie lubił Sójki i denerwowała go, to mimo wszystko nie chciał, by Bylica wyszła z tego wszystkiego wygrana.
- Jestem ranny. Nie dam rady tam dotrzeć. Wskaże wam drogę - powiedział mając nadzieję, że dadzą się złapać na ten przekręt.
- W takim razie zaprowadzisz nas w inny sposób. - rzekła Bylica, po czym chwyciła go za kark, zaczynając go ciągnąć - Móf gdzife mfam ifć - wycharczała przez zaciśnięte na jego futrze zęby.
Skrzywił się z bólu. To nie było miłe.
- Nie! Wole iść! Puść mnie! To nieprzyjemne! - Zaczął się szarpać w jej pysku.
Puściła go, na co odetchnął z ulgą. Udało się.
- Nie próbuj uciekać. Idź i pokaż, gdzie to. - zażądała.
Zaczął kuśtykać przed siebie. Musiał je zgubić. Był wolniejszy, więc dawanie nura przez dziurę w płocie odpadało, bo te zaraz by go dorwały. Dyskretnie rozejrzał się po otoczeniu. Mijając kanały, o których dowiedział się od samotnika, szybko do nich skoczył, wturlując się w szparę i spadając na dół. Skrzywił się z bólu, gdy uderzył o twardy grunt, po czym zaczął uciekać, kuśtykając i brocząc krwią z zadanych przez kotkę ran.
- CO?? - usłyszał jeszcze jej wrzask.
Zaskoczył ją. Ha! I bardzo dobrze. Z szybko bijącym sercem, przemierzał ciemności, byle kocica go ponownie nie dorwała. Ta jednak najwidoczniej nie ruszyła jego tropem, bojąc się wejść w nieznane rejony.
***
Uciekł Bylicy i musiał wylizać rany, jakie mu zadała. Było okropnie coś znaleźć, ale pajęczyna starczyła. Starał się teraz być ostrożny, by nie zostać znów przez nią zaskoczony. Nie mógł znów popełnić błędu. Musiał jednak wyjść z kryjówki, szukając pożywienia. Nieco już się podleczył i był sprawniejszy. Wolnym krokiem przemykał od uliczki do uliczki, nasłuchując. Dotarł do jakiegoś śmietnika, wywracając go, a następnie zaczął w nim szukać czegoś do jedzenia. Było tu sporo worków i zapachy nie były zbyt miłe, ale coś za coś. Wszedł tam głębiej, rozgrzebując resztki, gdy nagle poczuł jak kosz wraca do pionu, przez co skończył w jego wnętrzu. Zaskoczony rozejrzał się, a widząc siedzącą na murku Bylice, zamarł. Czemu ona jeszcze nie zdechła?! Była już przecież taka stara! Bo właśnie teraz na to liczył. By wyzionęła ducha z tej starości albo by zeżarł ją jakiś pies!
- No cześć - miauknęła charkotliwie z wrednym uśmieszkiem. - Tęskniłeś? - spytała.
- O hej... Ja eee... Myślałem, że się zgubiłyście i postanowiłyście wrócić do siebie... Dlatego was nie wołałem - starał się wytłumaczyć z tej ucieczki.
- Wypłosz. Nie kłam. - warknęła twardo, zmieniając wyraz miny na kamienny. Ale natychmiast po wypowiedzeniu tych słów, znów pojawił się na jej mordce ten sam uśmiech. - No to co? Na czym skończyliśmy? Przypomnisz mi może? Jestem już taka stara, że pamięć mi aż szwankuje - spytała z widocznie udawanym smutkiem, wyraźnie sugerując, iż to co powiedziała nie było ani trochę prawdą.
Co teraz? Był w pułapce. Nie miał gdzie uciec. Starucha znów zaczęła na dodatek mu grozić, a strach ponownie zaczął go ogarniać.
- J-ja... ja przepraszam no! Daj mi spokój - wystękał. - Wypuść mnie! Nie chce powtórki z zabawy. Sójka kręci się zwykle w parku o tej porze, idź i sobie ją złap. - skłamał z nadzieją, że Bylica sobie pójdzie szukać wiatru w polu, a on natychmiast da nogę do Blanki. Musieli się wyprowadzić. Gdzieś dalej od tej wariatki!
- Oh, wiesz, mnie się całkiem podobało. - Zastrzygła uszami - Dobrze wiedzieć. Ale...najpierw...najpierw skończę twoją kwestię. - Postawiła jedną łapę na brzegu kosza.
Zjeżył sierść, patrząc na nią ze strachem.
- Jaką kwestię? Już jesteśmy kwita!
- Nie, nie jesteśmy. Zdrada po tylu księżycach... - zacmokała - Kochany, kochany, za coś takiego to tyle co ja ci zrobiłam na pewno nie wystarczy. Serce mi złamałeś - rzekła.
Skrzywił się na to wyznanie. Że niby go kochała? Ta jasne, wykorzystywała tylko przez ten cały czas! On się już dawno na niej poznał. Na niej i tej jej córce!
- Nie zgrywaj głupiej. Wiem, że porwałaś nas tylko po to, byś zdobyła pozycję i siłę. Nie kochasz żadnego z nas, mamy tylko być twoimi szpiegami i niewolnikami - syknął.
- Gdyby tak było, to bym cię nie brała. Bo po co? Jesteś bez oka, ogona, łapy, wnerwiałeś z jedną trzecią mojej grupy jak nie patrzyłam. Myślisz, że nie wiem, co powiedziałeś Skowronek, gdy przyszła do miasta by cię zanieść do reszty po przegranej z Gangiem Ości? Hm? Otóż wiem. I wiem też, że uczyć się ziół ci nie chciało. Nie jestem aż tak nie uważna, jak pewnie myślałeś - dodała.
- Nie chciałem uczyć się ziół. Chciałem polować! Krokus nie chciała mnie tego uczyć, znęcając się nade mną, więc mam wam dziękować? Powiedziała mi co planujesz mi zrobić! - wykrzyczał już całkiem w nerwach.
Musiał coś wymyślić, bo go zabiję. Widział ten jej wzrok, tą żądzę. Jak miał kolejny raz jej uciec, gdy był w pułapce?
- A co niby, planuję ci zrobić, skoro i tak wiedziałam już wtedy, że nie jesteś za bardzo przydatny? - spytała.
- Że mam zostać jakimś medykiem i cię leczyć na starość. Że uzależniasz mnie od siebie, bym ci się nie zbuntował i był na skinienie twojego pazura - warknął, kładąc po sobie uszy.
- Phi. Gdyby tak miało być, to twoje nauczanie wyglądało by kompletnie inaczej, nie zależnie od tego, czego twoim zdaniem dopuściła się Krokus na waszych treningach. Jak już mówiłam, widziałam, że nie za bardzo chce ci się uczyć. Na skinienie swego pazura mogłabym kazać cię zabić, albo wygnać, gdyby mi na tobie nie zależało. - miauknęła.
- Nie lubię roślin! One są takie niepraktyczne i czułem się jak debil, co wącha kwiatki! - syknął do niej. - Nawet nie zapytałaś mnie co by mi się przydało w życiu! Od razu przydzieliłaś mi rolę, której nie cierpię!
Właśnie przez to znienawidził ją bardziej. Chciał nauczyć się polować, by złapać durną mysz! To, że był kaleką nie sprawiało, że nie miał szans się tego nauczyć! Mógł! Wierzył w to, lecz kocica nawet nie dała mu takiej szansy!
- Przydzieliłam ci ją, bo uznałam, że taka będzie dla ciebie odpowiednia. Nigdy nie przyszedłeś do mnie i nie powiedziałeś, że nie chcesz się uczyć ziół. Poza tym, uznałam, że w ten sposób będziesz się czuł przydatny, bo cały czas o tym gadałeś, jak to cię porzucę kiedyś. Jak widać to ci nie wystarczyło. Zawsze tylko grałeś na uczuciach innych kotów. No, wróćmy do tematu przewodniego, czyli co oderwać ci najpierw? Łapkę, ucho, a może wydrapać oko? Tak wiele możliwości... - jakby się rozmarzyła, wbijając w niego spojrzenie niczym w piszczkę, wysuwając pazury na łapie, którą trzymała na brzegu kubła.
Na księżyc! Musiał ją powstrzymać! Nie chciał stracić już niczego! Wtedy czekałaby go tylko śmierć! Zatrząsł się w śmieciach, kuląc najbardziej jak potrafił, by jej pazury go nie dosięgły.
- N-nie! P-poczekaj! M-może jakiś układ? Za moje życie i nie odrywanie mi niczego? - zaproponował, mając nadzieję, że kotka się zgodzi go oszczędzić.
- A co takiego mógłbyś... - i przerwała, unosząc uszy bardziej do góry, a jej pysk rozświetlił delikatny uśmiech. Gdyby była postacią z kreskówki, na pewno nad jej głową pojawiła by się żarówka, która by się zapaliła. - Wiesz co, jest coś, co mógłbyś zrobić. To będzie twoje pierwsze zadanie. Z wielu zadań. Przynajmniej jedno na księżyc. Chcesz posłuchać, czy ci coś jednak oderwać?
- Jakie zadanie? - miauknął słabo, wiedząc że nie miał wyjścia. Był w pułapce. Nie chciał tracić żadnej kolejnej kończyny, a nawet życia.
<Bylico?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz