Potwór go gonił. Czuł jego kły już na sobie. Biegł niczym wiatr, co definiowało jego poprzednie imię. Woda chlapała mu pod łapami, powodując większą panikę. Dopiero twardy grunt dodał mu pewności siebie, gdy starał się zgubić białą zjawę. Bał się. Strach wręcz dusił go w piersi. Wpadł do brzozowego zagajnika, lawirując pomiędzy drzewami. Na wrzosowiskach był widoczny jak na łapie, a teraz zyskał nieco ochrony. Musiał się skryć. Musiał! Rozejrzał się, dostrzegając przewrócone drzewo. Schował się za nim, uważnie nasłuchując, próbując opanować szalejące serce.
Usłyszał szelest. Delikatnie wyjrzał zza swojej kryjówki, a widząc biel ducha, zacisnął ze strachu zęby. On tu był. Szedł po niego. Zabiję go. Czuł to w kościach. Zaczął bardziej drżeć, przeklinając się w duchu, że chciał wybrać się nocą na polowanie. Teraz on został zwierzyną. Skulił się, nasłuchując z szybko łomoczącym sercem otoczenia. Może przejdzie i go nie zwęszy. Miał taką nadzieję. Czuł swój stres, który wyostrzał mu wszystkie zmysły. Nie potrafił czekać. Chciał wiedzieć, czy go zgubił.
— Rybko — zamruczała donośnie. — Nie możesz chować się w nieskończoność. Będę bardzo rozjuszony, jeśli zaraz nie zjawisz się przede mną...
Rozjuszony? A wcześniej już nie był? Bał się wyjść. Przecież go zabiję jeśli to zrobi! Dreszcze przeszły mu bardziej przez ciało, a oddech przyspieszył. Nie miał jak go zastraszyć, bo niczego nie posiadał na czym mu zależało. Wyjrzał lekko ze swojej kryjówki sprawdzając, jak daleko od niego był. I wtedy ich wzrok się spotkał. Spanikowany zerwał się do ucieczki.
Musiał uciec, musiał! Jednak po kilku króliczych skokach, potknął się upadając na ziemię. Nie widział co go przewróciło, bo było ciemno, ale skutecznie zatrzymało to jego ucieczkę. Skrzywił się, po czym odwrócił, co było błędem. Zjawa go dopadła. Krzyknął ze strachu, widząc jej pysk skąpany w mroku i biel sierści, kuląc się.
Vanka z uśmiechem zbliżyła się ku niemu.
— I po co uciekałeś? Zapomniałeś, że każda droga prowadzi wprost pod moje łapy? — spytała ze spokojem.
Wziął głęboki oddech, łapiąc łapczywie powietrze. Drżał coraz bardziej, jakby wyszedł dopiero co z lodowatej wody. Podkulił ogon, cofając się, aż nie zderzył się z drzewem.
— N-nie chcę... D-daj mi spokój. — Zjeżył się. — B-błagam...
— Czego nie chcesz? — mruknęła, wrzucając na pysk niewinny uśmiech. Podeszła do niego i uniosła łapę z wysuniętym pazurami. — Nie mówisz konkretów, a ja nie rozumiem, o co ci chodzi. Trzeba ci pomóc nauczyć się ładnie wysławiać? — spytała, ocierając ostrym końcem pazura jego nos. — Ałć. To musiało boleć — westchnęła, a następnie zadała mocniejszy cios.
Pisnął, czując jej pazur, przecinający jego nos. Zapach krwi dotarł do niego, a kolejny cios sprawił, że się zachwiał, kuląc się bardziej.
— Nie musisz mi pomagać! J-ja sobie poradzę. Nie bij... przepraszam! Nie chciałem cię zezłościć! — miauczał, chcąc uspokoić krwiożerczą zjawę, która chciała go najpewniej dzisiejszej nocy zabić.
— Ale to zrobiłeś — odparła, strosząc się. — Twoje zachowanie ostatnimi czasami wzmaga moją wściekłość. Cieszysz się jak głupi, bo wasz klan zmierza ku upadkowi. Ale dobrze, mi to na łapę, obiecałem wam upadek.
Nie rozumiał tego. Cieszył się, że klan upadał? Co? Rudzik nie dopuści do tego! To pod rządami Kruczej prawie wszyscy wymarli!
Przełknął ślinę, patrząc na nią z obawą. Skinął łbem, zgadzając się jednak z szaleńcem, by połechtać jego ego. Musiał uciec. Jakoś. Czuł za sobą jednak twarda korę drzewa, która mu to uniemożliwiała.
— O-o-oczywiście. P-pamiętam... — Oby udało mu się to przeżyć. Zaczął modlić się w duchu do Klanu Gwiazdy o ratunek.
<Zajączku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz