"Jedz, Cętkowana Gwiazdo, lider powinien być silny"
Czarny
uważnie obserwował jak kocica pochłania kolejne kęsy oderwane od
drobnej, wychudzonej wiewiórki, której to nie udało się porządnie skryć
przed nadchodzącym mrozem. Liliowa uśmiechnęła się słabo w jego
kierunku, dziękując cicho. Odpowiedział tym samym, zapewniając, że jeśli
czegoś potrzebuje to ma go zawołać. Iskrzące, pełne zaufania oraz
radości ślepia spoczęły na nim, gdy kotka kolejny raz mówiła "dziękuję".
Opuścił
jej legowisko, udając się na samotny patrol, który szybko zamienił się w
duet. Łabędzia Pieśń otarła się o jego bok, wyprzedzając zastępcę i
machając mu kokieteryjnie ogonem przed nosem. Wojowniczka uśmiechnęła
się uwodzicielsko, starając się skusić wojownika swoimi walorami. Ten
obserwował jedynie jej poczynania, powstrzymując odruch wymiotny.
Gdyby tylko Jelenia Cętka to zobaczył...
—
Oj, Lamparcie, jesteś bardzo sztywny, nie chcesz żebym pomogła ci się
trochę rozluźnić? — zatrzymała się na białym puchu, zębami łapiąc go
delikatnie za skórę na szyi. — No, co pan zastępca na to? — zamruczała
uroczo, liżąc go po pysku.
Kocur
wzdrygnął się, lecz nie cofnął. Łabędzia Pieśń była łatwą do
manipulacji idiotką, wystarczyło, że dobrze to ugra... Wiedział, że
Jelonek mu wybaczy.
Musiał mu wybaczyć.
Pchnął
białą kotkę na ziemię, zmuszając do przewrócenia się na grzbiet.
Próbował nie zwymiotować, gdy słyszał jej radosne pomruki oraz dźwięki,
na które określenia nawet nie znał. Czuł, jak żołądek zawinął mu się w
supeł, gdy łapał wojowniczkę za kark.
—
Ale musisz mi obiecać, że będziesz zawsze po mojej stronie — wymruczał
nisko, tuż przy jej uchu. W odpowiedzi dostał jedynie "tak" pełne
euforii oraz pisków rozkoszy.
"Co się stało, Cętko, nie wyglądasz zbyt dobrze..."
Lampart
wbijał w nią zmartwione spojrzenie, gdy liderka upadła, podczas próby
podniesienia się. Trącił ją delikatnie nosem, uspokajając. Roztrzęsiona
szylkretka oddychała szybko, chaotycznie, rozglądając się dookoła niczym
przerażone zwierzę ścigane przez łowcę.
Zaoferował
jej pomoc, zdjęcie ciężaru z ramion, przejmując tym samym na siebie
większość jej obowiązków. W duszy uśmiechał się z satysfakcji;
praktycznie już był przywódcą, jedynie kotce przypadała ostatnia decyzja
względem sojuszu bądź wojny.
Jeszcze
trochę i jego problem się rozwiąże. Podsunął jej pod pysk kawałek
przyniesionej gęsi, który Cętka przyjęła jak zwykle z wdzięcznością oraz
radością.
Opuścił jej legowisko z uśmiechem na pysku.
Powoli
był u kresu swojego celu, era słabości klanu klifu zakończy się, gdy
tylko wyeliminuje tą jedną, jedyną przeszkodę jaką była obecna liderka.
Opuścił
obóz, ruszając na polowanie. Na szczęście nikt mu tym razem nie
przeszkadzał mógł się oddać swoim myślom, robiąc to, co przynosiło mu
jak najwięcej satysfakcji. Z początku zignorował chrzęst gałązek, gdy
właśnie dobijał szczura, jednak gdy w okolicy rozległ się znajomy,
głuchy kaszel, nastawił uszu.
Cętkowana
Gwiazda kroczyła powoli przed siebie, co jakiś czas zataczając się, gdy
tylko próbowała postawić krok do przodu. Z pyska kotki wystawał język,
zaś ona sama dyszała ciężko, niczym po przebytym maratonie.
Lamparci Ryk uśmiechnął się, podążając za nią, nie mógł dopuścić, by taka okazja przeszła mu koło nosa.
"Powinnaś odpoczywać, Cętkowana Gwiazdo, wiesz, że zawsze pomogę"
Obserwował
jak nachyla się nad strumykiem, wcześniej łapą krusząc cienki lód przy
samym brzegu. Kości miednicze kotki wystawały spod gęstego futra, gdy ta
przykucnęła, by się napić. Racjonowanie pokarmu nie przyniosło niczego
dobrego, każdy kot w klanie, którego znał, chodził wściekły i
rozdrażniony, do tego wychudzony. A im bardziej wychudzeni byli ich
wojownicy, tym trudniej było o złapanie pożywienia, którego i tak nie
było zbyt wiele.
Był
wściekły, widać, że ta kretynka nie miała za grosz pojęcia o strategi.
Niedaleko nich było gospodarstwo, mogli przecież chodzić tam polować!
Ten cały stary dwunóg miał pełno drewnianych kwadratów z kurami, gęsiami
bądź kaczkami. Lampart wypatrzył nawet przezroczysty kwadrat, w którym
znajdowały się gołębie.
Wystarczyło pomyśleć, a jedzenia mieliby pod dostatkiem.
A gdyby nawet, samotników było w okolicy pod dostatkiem, nic by się nie stało, gdyby jakiś zniknął, a oni mieliby chociaż mięso.
Z
błyskiem w oku złapał za gałąź, biorąc samach i uderzając w potylicę
liderki. Z chorą satysfakcją złapał ją za kark, wcześniej upewniając
się, że nikt i nic go nie widzi ani nie śledziło. Nie potrzebował
świadków do tego przedstawienia.
Zacisnął szczęki mocniej na zwiotczałym ciele, wydając z siebie warknięcie.
Po
stronie wilczaków znalazł krzew pokryty ich zapachem, urwał kilka
gałązek oraz zwiotczałych liści, wcierając ich zapach w futro liderki,
którą następnie ułożył delikatnie, by sprawiała wrażenie pogrążenia w
błogim śnie.
Będąc pewnym, że pierwsza część planu wypaliła, powrócił do obozu, odkopując szczura, którego wcześniej dorwał.
"Hej, Cętkowana Gwiazdo, wiesz, że jesteś niczym?"
Powrót
przywódczyni, która wręcz jebała klanem wilka, do tego pokrytej cieczą
wiadomego pochodzenia, wraz ze śladami współżycia, spowodował nie małą
wrzawę. Koty wyszły ze swoich legowisk, rzucając podejrzliwe spojrzenia
na kocicę, która kuląc się, brnęła przez środek obozu. Lampart odsunął
się od swojego partnera, który właśnie wylizywał do czysta jego białą
łatę. Niebieskie ślepia kocura wbiły się z wrogością w szylkretkę.
—
Cętkowana Gwiazdo, raczysz nam powiedzieć, dlaczego wyglądasz jak po
stosunku, oraz zajeżdżasz wilczakami? — warknął, zachowując jednak
kamienny wyraz pyska. Nie mógł pozwolić, by dzikie emocje zepsuły
wszystko, co planował przez tyle księżyców. Nie po to oddawał jej swoje
porcje, wciskając w nie odrobinę trucizny, by teraz wszystko się
spierdoliło.
— Ja... niewiele pamiętam — szepnęła kocica.
Klan
zawrzał. Zdecydowana większość z oburzeniem zaczęła rzucać w nią
oszczerstwa, że jakim cudem nie może pamiętać, co tam robiła. Jedynie
Dziki Kieł i Kalinkowa Łodyga wstawili się za nią, choć Lampart i tak
dostrzegł u Dzikiego nić zwątpienia.
—
Była na schadzce z jakimś burym wilczakiem. Nie wyglądała na niechętną,
wręcz przeciwnie — z tłumu wyłoniła się Łabędzia Pieśń, z dobrze znanym
dla siebie uśmieszkiem.
Czarny
ukrył zdziwienie. Nie sądził, że ta wstawi się za nim, lecz szybko
przypomniał sobie, jaki zawarli układ. On da jej kocięta, zaś ona będzie
po jego stronie. Zamruczał cicho, zadowolony.
—
Czy przyznajesz się do zarzucanych ci czynów? — zwrócił się do Cętki,
która patrzyła na niego zdezorientowana, niczym małe, przerażone kocię
odebrane matce. — W takim razie stań do walki o swój honor, jeśli mówisz
prawdę — zeskoczył na ziemię, stając dumni tuż przed szylkretką. Ta
skuliła uszy, zaciskając powieki.
— N-nie... Nie będę walczyć Lamparci Ryku — szepnęła zduszonym od szlochu głosem.
—
W takim razie pozbawiam cię pozycji lidera oraz wszelkich praw. Udaj
się do kociarni, gdzie będziesz spędzać czas aż do dnia porodu —
skwitował. Liczył, że ta zacznie z nim walczyć, musiał jednak coś
wymyślić innego w takiej sytuacji. Najwyżej, zaczeka do porodu a potem
się jej pozbędzie.
— Zabrać ją.
Obserwował
jak Wężowa Łuska wraz z Grzybem odprowadzają domniemaną zdrajczynię. W
duszy uśmiechał się szeroko szczęśliwy, że wszystko szło w kierunku, w
którym chciał. Powrócił na miejsce przemówień lidera, głośnym
miauknięciem zwracając na siebie uwagę.
—
Ja, Lamparcia Gwiazda, wprowadzam nowe prawo! Zastępca nie będzie już
więcej wybierany przez lidera. Ile razy przez to cierpieliśmy? Jestem
pewien, że gdyby nie ślepe kolesiostwo, bylibyśmy potęgą, a nie cieniem
samych siebie! — krzyknął, wsłuchując się w nieśmiałe słowa aprobaty
padające z ust niektórych kotów. — Dlatego od dzisiaj, każdy ma prawo
ubiegać się o tą posadę. Chętne koty będą mierzyć się między sobą w próbie kłów, by wyłonić jedynego wojownika, godnego tego stanowiska.
Uśmiechnął się, gdy odpowiedziały mu radosne wiwaty. Cel osiągnięty, pora znaleźć następny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz