Kocica podniosła wzrok, utwierdzając go w rudawej, chuderlawej sylwetce. Rudzikowy Śpiew opuścił ogon, kuląc uszy.
Nieśmiało poruszyła łapami, szurając nimi po gruncie. Widziała jak chowa i wysuwa pazury w nerwach
— Z-zbożowa Gwiazdo — wykrztusił, zwracając uwagę kotki. Widziała jak drży, gdy oczekiwała na jego dalszą wypowiedź – P-pomyślałem, że s-skoro j-jest teraz tyle śniegu i wiatr j-jest t-taki l-lodowaty, a w d-dodatku trudniej p-poluje się na zwierzynę, t-to mogłabyś m-mnie częściej wysyłać n-na p-patrole — poprosił — Chciałbym być p-przydatniejszy dla k-klanu — dodał, wbijając w nią wyczekujące spojrzenie.
Zamrugała ślepiami, przez uderzenie serca nie wiedząc co mu odpowiedź. Nigdy, nawet przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że Rudzikowy Śpiew mógłby nie być przydatnym członkiem klanu. Właśnie jego i kilka innych kotów ceniła najbardziej. Odetchnęła, przymykając ślepia, para wydobyła się z jej pyska przy wydechu.
— Nie uważam, żebyś coś robił źle ani nie był nieprzydatny- — urwała na moment, owijając ogonem swe łapy — Jednak przystanę na twoją prośbę. Będziesz chodził częściej na patrole.
— D-dziękuję — widziała w jego oczach ogromną ulgę oraz ulatniający się częściowo strach. Kocurek odwrócił się, chcąc odejść.
— Rudzikowy Śpiewie, jeszcze jedno — wojownik zatrzymał się w półkroku, napinając mięśnie. Zboże chrząknęła, czując nieprzyjemną wydzielinę w gardle — Nie zapominaj, że jesteś przydatny klanowi. Zawsze.
Rudzielec skinął głową, czmychając czym prędzej z jej pola widzenia.
* * *
Pora Opadających Liści dawała się we znaki wszystkim. Zboże dobrze wiedziała, że pogorszenie pogody zwiastowało kolejną lawinę chorób i nie myliła się w tej kwestii za grosz. Zbożowe Pole zarobił zapalenie zatok, za co dostał srogi ochrzan od Kaczego Pióra, bo ponoć gdyby przyszedł wcześniej - takiego problemu by nie było. Kasztanowy Dół zwichnął łapę schodząc z drzewa, zaś Suma bolały dziąsła przez wymianę zębów. Już teraz mieli sporo chorych co martwiło kocicę, co jeśli w porze nagich drzew będzie jeszcze gorzej? Przecież zapasy medyków nie były nieograniczone... Tyle rzeczy było do przygotowania przed zimą...
Liderce nie umknęła też panikująca Popielaty Świt, jej własna wnuczka, która z przerażeniem biegała do medyków bo jej adoptowany synek, Trzcinek, przeziębił się.
Oprócz tego, życie w klanie nocy zdawało się wrócić na właściwe tory. Kolejni mianowani uczniowie zasiedlili legowisko wojowników. Jednym z nich był Złote Runo, uczeń Rudzikowego Śpiewu.
Ta przyjemna otoczka sielanki i beztroski była jednak w pewnej części naruszona. Klan Nocy nadal przeżywał morderstwo trzech kotów - Skocznej Ryby, Ognistego Języka i Maczka. Śmierć medyczek nie była jednak tak szokująca jak strata tych trzech kotów, szczególnie, gdy medycy potwierdzili samobójstwo u kotek.
Podejrzenie padło z góry na klifiaków, jednak mimo nienawiści do tegoż klanu, Zboże wątpiła, że jakimś cholernym cudem udało im się zabić kociaka. Przecież prędzej by go porwali... Miała dosyć szeptów i mrocznych teorii jak to niby klifiaki chcą wybić ich co do jednego, niczym kaczki. Frustracja rosła w niej do tego stopnia, że była gotowa poleźć tam, zabić tego zawszonego rudzielca a później z jego następcą zawrzeć sojusz.
Tylko i aż po to, aby ci paranoicy się zamknęli.
Zmęczona tym wszystkim, podeszła do stosu ze zwierzyną, biorąc do pyska wronę. Chcąc wrócić do swojego legowiska, niemal zderzyła się z Rudzikowym Śpiewem, który trzymał w pysku dwie nornice.
Bengalka miauknęła zduszone przepraszam, potrząsając łbem.
— Gratuluję wyszkolenia ucznia — miauknęła z lekkim uśmiechem na pysku, obserwując jak kocurek odkłada upolowane stworzenia na miejsce.
< Rudziku? >
Wyleczeni: Zbożowe Pole, Kasztanowy Dół, Sum, Trzcinek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz