Sam był przepełniony strachem, kiedy swój wzrok osadził na pozostałościach z Piaskowej Wydmy. Nie był nawet pewny, czy to dobre określenie na przeżarte na wpół zwłoki wojownika z ich klanu, do niedawna uznawanego za zaginionego. Od samego patrzenia rozbolały go oczy, ale jako medyk zdążył się uodpornić na takie widoki, choć i tak pozostawał w nim niesmak, na myśl o samym fakcie, jak tragicznie przyszło skończyć żywot kocurowi.
Teraz jednak nie był czasu, by o tym myśleć. Słyszany przez nich wcześniej skowyt psa nie pochodził z samego gospodarstwa, a właśnie z miejsca, w którym teraz się znaleźli. Liliowy nie chciał nawet myśleć, co by się stało, gdyby trafili na czworonożną istotę.
Smród zgniłego ciała zaczął przybierać na sile, drażniąc jego nozdrza. Rozejrzał się w popłochu, obawiając się powrotu stworzenia, albo przybyciu całkowicie innej istoty, która również mogłaby się zainteresować ich żywą dwójką.
— Wracajmy — poprosił nagle, patrząc wyczekująco na brata. — Wiesz, że jako medyk nie biegam najlepiej — dodał, starając się, by zabrzmiało to jak żart, ale jego pesymistyczne myśli sugerowały co innego.
— Z-zostawiamy g-go t-tu? — spytał, drżąc i chyląc się w kierunku strony, z której przyszli.
— Skoro jest martwy, to i tak mu nie pomogę — westchnął, bo ta sprawa go mocno przytłoczyła. Ile Piaskowa Wydma mógł tu leżeć? Czy na samym początku była szansa uratowania go? Żałował, że nie trafił tu o odpowiedniej porze. Niepotrzebnie zaczął się nakręcać i zamartwiać, a lekkie pacnięcie w łapę ze strony burego przywróciło jego myśli do aktualnej sytuacji. Ze skupieniem spojrzał na brata.
— I t-tak j-jej z-zapach przyciąga z-za d-dużo s-stworzeń — mruknął, niepewnie patrząc na liczne zadrapania na zwłokach oraz ślady od zębisk bestii, które najprawdopodobniej potraktowały Piaskową Wydmę jako pokarm.
— Masz rację — przyznał uzdrowiciel. O tym ani przez chwilę nie pomyślał, najwyraźniej jego mózg nie miał wojowniczego trybu myślenia, który kazałby mu mieć na uwadze takie sprawy. — Chodźmy.
Zawrócili od razu. Bluszczowe Pnącze zazwyczaj dodałby bratu słowa otuchy, ale tym razem za bardzo się bał, bo Srocze Pióro mógłby łatwo wyłapać zawahania w jego głowie i poczuć, że jest jeszcze gorzej, niż sam mógł przypuszczać. Liliowy pragnął znać okoliczności śmierci kocura, ale nie wróciłby tam drugi raz, nawet za cenę poznania prawdy. Musiał przyznać, że naprawdę się bał, nawet wtedy, gdy jego łapa przekroczyła tereny obozu Klanu Klifu.
***
Od tamtego spaceru wydarzyło się zdecydowanie zbyt wiele. Panowanie Lisiej Gwiazdy pod przykrywką Miętowej Gwiazdy okazało się zaledwie jednym ze szczytów ich nieszczęść, gdyż to pasmo górskie miało znacznie więcej wzniesień, interpretowanych jako problemy, dotykające przez ostatnie księżyce Klan Klifu.
Spojrzał przelotnie na burasa, który to akurat odwiedził jego legowisko. Z początku uznał, że brat na coś zachorował, ale gdy ten oświadczył, iż przyszedł po prostu pospędzać z nim czas, zrobiło mu się milej na sercu. Śmierć Jemioły odbiła się mocno na ich dwójce, bo matka wbrew pozorom była im naprawdę bliska. Zadrżał, myśląc o ostatnich wymienionych z nią słowa, kiedy to był nieświadomy tego, że już nigdy nie będzie dane im ponownie porozmawiać.
— Co ty na to, by przejść się na grób... mamy? — zapytał, z niespotykaną dla niego nieśmiałością. — Przy okazji możemy też odwiedzić Mysi Krok — dodał bez namysłu, bo z dnia na dzień zaczynał mocniej tęsknić za kremowym.
Srocze Pióro zastrzygł uszami i spojrzał na niego niepewnie, powoli kiwając głową na znak zgody.
Ruszyli, z trudem przedzierając się przez wysokie zaspy śnieżne. Gdyby nie liliowe plamy, medyk byłby w stanie wpasować się kolorystyką w otoczenie. Bury natomiast przez ciemną barwę futra był znacznie bardziej widoczny, ale skoro tylko zaczął prószyć śnieg, jego ciało pokrył biały puch.
Dotarli na miejsce, bez słowa chyląc się przy miejscu pochówku Jemioły. Bluszcz starała się nie myśleć, co mógłby zrobić, aby uniknąć jej śmierci. Czuł się winny, że nie zareagował w porę i nie zdołał ocalić jej życia. Takie w końcu było jego zadanie, a on mu nie podołał.
— T-tęsknię z-za n-nią — przyznał Sroczek, przerywając milczenie.
— Ja też — odparł natychmiastowo, biorąc głęboki wdech. — Może chociaż teraz zaznała spokoju.
Zamilknął, patrząc z powagą w dal. Ogonem powoli oplótł siedzącego obok brata, nie by go uspokoić, ale by zapewnić siebie samego, że nie jest aż taki samotny.
— I chociaż nie wiemy, kim jest nasz ojciec, a matka zmarła tak tragicznie, to cieszę się, że od pierwszych chwil życia mogłem mieć obok siebie tak wspaniałego brata — odparł, odwracając ku niemu głowę i uśmiechając się łagodnie, jak to miał w zwyczaju. - Przykro mi, że zawiodłem cię w młodości mym wyborem, nie uprzedzając cię wcześniej chęcią bycia medykiem. Nie żałuję jednak tego, dobrze czuję się w tym, co robię.
To wyznanie było z jego strony spontaniczne. Czuł dziwną potrzebę powiedzenia tego Sroczemu Piórowi, byleby wyzbyć się z siebie problemów.
— A c-co, j-jeśli któryś z n-nas w końcu u-umrze? — spytał bury z lękiem, a drżenie jego ciała było niemalże wyczuwalne przez Bluszcza. — Drugi z-zostanie s-sam... — dopowiada, garbiąc się.
— Na każdego kiedyś przyjdzie pora — stwierdza liliowy. — I jestem pewien, że w naszym przypadku nie nastąpi to za szybko.
— A c-co, j-jeśli któryś z n-nas w końcu u-umrze? — spytał bury z lękiem, a drżenie jego ciała było niemalże wyczuwalne przez Bluszcza. — Drugi z-zostanie s-sam... — dopowiada, garbiąc się.
— Na każdego kiedyś przyjdzie pora — stwierdza liliowy. — I jestem pewien, że w naszym przypadku nie nastąpi to za szybko.
<Sroczku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz