- A Maczek mi dokucza! - pisnęła jego siostrzenica, nie wychodząc zza ukrycia. Mak nadęła policzki i położyła po sobie uszy, a jej pysk zaczął przypominać wykrzywioną podkówkę.
- Kłamczucha! - zakrzyknęła, próbując obejść cielsko lidera. Czajka, widząc to, zaraz podreptała na drugą stronę, by cały czas zachowywać porządną odległość od kuzynki. Szylkretka zmarszczyła brwi, słysząc oskarżenia drugiej.
- A bo nie!
- A tak!
Zajęcza Gwiazda pokręcił głową z nerwowym uśmiechem. A podobno to liderowanie miało być trudne. Nie miał pojęcia, jak inne karmicielki radziły sobie z większym miotem. On miał tylko dwójkę... no, może szóstkę na wychowaniu, a już i tak ledwo się trzymał. Wiedział jednak, że było warto. Dla młodych zawsze było. Chciałby mieć tylko więcej energii, żeby chociaż nadążyć za swoimi szczęściami.
- No już, już! - zawołał, czując, jak zniecierpliwiona brakiem reakcji Mak ciągnie go za ucho. Oburzona zachowaniem kotki Czajka już miała otwierać pysk, żeby pomóc wujkowi wydostać ucho z paszczy Mak, jednak krótki ruch ogona Zająca zapewnił ją, że nie ma takiej potrzeby. - Maczku, skarbie, pobaw się z Rzęskiem. Czajka musi chwilę odpocząć i potem się z tobą pobawi.
- Już się bawiłam z Rzęskiem! A ty się ze mną pobawisz, jak zostawię Czajkę? - zaproponowała szylkretka, przekręcając pytająco łepek. Jej złote ślepia wwiercały się w niego z wyczekiwaniem, a uszy nastawiły się czujnie, z nadzieją na prędką odpowiedź. Zajęcza Gwiazda westchnął cicho, a jego wzrok uciekł gdzieś na podłogę. Był taki zmęczony. Ostatnimi nocy słabo sypiał, a odkąd przeniósł się do kociarni, nie miał chwili na odpoczynek. Chciał pomóc Wilczej z maluchami i młodym w odnalezieniu się w ich dziwnej sytuacji, jednak to wszystko, powoli, niczym ciągnąca się choroba wykańczało go. Pożerało od kości, kręgosłupa, zmęczonych ślepi. Jednak widząc oblicze jego córeczki, nie mógł jej odmówić. A pomyśleć, że jeszcze parę księżyców temu dyplomacja była jedną z jego najlepszych umiejętność.
- Tak, pobawię się - mimo wszystko uśmiechnął się ciepło, dźwigając na łapy. Szczęście córki, nawet z najmniejszych rzeczy, było dla niego ważniejsze niż własne samopoczucie.
***
Cisza spowiła okryty nocą obóz. Rozbiegane spojrzenie zielonych oczu nie potrafiło skupić się na żadnym punkcie. Było cicho. Bardzo cicho. Jego oddech odbijał się od ścian żłobka. Klatkę piersiową ścisnął mu nagły brak powietrza. Dusił się? Kaszel wydarł się z jego gardła. Musiał wyjść. Szybko. Zerwał się na nogi, budząc przypadkiem jedno z kociąt. Nie miał czasu spojrzeć które. Nie miał czasu uspokoić, ułożyć z powrotem do snu. Prędkim, niespokojnym krokiem oddalił się, by zaraz znaleźć się na zewnątrz. Wdech. Wydech. Słyszał pulsującą krew w uszach, zmieszaną z oddalonym śpiewem wiatru. Nocną ciszę rozerwał kolejny napad kaszlu. Nie mógł być chory. Wciąż słaby Klan Burzy potrzebował lidera w pełni sił. Jego kocięta potrzebowały ojca w pełni sił. Wilcza potrzebowała go w pełni sił. Widział, jak się stara, chciał wierzyć, że jest lepiej, ale nie mógł jej teraz nagle zostawić. Nie mógł narobić jej więcej zmartwień głupią chorobą. Nie skończył naprawiać klanu. Wciąż jak cień goniły go pozostałości po władzy Piaskowej Gwiazdy. Nie ważne co zrobił, nie zdążył tego jeszcze wyplenić. Korzenie jej tyranii sięgały zbyt głęboko, a on miał zbyt mało czasu. Nie mógł odpuścić teraz. Nie mógł…
Wziął parę głębszych, gwałtownych haustów powietrza, kierując się w stronę legowiska lidera. Pozostawał w cieniu rzucanym przez chmury, unikając delikatnego światła księżyca jak ognia. Nikt nie mógł go widzieć w takim stanie. Żaden wojownik, uczeń, kociak, starszy. Nikt. Miał zbyt wielu wrogów tylko czyhających na taką okazję. Już wystarczająco dużo plotek dźwigał na swoim grzbiecie.
Dotarł do legowiska lidera. Schowany za jego progiem, oparł się o ścianę, zaciskając powieki piekących ze zmęczenia ślepi. Ciężkiemu oddechowi zaczął wtórować ból głowy i coraz głośniejsze piszczenie w uszach.
"Spokojnie, Zając, spokojnie. To tylko kaszel. Nic więcej. Pójdziesz do Jeżowej Ścieżki i będzie dobrze" powtarzał to sobie w głowę jak mantrę. Nie mógł panikować. Nie teraz. Zamarł jednak, gdy rana na szyi zabrzmiała pulsującym bólem. Tylko jedna myśl objęła wtedy jego umysł. Wpięła się cierniami i już długo nie miała puścić.
- Zajączku?
Zielone, pełne niepokoju ślepia błysnęły w mroku, by zaraz ukryć się za mgiełką pozornego spokoju. Gwałtowny obrót głowy przyprawił go o mroczki w wizji. Dokładnie jednak rozpoznał głos i niebieską sylwetkę Glinianego Ucha spowitą w blasku księżyca.
- Idź do dzieci. Wszystko w porz- rzucił Zając, by zaraz zająć się usilnie zduszanym, suchym kaszlem. Glina podszedł do niego ze zmartwionym wyrazem pyska.
- Zając? Co się dzieje?
- Kaszel, może alergia - próbował to sobie jakoś wytłumaczyć, gdy tylko uspokoił się po ataku. Zwieszony łeb chował przestraszony wyraz pyska, podczas gdy Glina usilnie próbował potwierdzić słowa kocura.
- Idź do Jeżowej Ścieżki.
- Nie, to nic takiego - jeśli Jeż przytrzyma go dłużej w legowisku medyków, zaraz wszyscy zaczną gadać. Zajęcza Gwiazda sobie nie radzi, dlatego przeniósł się do kociarni. Zajęcza Gwiazda jest słaby i próbował to ukryć, biorąc Kamienną Agonię na zastępcę. Nie mógł okazywać słabości. Nie teraz. Nie gdy-
- To nie była prośba - pewny głos Gliny odbił się od ścian jaskini. - Idź. Widzę, że coś jest nie tak - dodał zaraz zatroskanym tonem, liżąc partnera za uchem. Zając zacisnął powieki, wzdychając ciężko.
- Pójdę.
Tylko i wyłącznie po zioła. Weźmie parę i będzie dobrze. Nikt nawet nie zauważy, że dziwnie się zachowywał, a objawy szybko przeminą. Na pewno. Gliniane Ucho wygonił go z leża lidera, a przechodząc między nim, a jamą uzdrowicieli, Zajęcza Gwiazda dostrzegł błysk czyiś ślepi w legowisku wojownika. Ognisto-pomarańczowych ślepi skierowanych prosto na niego. Chłód przeszył jego biały kark.
Już wiedzą.
***
Zioła od Jeżowej Ścieżki nie pomogły, a sam medyk nie mógł znaleźć źródła jego ataków, co tylko potwierdzało jego domysły. Lider coraz częściej zanosił się kaszlem, jak nikt nie patrzył, a gdy czuł na sobie chociaż jedno spojrzenie, gorączkowo próbował powstrzymywać napady. Ból zakorzenił się w jego płucach, spowijając je niemalże całkowicie, powoli rozrastając się do gardła. Spędzał coraz mniej czasu w żłobku, odsyłając kociaki do Narcyzowego Pyłu bądź powierzając Glinie pod opiekę. Nie mogły widzieć go w takim stanie. Bezsenność deptała mu po piętach, pozbawiając możliwości odpoczynku i regeneracji. Która to już nieprzespana noc? Przestał liczyć. Nie potrafił tego policzyć. Jego skupienie - coś, nad czym tyle pracował, przez zmęczenie spadło do takiego stopnia, że nie potrafił nadążyć z swoimi obowiązkami. Poza tym słyszał coraz więcej głosów, które chcąc nie chcąc podważały jego poprzednią, ważną decyzję. Zastępczyni - Kamienna Agonia, nosiła na grzbiecie coraz więcej skarg i nieprzychylnych uwag.
"Zajęcza Gwiazdo, nie chcę cię niepokoić, ale Kamienna Agonia nakrzyczała na Koperkowy Powiew..."
"Zajęcza Gwiazdo, Kamienna Agonia znów się na mnie mści, wysyłając mnie na kolejny patrol dzisiaj..."
"Zajęcza Gwiazdo, Kamienna Agonia kolejny raz się drze bez powodu!"
"Zajęcza Gwiazdo, Kamienna Agonia jest bezczelna!"
"Kamienna Agonia mi grozi!
"Kamień cały czas gdzieś znika..."
"Kamień..."
- Zajęcza Gwiazdo! To oburzające! Kamienna Agonia nie pozwoliła mi brać jedzenia ze stosu! Chce, żebym głodował! To nienormalne! - wściekły Rozżarzony Płomień wparował do jego legowiska bez słowa zapowiedzi. Jego ogon nerwowo przecinał słoneczne promienie, które padały wcześniej na zmęczony pysk Zajęczej Gwiazdy. Nie miał siły na więcej tego typu skarg. Próbował wcześniej nakierować Kamień na spokojniejszą drogę, jednak narastająca liczba uwag co do jej... nastawienia zaczynała go niepokoić. I męczyć.
Za rozjuszonym Żarem dostrzegł Szczypiorkową Łodygę i Falującą Taflę. Towarzystwo, o które obawiał się jeszcze za rządów Piaskowej Gwiazdy. Jej poddani, oddani i lojalni, nawet jeśli byli wtedy młodzi. Chciał to zmienić, naprawić, jednak patrząc na ich działania, wątpił, że dowiódł swego. Bez względu jednak na ich przekonania, nie mógł bagatelizować ich oskarżeń.
- Kamienna Agonia uderzyła mnie wczoraj. Mam nawet ranę po tym, o tutaj - mruknął Falek, pokazując prawą łapę. - Nie wiem czemu, nawet nic jej nie powiedziałem. Po prostu podeszła i walnęła.
- Wyżywa się na nas! - podsumowała Szczypior, prostując się i pusząc dumnie ogon.
- Porozmawiam z nią...
- Ta, na pewno. Już widzę, jak przemawiasz do rozsądku tej... tej furiatce! Nawet ktoś tak wspaniały jak wielka Zajęcza Gwiazda nie zdoła tego zrobić. Popełniłeś błąd i teraz nie chcesz się do tego przyznać! - oskarżył go Żar, wplatając w swoją wypowiedź wyraźnie słyszalną nutę ironii i pewnego braku szacunku do białego lidera. Że też nawet się z tym nie krył. Zając nieznacznie pokręcił głową, po czym z nie małym, jednak porządnie ukrywanym trudem dźwignął się na łapy. Jego kończyny drżały delikatnie, próbując utrzymać wątłe ciało. Coraz mniej chodził, każdy gwałtowniejszy ruch wywoływał napad kaszlu. Był uważny, ostrożny przy każdym kroku.
- Obiecuję, Rozżarzony Płomieniu, że wasze skargi nie zostaną zignorowane. Jeśli spotkasz gdzieś Kamienną Agonię, wyślij ją do mnie - spokojny głos Zająca mimo wszystko nie spodobał się rudemu kocurowi. Na płomienny pysk wpełzł szyderczy uśmiech, a wywróciwszy oczami, wyrwało mu się ciche parsknięcie.
- Czemu ja? Szanownemu panu liderowi nie chce się ruszyć dup- Szczypiorkowa Łodyga przerwała mu, widząc ostrzegawcze spojrzenie Zajęczej Gwiazdy. Wysunięte pazury szybko zachęciły też i Falującą Taflę do zawrócenia z leża. Żar obrzucił kompanię gniewnym spojrzeniem, jednak zaraz i on wyszedł, na pożegnanie ostatni raz uderzając ogonem o ziemię. Biały odetchnął z ulgą, gdy rude sylwetki zniknęły za progiem. Usiadł ciężko, zmęczony samą konfrontacją. Był taki... słaby.
- Zajęcza Gwiazdo? Chciałeś mnie widzieć - później tego dnia do jego legowiska trafiła Kamień. Szkarłatnie zachodzące słońce niepokojącym światłem obejmowało grotę. Miał niewiele czasu na pogaduszki. Kaszel po południu się nasilił i coraz ciężej było mu go powstrzymywać. Nawet jeśli ufał Kamiennej Agonii, być może bardziej niż komukolwiek innemu w Klanie nie licząc Gliny, nie mógł sobie pozwolić na to, by jego zastępca - prawa łapa widziała go w chwili słabości. Nie potrzebował dodatkowych zmartwień czy myśli na głowie czarnej, miała już wystarczająco swoich spraw. Jednocześnie był tak zmęczony tą sytuacją. Nie chciał... nie mógł z troską jej oznajmić, że jak się nie ogarnie, to będą mieli problemy. Nie wzięłaby tego na poważnie. A on nie miał zamiaru cackać się z dorosłą wojowniczką jak z kociakiem. Nawet jeśli zajmował się parę księżyców maluchami, a jego oblicze przy rodzinie było spokojne i troskliwe, Kamień i nikt inny nie mógł zapomnieć, że był liderem. Byłym przywódcą rebelii, wybawcą Klanu Burzy i "wybrańcem Klanu Gwiazdy". I chociaż Kamienna Agonia nigdy nie była tylko pionkiem w jego grze przeciwko Piasek, nie mógł traktować jej ulgowo czy przyjacielsko w takiej sytuacji.
Chłodny wzrok opadł na obliczu kotki. Zajęcza Gwiazda wyprostował się, dumnie unosząc ogon ku górze, podczas gdy pysk nie zdradzał wielu emocji. W milczeniu przyglądał się zastępczyni, by po głębszym wdechu odezwać się pozbawionym gniewu czy jakiegokolwiek innego uczucia, niemalże nienaturalnie spokojnym i delikatnie zachrypniętym głosem.
- Kamienna Agonio, ostatnio słyszę coraz więcej skarg na twoją osobę. Podobno krzyczysz, grozisz, mścisz się, dyskryminujesz i nie masz podstawowego zaufania do znacznej części społeczności. Podobno nawet kogoś uderzyłaś. Dostaję takie wiadomości nie tylko od rudych i szylkretów - dodał ostatnie zdanie, widząc zmieniający się wyraz pyska zastępczyni. - Co masz na swoją obronę?
- Jeśli na kogoś krzyczę, to na rudych, którzy nie potrafią uszanować, że nie są już lepsi i bardziej uprzywilejowani od nas! Ostatnio jakiś rudy chciał bez polowania zjeść zwierzynę ze sterty! Nie można pozwalać, by się tak ze sobą obnosili - uszy kotki delikatnie powędrowały do tyłu, a futro na karku nastroszyło się groźnie.
- Dobrze wiesz, że zmiana nigdy nie jest przyjmowana bez oporów. Szczególnie tak wielka. Potrzeba czasu, by coś naprawić. To proces. Oczywiście, nie powinniśmy pozwalać na takie zachowania czy pozostawać obojętni, jednak wysoka ranga wymaga od nas pewnego szacunku dla każdego, nieważne jak się zachowuje, albo jaki jest kolor jego futra. Jako zastępczyni oczekuję od ciebie wzorowej postawy. Masz być przykładem, a nie wulkanem agresji - wytłumaczył jej tonem nieznoszącym sprzeciwu. Sortowanie na kolory futra miało pozostać w przeszłości, a jeśli jego własna zastępczyni robiła to samo co Piasek, tylko że w odwrotną stronę, jaka była różnica między nimi a nią? Pulsujący ból przeszył jego skroń, a wizja rozmazała się delikatnie. Musiał kończyć. Szybko. Ból tylko wzniecał w nim gniew. Nie po to tyle pracował, nie po to dał się zabić, by teraz wprowadzać kolejne podziały. Nie miał zamiaru znosić więcej niesubordynacji. Kocur zbliżył się do Kamiennej Agonii i specjalnie ściszył głos, by skupiła się bardziej na jego słowach. - Daję ci kolejną szansę. Nie pokazuj więcej, że jest możliwość, że pomyliłem się z wyborem zastępcy.
Kamień bez słowa skinęła głową, wciąż wpatrując się w ziemię i własne łapy. Powinna zrozumieć.
– To wszystko. Możesz iść - rzekł Zajęcza Gwiazda, by zaraz odkaszlnąć, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uczucia w gardle. Potrząsnął głową, jakby chcąc pozbyć się bólu i pisku z uszu, po czym wzrokiem odprowadził wychodzącą Kamienną Agonię.
***
Leżał, osłabiony przedłużającym się słabym stanem. Czekał na sen, jednak ten nie przychodził. Nie wiedział od ilu. Ostatnie dni zlewały mu się w jedno, a ściana, w którą wpatrywał się, jakby szukając rozwiązań na problemy Klanu Burzy, jedynie zmieniała kolory pod wpływem oświetlenia. Granatowa, czerwona, żółta i znów czerwona, by ostatecznie wrócić do granatu. Od czasu do czasu ozdobiona tańczącymi w jego ślepiach mroczkami albo cieniem znanego kota. Gliniane Ucho z troską, Kamienna Agonia z raportem i z początku Rumianek, jednak szybko wypraszany przestał się tyle pokazywać. Zając nie chciał, żeby syn oglądał go w tak okropnym stanie. Wiedział, jak to jest bezsilnie patrzeć na cierpienie bliskiego. Nie chciał tego dla niego czy reszty dzieci.
Aż pewnego dnia - do jego nozdrzy dotarła znajoma woń. Zapach polany, traw, pomieszany z wiecznie trawiącym kotkę stresem i strachem. Przesiąkła nim, że nawet pozornie bezpiecznych chwilach wciąż dało się go wyczuć.
– Glina powiedział, że n-nie czujesz się najlepiej…
– Mam sporo obowiązków. Jestem po prostu… zmęczony - cichy, zachrypły głos wydostał się z jego krtani. Nie miał siły podnieść się z miejsca. Uniósł więc tylko łeb i posłał siostrze blady, jednak najcieplejszy uśmiech, na który było go stać.
– Nie brzmisz na tylko zmęczonego - wytknęła mu Wilcza Zamieć, wzdychając cicho. Zając odwrócił głowę, chowając zmarszczone brwi. Oczywiście, że nie uwierzy w coś takiego. Jeśli powie jej prawdę, będzie się martwiła. Nie chciał jej mówić. Wolał pozostawić w błogiej niewiedzy, aż mu się poprawi. I znowu wrócą do i tak brutalnej normy.
– Wilcza, mówię, to nic takiego - zaparł się, a jego ostatnie słowa zniekształcił kaszel. Ostry ból rozdarł mu płuca, gardło i przełyk. Usłyszał delikatne kroki stawiane w jego stronę. Zasłonił pysk łapą, usilnie próbując powstrzymać napad. Gdy nareszcie mógł wziąć oddech, odsunął ją od pyska, by ujawnić wyplutą na jej powierzchnię krew. Panika ogarnęła jego umysł. Wilcza, dlaczego wybrałaś sobie tak okropny moment na odwiedziny. Jego siostra nie mogła tego zobaczyć. Nikt nie mógł. Dopóki Jeżowa Ścieżka nie znajdzie rozwiązania, lekarstwa, czegokolwiek na jego dolegliwości, nikt nie mógł się dowiedzieć, że jest aż tak źle.
– Zając? Co się dzieje? – zaniepokojony szept Wilczej przypomniał mu o jej obecności, pozwalając na chwilę wrócić do rzeczywistości. Musiał się jej stąd pozbyć. Szybko. Dźwięk kroków zjeżył mu futro. Nie podchodź. Zawróć. Wyjdź.
– Zają-
– Nie mam teraz dla ciebie czasu - syknął, ostrzej niż planował. Wystraszona kotka momentalnie cofnęła się kilka długości ogona. Przez rozmazana wizję nie mógł dojrzeć jej wyrazu pyska. Dopiero jak do jego nosa dotarł intensywniejszy zapach stresu, doszło do niego, co zrobił. Nie panował nad sobą. Ból odbierał mu zmysły i jasność umysłu. Dlatego nie chciał tu nikogo. - Wilcza, ja nie- kaszel przerwał mu próbę wytłumaczenia się. Schował pysk, odwracając łeb w stronę tak znajomej ściany. Gdy przestał, cisza obiła się echem w jego uszach. Jego ramiona opadły, a głowa opadła jeszcze niżej. Zaciśnięte powieki otworzyły się, by z żalem spojrzeć na zakrwawioną łapę. - Idź już lepiej…
Kątem oka zobaczył tylko, jak Wilcza Zamieć kładzie po sobie uszy. Jej ślepie zalśniło, łzy pojawiły się w kącikach oczu. Uciekła, nie wydając z siebie ani słowa.
Tego chciał, prawda? Żeby zostawiła go w spokoju. Żeby nie patrzyła na to, jak wypluwa sobie płuca. Więc dlaczego jej działanie ścisnęło go za serce? Dlaczego czuł się, jakby właśnie ją skrzywdził? Siostrę, na której tak mu zależało, zranił słowami, by nie narażać ją na kolejną traumę. Dobrze zrobił? Naprawdę wybrał mniejsze zło? Zagryzł zęby, przełykając nie tylko gorzkie uczucie, ale także metaliczny posmak zaległy w gardle. Chciał się podnieść i ruszyć za Wilczą Zamiecią. Wytłumaczyć w taki sposób, by jej nie zmartwić. Nie zranić. Nie chciał mieć przed nią tajemnic. Jednak wiedział, że jego życzenie było tylko nierealnym marzeniem. Niemożliwym do osiągnięcia. Miał zbyt dużo krwi na swoich łapach, by się z nią tym podzielić. Wolał milczeć, ukrywać swoją przeszłość i przyszłość jaka go czekała przed każdym, na którym mu zależało. Znienawidziliby go po takim wyznaniu. Przejrzeli na oczy i zostawili.
Skulił się na legowisku, ukrywając pysk w łapach. Było mu niedobrze. Żołądek skręcał się boleśnie, a metaliczny smak i zapach drażnił nos i język. Obrzydliwe. Zacisnął zęby, gdy dreszcz przebiegł po jego karku.
Nagle poczuł uderzenie w tył głowy.
W legowisku jednak wybrzmiewał tylko jego niespokojny oddech. Różnorakie barwy zatańczyły mu przed oczami, by ostatecznie zmieszać się w jednolitą ciemność.
Nie wiedział, czy stracił przytomność, czy nareszcie zmorzył go tak wyczekiwany sen. Po chwili nie czuł już niczego. Podłoże pod jego ciałem zniknęło, a zamiast czucia pojawiło się uczucie unoszenia się w nieznanej, ciemnej przestrzeni. Czerń pochłonęła go, po czym wypluła ze swoich gardzieli na znajomą polanę. Tym razem mniej zadbaną, z cierniami przebijającymi się gdzieniegdzie przez jasną, gwiezdną otoczkę. Obrzydliwe.
– Wyłaź, Hiacyntowa Cętko - warknął Zajęcza Gwiazda, uświadamiając sobie, że po bólu gardła czy dusznościach nie było ani śladu. W jego pysku pozostał jednak metaliczny posmak, od którego cierpł mu język. Błysk niebieskiego futra mignął mu w kącie oka.
– Dlaczego się gniewasz, Zajączku? Nie pamiętasz, co obiecywałeś? – melodyjny głos oplótł go z każdej strony. Nie potrafił stwierdzić, skąd dokładnie dochodzi.
– Dobrze wiesz, że nie taka była umowa – biały ogon wściekle przeciął powietrze ze świstem, a wzrok wciąż zaciekle szukał rozmówcy. – To nie miało tyle trwać.
– A czy to moja wina, że tak dobrze się trzymasz? – odburknął Hiacynt z wyrzutem. – No cóż, teraz to już raczej trzymałeś. Spójrz na siebie! Chyba dawno już nie oglądałeś się w kałużach, co? – sylwetka bijąca delikatnym, czerwonym blaskiem nagle pojawiła się przed nosem lidera Klanu Burzy.
– To nie miało tak wyglądać - syknął biały, wysuwając błyszczące złowrogo pazury. Hiacynt odsunął się o długość lisiego ogona, nie wyzbywając się jednak delikatnego, szczeniackiego uśmiechu.
– Wiesz, że gdybym mógł, już dawno bym zakończył ten nasz układzik. Ale co ja, biedna, prawie zapomniana dusza może zrobić, jak główna atrakcja wymaga takiej siły do opętania? To choróbsko co złapałeś, nie zabije cię, o to się nie bój. Gdy tylko wywiążesz się ze swojej części układu, wrócisz do panowania swoim klanem. Taka była umowa, nieprawdaż?
Nim Zając zdążył coś odpowiedzieć, kilka cierni wpięło się w jego łapy. Próbował je rozerwać, jednak z każdym ruchem tylko mocniej wrzynały się w jego skórę, mięśnie, tkanki. Syknął z bólu, ostatni raz próbując ostrym szarpnięciem wyrwać się z pułapki. Nie mógł się ruszyć. Był zbyt nieuważny, nieostrożny. Znów popełnił błąd. Jak wtedy. Przy próbie zamordowania Drżącej Ścieżki. Strach ogarnął jego ciało. Zacisnął się na piersi, wkręcał w żołądek. Usłyszał płynącą we własnych żyłach krew.
Dał się złapać.
– Oh, zapomniałem ci powiedzieć. Będziemy mieli dzisiaj gościa. A raczej ty będziesz miał - Hiacynt usunął się z pola widzenia Zająca. Pozostał rozchichotanym echem, odbijającym się po ścianach polany. Biały nasłuchiwał bez ruchu, niczym zwierzyna ukryta w trawie przed drapieżnikiem. Ziemia zadrżała pod jego stopami. Niebo nad jego głową zabarwiło się szkarłatnymi tonami, a wraz z narastającym dźwiękiem za jego plecami w powietrzu roznosił się zapach palonych traw i lasów. Mrożący krew w żyłach bojowy wrzask rozległ się na polanie. Niczym strzała przebił kruchą, zmęczoną sylwetkę Zajęczej Gwiazdy. Ostatnim co zdążył zrobić ,było odwrócenie głowy za siebie.
Białe ciało podniosło się z legowiska z niemałym trudem. Szybkim otrząśnięciem pozbyło się z sierści zalegającego kurzu i piasku, by zaraz rozciągnąć łapy, jakby po zbyt długim odpoczynku. Kręgi w szyi trzasnęły raz, drugi, przy gimnastyce. Głęboki wdech dotarł do płuc, a zapach deszczu przyjemnie podrażnił nos. Futro uniosło się delikatnie, a łapy z rozkoszą zatopiły się w chłodnawe podłoże. Do uszu dotarły ciche odgłosy rozmów z serca Klanu Burzy. Szepty mieszały się z radosnymi okrzykami, kocięcymi popiskiwaniami przy zabawach i codziennym wymienianiem się informacji. Obóz tętnił życiem. Zielone ślepia wyjrzało za próg legowiska, żeby szybko ogarnąć wzrokiem swój dom. Rude futra mieszały się z czarnymi, niebieskimi, czekoladowymi, liliowymi. Wracali z polowań, patroli, spacerów. Mocniejszy podmuch wiatru zmierzwił śnieżnobiałe futro, przynosząc ze sobą więcej deszczowej woni. Zadowolony, krzywy uśmiech wpadł na pysk lidera Klanu Burzy, gdy z języka nareszcie zszedł smak zatęchłej krwi. Odór spalenizny też już całkiem opuścił jamę nosową, którą wcześniej oblegał już tyle czasu. Rozkoszny zapach traw, ziemi, wody, życia, piszczek… Biała głowa gwałtownie odwróciła się ku źródłu nowo wychwyconego zapachu. Ślina szybko nazbierała się w paszczy, niemalże skapując na podłogę. Nieduży, kościsty wróbel leżał w kącie groty. Kły momentalnie zatopiły się w jego mięsie, a głośne mruczenie mimowolnie wydarło się z gardła. Chude mięśnie zwierzyny po takim czasie smakowały jak największy rarytas.
Wszyscy tam tęsknili za tym prostym uczuciem. A teraz, kolejny z nich nareszcie mógł poczuć to od nowa.
o boże co za potężne opko
OdpowiedzUsuń