Już od rana był bardzo zajęty. Z niewielkimi przerwami na drzemki, kiedy zmęczone ciągłym bieganiem łapki domagały się odpoczynku, cały czas poświęcał pracy nad swoim małym dziełem — kolekcją kamieni.
Pomysł narodził się w jego głowie już wczoraj, kiedy podczas zwiedzania szczególnie wąskiej szczeliny w tylnej części jaskini natrafił na prawdziwie nietypowy okaz — jasnoszary kamień o zaokrąglonych brzegach i powierzchni usianej dziurkami. Zaciekawiony, udał się na dalsze poszukiwania, które szybko zaowocowały stertą najróżniejszych otoczaków, odłamków skał, grudek ziemi i kilku przedstawicieli innej materii, której Irysek na zasadzie podobieństwa od kamienia na razie nie odróżniał. Wszystko to, chociaż w każdym innym wypadku zaniesione zostałoby od razu do jego cichego kącika, który zdążył już sobie wymościć w pewnym ślepo zakończonym tunelu, bezsprzecznie najlepiej wyglądało na słońcu (albo przynajmniej jego namiastce, która zdołała przebić się przez szarobure chmury) — i w związku z tym kociak musiał, chcąc niechcąc, ulokować swoją pracę w głównej części żłobka, gdzie miał szansę złapać go chociaż trochę. Wkrótce jednak przekonał się, bez specjalnego zresztą zdziwienia, że nie było to miejsce najbezpieczniejsze. Tutaj właśnie do akcji wchodziła mama.
— Tylko pilnuj! Pilnuj mi! — wykrzykiwał za każdym razem, kiedy oddalał się na poszukiwanie kolejnej skałki, okręcając się przy tym dookoła, by upewnić się, że Szybka Łania rzeczywiście ma się w stu procentach na baczności. Za żadne skarby nie mógł pozwolić, żeby jakiś kocięcy patałach zniszczył mu jego ostrożnie kreowaną konstrukcję.
Szybkiej Łani siedzenie w miejscu raczej niespecjalnie się uśmiechało, ale wykonywała swój obowiązek rzetelnie, to łagodnie przekierowując kroki postronnych z dala od kamiennego placu, to aktywnie ich przeganiając, nie szczędząc uszczypliwych słówek, jeśli mimo to zanadto się ośmielali — także w miarę upływu czasu Irysek przestał się niepokoić i całkowicie oddał zabawie.
Każdy przyniesiony kamień oglądał dokładnie, przecierał, przetaczał — w zamyśleniu szukał dla niego odpowiedniego miejsca w kręgu — wreszcie według swojej wizji układał i całość oglądał raz jeszcze, z dumą podziwiając ich harmonijny układ i snując już pomysły na jego rozbudowę. Innym razem wyskakiwał nagle i burzył część ścianki, pozwalając budulcowi rozsypać się na wszystkie strony i samemu turlając się wraz z nim. Tworzył linie, okręgi, małe płotki, przez które przeskakiwał z piskiem ku pochwałom rozbawionej Szybkiej Łani, układał kamienie według kształtu, koloru i jakiejkolwiek innej cechy, którą zdołał w nich zauważyć — a oko miał bystre. W końcu dał i mamie dołączyć się do budowania, pozwalając jej co jakiś czas oddalić się, żeby mogła powrócić z niezmierzonego Na Zewnątrz z kamienną formą, o którym małemu nawet się nie śniło, a potem pomóc mu w umieszczeniu jej w odpowiednim miejscu. Czasami łaskawie godził się nawet, żeby wprowadzała do konstrukcji własne ulepszenia — chociaż zwykle odwracał je zupełnie, kiedy nie patrzyła. Nie chciał jej sprawić przykrości, ale cóż zrobić, kiedy inne koty zwyczajnie nie miały do tego łapy.
Podczas jednej z takich chwil, kiedy Szybka Łania buszowała za kamieniami gdzieś poza zasięgiem wzroku, gdzieś za plecami Iryska rozległ się cichy tupot — i szybko stawał się coraz głośniejszy. Przez łepek kociaka w mig przeleciało całe stado myśli, ale niewiele zdążył zrobić, zanim kroki urwały się i stanęły jako dwie białe łapki tuż obok niego.
— Hej — miauknął jakiś wysoki głosik znad tej pary łap. — Co budujesz?
Irysek nie odpowiedział. Omijając przybysza wzrokiem, wrócił do przestawiania nowego, czerwonawego kamienia. Miał nadzieję, że kociak sam sobie pójdzie, w przeciwnym razie... czy Szybka Łania zdoła dobiec na czas, żeby się go stąd pozbyć? Zatęsknił za mamą.
Nieznajomy kociak jednak nie tylko nie odszedł, ale nawet podszedł bliżej i obwąchał jeden z kamieni. No tak nie można! Irysek rzucił mu spojrzenie pałającej nieufności i tupnął ostrzegawczo nogą... czego tamten zdawał się nawet nie zauważyć.
— Co budujesz? — zapytał znowu, trochę głośniej, dalej się rozglądając. — Wiesz, wygląda fajnie. Mogę ci pomóc?
— Mama już mi pomaga — stwierdził z wahaniem Irysek, czując ulgę na wieść, że łaciaty nie ma zamiaru niczego mu niszczyć. Czy miał go jednak dopuścić do kamiennej konstrukcji? Nie przewidywał wcześniej takiej możliwości. W ogóle była to dla niego całkiem nowa sytuacja. — Hm-hh... Nie wiem.
— Myślę, że ten będzie ładnie wyglądał tam po prawej. — Przybysz odpowiedział sobie za niego i również postawił łapę na kamieniu, wskazując jednocześnie kierunek ogonem. Irysek momentalnie oburzył się i cały zesztywniał. — Strasznie dużo masz tych kamieni. Widziałem, jak je nosiłeś, wiesz? Obswerwowałem cię! — stwierdził z dumą, której Irysek zupełnie nie rozumiał. — Przyszedłbym wcześniej, ale twoja mama nie chciała mi dać... Mój brat też lubi kamienie, ale tylko jakieś specjalne i nie buduje z nich niczego, tylko je zabiera do siebie i chowa. Ale on tak ma. Jest okej, tylko nie za bardzo lubi rozmawiać i często gdzieś ucieka. Jak taki duch, co nie? — Zatrzymał się na chwilę, jakby coś właśnie przyszło mu do głowy, po czym zlustrował Iryska spojrzeniem. — Ty też nie lubisz mówić, co?
Irysek pokręcił głową, rozeźlony, i ignorując zarówno łapkę, jak i sugestię łaciatego wrócił do przesuwania kamienia na obrane przez siebie miejsce.
— ...No, okej... — W głosie tamtego zabrzmiało teraz rozczarowanie. — To mogę pójść poszukać kamieni dla ciebie, chcesz?
To nawet nie był zły pomysł. Irysek zgodził się skinieniem głowy i zamachał ogonem z zadowoleniem, kiedy gadatliwy kociak odbiegł gdzieś w głąb jaskini. Wreszcie chwila spokoju.
Wrócił do układania, ale szybko stwierdził, że coś słabo mu idzie. To myśl o kociaku zaprzątała mu głowę. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że przybysz wydał mu się chociaż trochę interesujący, nawet pomimo tego, że znalazł się o włos od zagrożenia kamiennej konstrukcji. Zapałem do poszukiwania kolejnych cegiełek udobruchał Iryska, przynajmniej częściowo. Ciekawe, z czym miał wrócić...
Kiedy usłyszał tupot łap po raz kolejny, odwrócił się już trochę szybciej, żeby z wyczekiwaniem obserwować pchającą coś przed sobą postać.
— Znalazłem to — oznajmił kociak, prezentując ociosany elegancko, rdzawo-brązowy okaz. Przestąpił z łapy na łapę, jakby niecierpliwy czy niepewny odpowiedzi.
Irysek aż zaświstał z zachwytu.
— Krzemień! — zawołał tryumfalnie, oglądając kamień ze wszystkich stron. Najcudowniejszy, najwspanialszy! Mama przyniosła mu wcześniej podobny — dlatego znał już nazwę. Jego kolory, tańczące jak tafla wody w słońcu zaklęta tuż pod powierzchnią skały... I to już drugi taki jego, na własność!
— Wszystko w porządku? — Z pewnym ociąganiem przeniósł wzrok na łaciatego, by stwierdzić, że ten również patrzy na niego, i to z czymś w rodzaju zmartwienia. Nieodgadnione były drogi tego kociaka, doprawdy.
— Tak, tak — odparł, wracając zarówno do badania swojego nowego skarbu, jak i radosnego popiskiwania. Był zbyt podekscytowany, żeby kolejne dziwne pytania tamtego miały wybić go z rytmu. — ...Dziękuję...!
Łaciatego najwyraźniej to zadowoliło, bo już więcej nie pytał, tylko również zbliżył się do kamienia, przyglądając mu się z nową ciekawością.
— Wygląda trochę jak futerko szylkretki — skomentował w końcu z pewnym rozmarzeniem. Irysek pokiwał głową. Może rzeczywiście i w kotach znajdowała się cząstka piękna kamienia. Czym on w takim razie był? Cegłówką?
— Powinien być na górze... na środku — zadecydował, podbiegając do wybranego miejsca. Wysoko... Sam, a nawet z pomocą kolegi, nie miał szans go tam umieścić. Będzie musiał zaczekać na Szybką Łanię, stwierdził rozczarowany.
— Em, tam to chyba nie da rady... — Łaciaty znów pojawił się obok niego. — Musiałbyś być strasznie silny. Chociaż... może jesteś, co? — Zniżył głos do szeptu, patrząc na Iryska szeroko otwartymi oczyma. — W końcu jesteś... Tygrysek, prawda?
Nie mógł powiedzieć, że nie poczuł odrobiny dumy, chociaż nagła reakcja kociaka trochę go zdezorientowała.
— Irysek — poprawił go jednak. — Prawie Tygrysek, ale już jeden był w klanie, jak się urodziłem, więc moja mama zrymowała. Ale czasem i tak tak do mnie mówi.
— Oooch... No, z tą siłą to był taki żart, co nie? Hehe — wypalił dziwnie szybko, odwracając łepek. — Wiadomo, że nikt nie może być taki silny... Chyba że wojownicy...
Wymamrotał coś jeszcze — Irysek dosłyszał tylko zrezygnowane "szkoda, bo kotki...", zanim jego uwagę przyciągnęło coś o wiele mu bliższego.
— Mama!
— I tata — przypomniał się ktoś z tyłu z rozbawieniem, ale maluch zignorował go, wbiegając już w podskokach pod łapy Szybkiej Łani.
— Masz kamień! Masz kamień!
Ze śmiechu kotka o mało co go nie upuściła. Kiedy tylko znalazł się wreszcie obok niego, Irysek od razu przylgnął do niego nosem, podziwiając połyskliwą powierzchnię.
— Zielony! — pisnął w zachwycie i zakręcił się dookoła. Świat przyjemnie zawirował wokół jego małej postaci.
— I jak, z kim się dzisiaj bawiłeś? — zagadnął Bycza Szarża, i Irysek poczuł koło siebie jego łapę. Co to miało być? Podparcie? Pfft, gdyby nawet się wywrócił, to byłoby tylko lepiej. Z poziomu ziemi wszystko wygląda jeszcze bardziej ciekawie.
— Z kamieniami! — odparł szybko, wymykając się ojcu. W odpowiedzi usłyszał ciche westchnięcie.
— A z Rzęskiem nie? — Odwrócił się; Szybka Łania spoglądała właśnie na jego łaciatego kolegę, który aż przypadł do ziemi, daremnie próbując się schronić za kamienną ścianką. Irysek przekrzywił głowę. Rzęsek?...
— Z nim trochę też — stwierdził w końcu po chwili namysłu. Rzęsek — skoro tak się nazywał — pokiwał z zapałem głową.
— Właśnie! Bawiłem się! Nic nie zniszczyłem, piękna pani Szybka Łanio! — zapewnił gorąco, jednocześnie cofając się powoli w głąb żłobka. — Chyba właśnie... woła mnie ktoś... Do zobaczenia!
Z tymi słowami zerwał się i przepadł gdzieś za pobliską skałką.
— Bał się? — spytał Irysek po chwili, sadowiąc się w pobliżu mamy, a jednocześnie tak, by mieć dobry widok na swoją najnowszą zdobycz.
— Za tą "piękną panią"... powinien — burknął Bycza Szarża, również kładąc się obok kotki, i zaczął delikatnie wylizywać jej bark. Szybka Łania zachichotała.
— Widzisz, tak to jest, jak się próbuje zadzierać z mamą... — Na pokaz wysunęła pazury. — Albo z kamieniami.
Irysek rozpromienił się i radośnie zastukał ogonem o ziemię. Mama była świetną wojowniczką i niekwestionowanie najlepszą obrończynią kamieni! Chociaż miał nadzieję, że nie była dla Rzęska zbyt szorstka.
Znajdowanie miejsca dla zielonego kamienia musiał pozostawić na później, bowiem właśnie zaczynała się pora dzielenia języków.
<Jeśli ktoś ma ochotę, to zapraszam do żłobka :> >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz