Nie spodziewali się widoku białego futra, które szybko otuliło ich marną sylwetkę. Szczelnie. Zupełnie jakby uchronić ich przed wszelkim złem. Łzy spłynęły po siwym futrze. Wtulili się w sierść brata, głośno łkając.
Szelest.
Unieśli spojrzenie, by zobaczyć odchodzącą sylwetkę Kamiennej Agonii. Jej zielone ślipia jak zwykle obdarowały ich zirytowanym spojrzeniem. Pewnym krokiem kotka pozostawiła rodzeństwo.
Pozostawiając Wilczą z samymi pytaniami.
Szelest.
Unieśli spojrzenie, by zobaczyć odchodzącą sylwetkę Kamiennej Agonii. Jej zielone ślipia jak zwykle obdarowały ich zirytowanym spojrzeniem. Pewnym krokiem kotka pozostawiła rodzeństwo.
Pozostawiając Wilczą z samymi pytaniami.
* * *
Para zielonych ślipi wpatrywało się w nich. Czujnie, lecz i z troską. Martwił się. Czuli to. Tak bardzo chcieliby tego uniknąć. Nie sprawiać mu więcej kłopotów. Lecz wciąż przyciągali nowe. Tonęli w nich ciągnąc za sobą brata.
— Co się stało? — zatroskany głos dotarł do ich uszu.
Pomarańczowe ślipię błądziło po legowisku lidera. Kiedyś bywali tu z innych powodów. Na myśl o Piaskowej Gwieździe futro zjeżyło się samo. Gwałtowne wzięcie oddechu. Pustka w łbie. Nie mogli o tym mu powiedzieć. Nie wybaczyłby im tego. Uznał za potwora. Potwora godnego Piaskowej Gwiazdy.
— Wilcza... — łamiący głos brata, sprawił, że pojedyncze łzy spłynęły po poliku.
Wiedzieli, że nie dadzą rady wiecznie siedzieć w ciszy. Ukrywać tego przed nim. Biały zawsze umiał wyciągać z kotów co chciał. Swoim ciepłym głosem, pogodnym spojrzeniem, czułymi gestami. Nie mogli się przyznać. Nienawiść brata byłaby gwoździem do ich trumny. Trumny, w której już i tak byli po uszy.
— Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. Proszę, powiedz co się stało.
Niepewnie otworzyli pysk.
— J-jak... j-jak... — niewyraźnie słowa wypadły z pyska.
Zacisnęli mocniej ślipia.
— J-jak... s-się... p-pogodzić... z-z... z-z... k-kim-mś? — wyduszone kłamstwo ciążyło im na gardle.
Pomarańczowe ślipię powędrowało niepewnie po sylwetce brata.
— Więc cały czas chodziło o Kamienną Agonię?
Siwa sylwetka niepewnie kiwnęła łbem. Nie kłamali. Jedynie nie mówili całkowicie prawdy.
— Oh, Wilcza. Gdybym tylko wiedział, że o to chodzi. — miauknął Zajęcza Gwiazda, lekko oddychając z ulgą. — Nie możesz tak się tym zamartwiać. To niezdrowe. Chciałbym dać ci dobrą poradę, lecz nie wiem za bardzo co pomiędzy wami zaszło. Może powinnyście się przeprosić i spróbować zacząć od nowa? Kamień jest uparta, lecz ma swój honor. Szczerych przeprosin nie zlekceważy. — stwierdził lider, uśmiechając się lekko do rodzeństwa.
Położyli uszy.
Przeprosić?
Wątpił, że to będzie takie łatwe. Chciała spróbować. Już układała we łbie co powie kotce. Zniesmaczony spoglądał na podekscytowaną Wilczą. Wyjątkowo nie przejmowała się tym. Przeprosiny. Przeprosi Kamienną Agonie. I znów wszystko będzie jak po zgromadzeniu. Znów będzie z niej dumna. Znów będą... rozmawiać. Niespodziewany wybuch euforii rozległ się po chudym ciele. Zdawali się zapomnieć o ciężarze poprzedniego dnia.
Pogodzenie się z Kamienną Agonią było wstanie naprawić wszystko co złe.
* * *
*już po akcji z Lisią Gwiazdą*
*już po akcji z Lisią Gwiazdą*
Para łap znalazła się przed jej ślepiem. Czarnych. Szczupłych. Dobrze jej znanych. Nie miała siły unieść łba, by spojrzeć jej w pysk.
— Co tu robisz, wronia strawo? — ostre jak zwykle syknięcie dotarło do jej uszu. — Nie wiesz, że twój brat znów sieje patrole w każdą stronę, aby cię znaleźć. A ty gnijesz sobie tutaj, jakby nigdy nic.
Wilcza nie potrafiła na to odpowiedzieć. Jedynie smutno zwiesiła łeb.
— Co tak milczysz? Znów zapomniałaś języka? — podeszła bliżej.
Na uderzenie serca zamilkła. Zesztywniała.
— Co ci się stało? — padło pytanie.
Wilcza pokręciła łbem. Schowała łapy. Nie mogła się o tym dowiedzieć. Nie mogła znów zobaczyć jak słaba i żałosna była. Nie mogła jeszcze bardziej nią gardzić. Nie mogła...
— Ogłuchłaś? Co tu się stało? Gadaj. — zastępczyni robiła się coraz bardziej nerwowa.
Siwa jedynie cicho łkała, kręcąc łbem. Nie mogła się o tym dowiedzieć. Nie powinna jej znaleźć. Chciała, żeby odeszła. Zostawiła ją tutaj. Na pewną śmierć. Nie było dla niej przyszłości. Nie mogła żyć po tym. Nie da rady. Chciała jedynie tutaj zdechnąć.
— O-odejdź... — słaby głos wydobył się z pyska.
Zielone ślipia zmrużyły się.
— Zapomnij. Gadaj co się tu stało. — rozkazała, obchodząc kotkę.
Wilcza skuliła się mocniej. Nigdy wcześniej nie brzydziła się aż tak swojego ciała. Zhańbionego. Wykorzystanego jak śmieć. Brudnego. Nie chciała, żeby kotka widziała ją w takim stanie. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją widział. Chciała jedynie zdechnąć. Przepaść w nicość.
Wiedziała, że Kamień jej na to nie pozwoli. Zaciągnie do jej brata. Każą jej żyć.
Podejrzliwy wzrok kotki wędrował po jej ciele.
— Czemu śmierdzisz Klifiakiem?
Łzy napłynęły same do ślipia kotki. Pokręciła łbem, zanosząc się silniejszym płaczem. Ciche "nie" powtarzała w kółko, nie potrafiąc zrobić nic innego.
— Dobra, koniec tej zabawy. Zabieram cię do Zajęczej Gwiazdy. — stwierdziła zastępczyni, łapiąc za kark kotki.
Wilcza pisnęła, wyszarpując się. Wspomnienia ubiegłej nocy uderzyły w nią ze dwojoną siłą. Jego zapach. Jego śmiech. Szydercze spojrzenie. Pazury jeżdżące po jej brzuchu.
— Z-zostaw m-mnie... B-błagam... Z-zostaw m-mnie... — zaczęła skomleć, kuląc się coraz bardziej. — Z-zrobię... w-wszystko... t-tylko... bła... błagam... b-błagam... n-nie rób t-tego...
Zdziwiona Kamień przyłożyła łapę do krwawiącej rany na karku siwej.
— Kto ci to zrobi? — pełen goryczy głos rozległ się koło niej. — Kto? Mów. Kto to zrobił? Mów, Wilcza. Pożałuje. Zobaczysz, srogo pożałuje. Obiecuję ci to pożałuje dnia, w którym postawił swoją plugawą łapę na tym świecie.
Wilcza jedynie kręciła łbem, łkając. Nie chciała tego pamiętać. Pragnęła z całych sił zapomnieć. Zapomnieć o tym wszystkim.
— Klifiaki przestały się nas obawiać. Uważają nas za słabych. Takie ataki się powtórzą. Chcesz tego Wilcza? Chcesz? Nie. Nikt nie chce. Powiedz mi kto ci to zrobił. Już.
Roztrzęsione ciało targane kolejnymi falami dreszczy niepewnie uniosło łeb. Zapłakane pomarańczowe ślipię spojrzała na zastępczynię.
— P-przep-praszam... — wydusiła jedynie, zanosząc się znów płaczem.
— Wilcza!
Nie mogła unieść łba. Nie mogła spojrzeć na to jak bardzo go zmartwiła.
— Zabiorę ją do Jeżowej Ścieżki. Później porozmawiacie. — stwierdziła zwięźle Kamień.
Zajęcza Gwiazda spojrzał jedynie zmartwiony na siostrę. Nie protestował. Zupełnie jakby wiedział co się stało. Kątem oka widziała, jak Glinka przytula go.
— Kamienna Agonio, co się stało? — zapytał medyk, widząc kotki.
Zastępczyni odłożyła siwą na legowisko i podeszła do medyka. Rozmawiali szeptem. Wilcza uniosła zapłakane ślipię, próbując coś wyłapać, lecz morze emocji skutecznie jej to uniemożliwiało.
— Wilcza, dam ci nasiona maku, dobrze? — miauknął czekoladowy, podchodząc spokojnie do kotki. — Weź je proszę. Musisz odpocząć. Jutro zajmiemy się resztą, dobrze?
Siwa spojrzała niepewnie na Kamienną Agonie. Czarna kiwnęła łbem, podchodząc do wyjścia. Wilcza otworzyła szerzej ślipię. Nie. Nie mogła odejść. Nie mogła jej zostawić.
Tak bardzo się bała.
— N-nie... n-nie o-odchodź... b-błagam... — miauknęła zachrypniętym od płaczu głosem.
Zielone ślipia spojrzały na nią zirytowane. Westchnęła, lecz wróciła się. Usiadła lisią długość od kotki.
— Jak zaśniesz to pójdę sobie. — ostrzegła od razu.
Wilcza niepewnie kiwnęła łbem.
— P-prze... p-przep-praszam... — szepnęła, zamykając ślipia.
<Kamień?>
— Co tu robisz, wronia strawo? — ostre jak zwykle syknięcie dotarło do jej uszu. — Nie wiesz, że twój brat znów sieje patrole w każdą stronę, aby cię znaleźć. A ty gnijesz sobie tutaj, jakby nigdy nic.
Wilcza nie potrafiła na to odpowiedzieć. Jedynie smutno zwiesiła łeb.
— Co tak milczysz? Znów zapomniałaś języka? — podeszła bliżej.
Na uderzenie serca zamilkła. Zesztywniała.
— Co ci się stało? — padło pytanie.
Wilcza pokręciła łbem. Schowała łapy. Nie mogła się o tym dowiedzieć. Nie mogła znów zobaczyć jak słaba i żałosna była. Nie mogła jeszcze bardziej nią gardzić. Nie mogła...
— Ogłuchłaś? Co tu się stało? Gadaj. — zastępczyni robiła się coraz bardziej nerwowa.
Siwa jedynie cicho łkała, kręcąc łbem. Nie mogła się o tym dowiedzieć. Nie powinna jej znaleźć. Chciała, żeby odeszła. Zostawiła ją tutaj. Na pewną śmierć. Nie było dla niej przyszłości. Nie mogła żyć po tym. Nie da rady. Chciała jedynie tutaj zdechnąć.
— O-odejdź... — słaby głos wydobył się z pyska.
Zielone ślipia zmrużyły się.
— Zapomnij. Gadaj co się tu stało. — rozkazała, obchodząc kotkę.
Wilcza skuliła się mocniej. Nigdy wcześniej nie brzydziła się aż tak swojego ciała. Zhańbionego. Wykorzystanego jak śmieć. Brudnego. Nie chciała, żeby kotka widziała ją w takim stanie. Nie chciała, żeby ktokolwiek ją widział. Chciała jedynie zdechnąć. Przepaść w nicość.
Wiedziała, że Kamień jej na to nie pozwoli. Zaciągnie do jej brata. Każą jej żyć.
Podejrzliwy wzrok kotki wędrował po jej ciele.
— Czemu śmierdzisz Klifiakiem?
Łzy napłynęły same do ślipia kotki. Pokręciła łbem, zanosząc się silniejszym płaczem. Ciche "nie" powtarzała w kółko, nie potrafiąc zrobić nic innego.
— Dobra, koniec tej zabawy. Zabieram cię do Zajęczej Gwiazdy. — stwierdziła zastępczyni, łapiąc za kark kotki.
Wilcza pisnęła, wyszarpując się. Wspomnienia ubiegłej nocy uderzyły w nią ze dwojoną siłą. Jego zapach. Jego śmiech. Szydercze spojrzenie. Pazury jeżdżące po jej brzuchu.
— Z-zostaw m-mnie... B-błagam... Z-zostaw m-mnie... — zaczęła skomleć, kuląc się coraz bardziej. — Z-zrobię... w-wszystko... t-tylko... bła... błagam... b-błagam... n-nie rób t-tego...
Zdziwiona Kamień przyłożyła łapę do krwawiącej rany na karku siwej.
— Kto ci to zrobi? — pełen goryczy głos rozległ się koło niej. — Kto? Mów. Kto to zrobił? Mów, Wilcza. Pożałuje. Zobaczysz, srogo pożałuje. Obiecuję ci to pożałuje dnia, w którym postawił swoją plugawą łapę na tym świecie.
Wilcza jedynie kręciła łbem, łkając. Nie chciała tego pamiętać. Pragnęła z całych sił zapomnieć. Zapomnieć o tym wszystkim.
— Klifiaki przestały się nas obawiać. Uważają nas za słabych. Takie ataki się powtórzą. Chcesz tego Wilcza? Chcesz? Nie. Nikt nie chce. Powiedz mi kto ci to zrobił. Już.
Roztrzęsione ciało targane kolejnymi falami dreszczy niepewnie uniosło łeb. Zapłakane pomarańczowe ślipię spojrzała na zastępczynię.
— P-przep-praszam... — wydusiła jedynie, zanosząc się znów płaczem.
* * *
Jej łapy wlekły się po ziemi. Kałuże moczyły siwe futro, zabierając ze sobą Jego zapach. Wilcza nie potrafiła się uspokoić. Chciała. Próbowała. Lecz nie potrafiła. Wciąż skaza w jej umyśle otwierała się na nowo doprowadzając do lawiny płaczu. Próbowała skupić się na czymś innym. Na ciepłym oddechu Kamiennej Agonii. Na rytmie wystukiwanym przez jej łapy. Na pewnym, lecz i w pewien sposób delikatnym chwycie jej skóry. Lecz wszystko przypominało jej o Nim. O tamtej nocy. Trawa. Chmury. Dotyk. Drugi kot. Wszystko wywoływało tak bardzo niechciane wspomnienia. — Wilcza!
Nie mogła unieść łba. Nie mogła spojrzeć na to jak bardzo go zmartwiła.
— Zabiorę ją do Jeżowej Ścieżki. Później porozmawiacie. — stwierdziła zwięźle Kamień.
Zajęcza Gwiazda spojrzał jedynie zmartwiony na siostrę. Nie protestował. Zupełnie jakby wiedział co się stało. Kątem oka widziała, jak Glinka przytula go.
— Kamienna Agonio, co się stało? — zapytał medyk, widząc kotki.
Zastępczyni odłożyła siwą na legowisko i podeszła do medyka. Rozmawiali szeptem. Wilcza uniosła zapłakane ślipię, próbując coś wyłapać, lecz morze emocji skutecznie jej to uniemożliwiało.
— Wilcza, dam ci nasiona maku, dobrze? — miauknął czekoladowy, podchodząc spokojnie do kotki. — Weź je proszę. Musisz odpocząć. Jutro zajmiemy się resztą, dobrze?
Siwa spojrzała niepewnie na Kamienną Agonie. Czarna kiwnęła łbem, podchodząc do wyjścia. Wilcza otworzyła szerzej ślipię. Nie. Nie mogła odejść. Nie mogła jej zostawić.
Tak bardzo się bała.
— N-nie... n-nie o-odchodź... b-błagam... — miauknęła zachrypniętym od płaczu głosem.
Zielone ślipia spojrzały na nią zirytowane. Westchnęła, lecz wróciła się. Usiadła lisią długość od kotki.
— Jak zaśniesz to pójdę sobie. — ostrzegła od razu.
Wilcza niepewnie kiwnęła łbem.
— P-prze... p-przep-praszam... — szepnęła, zamykając ślipia.
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz