Morze ciał. Szkarłatna rzeka. Ostatni urwany oddech. Głucha cisza. Bliskie jej koty leżały bez życia. Martwe ślipia wpatrywały się w nią. Pytały dlaczego oni. Dlaczego dopuściła do tego. Wbiła pazury w ziemię. Wciąż ich widziała. Byli przed jej ślipiami. Pomimo, że pozostawiła ich z Nimi.
Gwałtowny oddech. Czuła jak jej łapy drżą, a łzy zbierają się w ślipia.
Dlaczego... dlaczego to się stało?
Uszatka, Jeżynek... straciła ich. Jedyne koty, na których jej zależało w życiu. Jedyny powód, dla którego wciąż wstawała z legowiska.
Uszatka, Jeżynek... straciła ich. Jedyne koty, na których jej zależało w życiu. Jedyny powód, dla którego wciąż wstawała z legowiska.
— Zamierzacie coś zrobić? — syknęła w jej kierunku Mrówka z wściekłością. Poruszyła ogonem. — Za późno została przeprowadzona ewakuacja. Co z ciebie za liderka, że nie umiesz ochronić własnych pobratymców?
Żółte ślipia spojrzały na młodą kotkę.
— Orle, zabierz swoją córkę. — warknęła.
Ostatnie czego potrzebowała to zarozumiałej smarkuli, które pozjadała wszystkie rozumy. Złość zaczęła przelewać w liderce. Morze smutku zaczęło wrzeć. Nie powinna przejmować się jej zdaniem. Nie powinna, lecz nie potrafiła wyrzucić słów cynamonowej z łba. Wbiła pazury w wilgotną ziemię.
— Błysk? — miauknęła Brzoskwinia. — Błysk?
Bura kotka spojrzała z nienawiścią na swoją zastępczynię.
— Co? Co? — krzyknęła. — Czego? Jeśli szukasz odpowiedzi u mnie ich nie znajdziesz. Nic nie wiem. Nie wiem co powinniśmy zrobić. Nikt by nie wiedział. Nikt nie był na to gotowy. Lecz i tak wina padnie na mnie. — wysyczała wściekła.
Brzoskwinia położyła uszy.
— Nie uważam, że to twoja wina. Nie przejmuj się Mrówką. Straciła matkę.
Błysk trzepnęła ogonem.
— A ja syna i... — urwała, nie potrafiąc powiedzieć tego na głos.
I... Uszatkę. Na samą myśl o czarno-białej kotce serce burej krajało się na dwie części. Nie mogła uwierzyć w to, że już nigdy nie usłyszy jej głosu. Nigdy już jej nie przytuli. Nigdy nie spojrzy w jej poważne żółte ślipia. Łzy wypełniły ślipia kotki. Nie potrafiła ich dłużej wstrzymywać. Szylkretka podeszła do niej niepewnie.
— Każdy z nas tracił kogoś, Błysk. — jej smutny głos coraz bardziej się łamał.
Żółte ślipia spojrzały na młodą kotkę.
— Orle, zabierz swoją córkę. — warknęła.
Ostatnie czego potrzebowała to zarozumiałej smarkuli, które pozjadała wszystkie rozumy. Złość zaczęła przelewać w liderce. Morze smutku zaczęło wrzeć. Nie powinna przejmować się jej zdaniem. Nie powinna, lecz nie potrafiła wyrzucić słów cynamonowej z łba. Wbiła pazury w wilgotną ziemię.
— Błysk? — miauknęła Brzoskwinia. — Błysk?
Bura kotka spojrzała z nienawiścią na swoją zastępczynię.
— Co? Co? — krzyknęła. — Czego? Jeśli szukasz odpowiedzi u mnie ich nie znajdziesz. Nic nie wiem. Nie wiem co powinniśmy zrobić. Nikt by nie wiedział. Nikt nie był na to gotowy. Lecz i tak wina padnie na mnie. — wysyczała wściekła.
Brzoskwinia położyła uszy.
— Nie uważam, że to twoja wina. Nie przejmuj się Mrówką. Straciła matkę.
Błysk trzepnęła ogonem.
— A ja syna i... — urwała, nie potrafiąc powiedzieć tego na głos.
I... Uszatkę. Na samą myśl o czarno-białej kotce serce burej krajało się na dwie części. Nie mogła uwierzyć w to, że już nigdy nie usłyszy jej głosu. Nigdy już jej nie przytuli. Nigdy nie spojrzy w jej poważne żółte ślipia. Łzy wypełniły ślipia kotki. Nie potrafiła ich dłużej wstrzymywać. Szylkretka podeszła do niej niepewnie.
— Każdy z nas tracił kogoś, Błysk. — jej smutny głos coraz bardziej się łamał.
* * *
Ranne koty rozrzucone leżały na mokrej ziemi w dawnym obozie. W jej dawnym domu. Cmentarzu. Czuła się jak tamtego dnia. Bezradna. Bezsilna. Pozbawiona wszystkiego co kochała.
Patrzyła na pyski Owocniaków. Słabe, apatyczne, pogrążone w żałobie. Mało kto podnosił wzrok na jej widok. Podeszła do pnia, z którego niegdyś przemawiał Horyzont. Szanowała lidera. Był pełen mądrości i spokoju, którego ona nigdy nie zdobędzie. Czuła jak łapy jej drżą. Jak cała jej sylwetka zmarniała i niegodna dowództwa coraz bardziej się garbi. Wskoczyła. Pazury wbiły się w drewno. Podciągnęła się. Spojrzała na koty. Do niedawna stanowili prawdziwą potęgę. Teraz byli marną gromadą pozbawioną domu. Schronienia jak i wojowników.
— Owocowy Lesie... — zaczęła. — Nikt nie spodziewał się tego. Nikt nie może być za to obwiniany. Jedynie Dwunożni. Niebezpieczeństwo się nie skończyło. Nie wiemy czy nadal tam są. Czy powrócą. Tutaj także nie możemy tracić czujności. Lisy już nas wyczuły.
Koty spoglądały na nią. Niektóre zbyt zmęczone by unieść łeb błądziły wzrokiem po łapach.
Patrzyła na pyski Owocniaków. Słabe, apatyczne, pogrążone w żałobie. Mało kto podnosił wzrok na jej widok. Podeszła do pnia, z którego niegdyś przemawiał Horyzont. Szanowała lidera. Był pełen mądrości i spokoju, którego ona nigdy nie zdobędzie. Czuła jak łapy jej drżą. Jak cała jej sylwetka zmarniała i niegodna dowództwa coraz bardziej się garbi. Wskoczyła. Pazury wbiły się w drewno. Podciągnęła się. Spojrzała na koty. Do niedawna stanowili prawdziwą potęgę. Teraz byli marną gromadą pozbawioną domu. Schronienia jak i wojowników.
— Owocowy Lesie... — zaczęła. — Nikt nie spodziewał się tego. Nikt nie może być za to obwiniany. Jedynie Dwunożni. Niebezpieczeństwo się nie skończyło. Nie wiemy czy nadal tam są. Czy powrócą. Tutaj także nie możemy tracić czujności. Lisy już nas wyczuły.
Koty spoglądały na nią. Niektóre zbyt zmęczone by unieść łeb błądziły wzrokiem po łapach.
— Czyli pozostało nam czekanie na śmierć? — miauknęła Krecik.
Błysk zmarszczyła brwi.
Błysk zmarszczyła brwi.
— Nie. Nie możemy się poddać. Miejsce, w którym się znajdujemy to mój dawny dom. Dom, który porzuciliśmy przez lęk. Pozostaniemy tu dopóki Owocowy Las nie będzie znów bezpieczny. Wzmocnimy go. Dogadamy się z lisami.
— Z lisami można się dogadać? — spojrzenie zapłakanych brązowych ślip spojrzało na nią.
Zmusiła się do wyprostowania.
— Jak wszyscy wiemy moja ciotka to potrafiła. Niestety nie przekazała żadnemu z nas tej wiedzy. Lecz wierzę, że ty Jaskółko dokonasz tego. — miauknęła pewnie do kotki, ukrywając swoją niepewność.
— Przecież to absurd. — krzyknął Księżyc, jeżąc się. — Wszyscy wiemy ile naszych bliskich zabiły lisy. A teraz naiwnie mamy posyłać im naszych, żeby ich też wymordowali? Chyba wraz z synem straciłaś rozum Błysk!
Bura wbiła pazury w pień. Nim zdążyła cokolwiek zrobić liliowy wojownik ją wyprzedził.
— Myślę, że Księżyc nie miał tego na myśli co miauczał. Podczas ucieczki mocno oberwał w łeb. — sprostował Janowiec.
Księżyc spojrzał na niego nienawistnie.
— Wcale nie pra-
Łapa przeraźliwie wysokiego kocura szybko zatkała mu pysk.
— Błysk, wychowałem się na tych terenach. Z lisami łatwo się nie dogadasz. Nadzieja jest dla kociąt. Potrzebujemy twardej łapy i dyscypliny. Głównie dzięki temu tutaj przeżyjemy. Mogę ci pomóc. Razem sprawimy, że nikt więcej nie będzie już cierpiał.
Błysk wpatrywała się w nieznanego jej niemal kocura. Miał w sobie coś. Coś nostalgicznego. Coś co kazało jej zaufać. Czuła, że był jej bliski pomimo że była niemal przekonana, że widzi go po raz pierwszy w życiu. Niepewnie spojrzała na Brzoskwinie. Ta lustrowała obcego ostrym spojrzeniem. Bura przeniosła wzrok na Owocniaki. Ranne koty pozbawione nadziei na lepsze jutro. Nie mogła odmówić faktycznej pomocy.
— Dobrze. Chodź ze mną. Omówimy wszystko w dawnym legowisku lidera. Brzoskwinio. Zbierz koty zdolne do polowania.
Głód zabrał już swoją pierwszą ofiarę zeszłej nocy. Melodia, jedna z córek Zięby i Krzemienia, nie dała rady. Plusk płakała. Obwiniała się o to. Błysk jedynie zacisnęła usta. Nie potrafiła powiedzieć nic pożytecznego niedoszkolonej medyczce. Nie winiła jej. Nikt nie spodziewał się odejścia Niezapominajki.
— Nie wiem co zrobić z Plusk. — miauknęła, spoglądając na Janowca. — Nie zdążyła nauczyć się wszystkiego. Ciąży to na niej. Widzę, jak coraz bardziej ją przytłacza.
Kocur stał się jej prawą łapą. Jego mądrość i doświadczenie - nie mogła ich odrzucić. Nie gdy życie jej klanu wisiało na włosku.
— Wyślij ją do leśnego klanu. Na szkolenie. — odpowiedział zgrabnie liliowy, siadając.
Błysk otworzyła szerzej ślipia.
— Oszalałeś? — wyrwało jej się z pyska. — Do tych bezlitosnych morderców? Bandy wykonującej rozkazy gwiazdek na niebie? Sami siebie wykańczają, nie mogę wciągnąć w to i mojego klanu.
Janowiec westchnął, prostując się.
— Nie każdy klan jest taki. Klan Burzy od dawna słynie ze spokojnego usposobienia. Wyślij tam Plusk na szkolenie. Nie muszą nawet wiedzieć, że pochodzi z Owocowego Lasu. Gdy nauczy się wystarczająco ucieknie. — wyjaśnił liliowy.
— Z lisami można się dogadać? — spojrzenie zapłakanych brązowych ślip spojrzało na nią.
Zmusiła się do wyprostowania.
— Jak wszyscy wiemy moja ciotka to potrafiła. Niestety nie przekazała żadnemu z nas tej wiedzy. Lecz wierzę, że ty Jaskółko dokonasz tego. — miauknęła pewnie do kotki, ukrywając swoją niepewność.
— Przecież to absurd. — krzyknął Księżyc, jeżąc się. — Wszyscy wiemy ile naszych bliskich zabiły lisy. A teraz naiwnie mamy posyłać im naszych, żeby ich też wymordowali? Chyba wraz z synem straciłaś rozum Błysk!
Bura wbiła pazury w pień. Nim zdążyła cokolwiek zrobić liliowy wojownik ją wyprzedził.
— Myślę, że Księżyc nie miał tego na myśli co miauczał. Podczas ucieczki mocno oberwał w łeb. — sprostował Janowiec.
Księżyc spojrzał na niego nienawistnie.
— Wcale nie pra-
Łapa przeraźliwie wysokiego kocura szybko zatkała mu pysk.
— Błysk, wychowałem się na tych terenach. Z lisami łatwo się nie dogadasz. Nadzieja jest dla kociąt. Potrzebujemy twardej łapy i dyscypliny. Głównie dzięki temu tutaj przeżyjemy. Mogę ci pomóc. Razem sprawimy, że nikt więcej nie będzie już cierpiał.
Błysk wpatrywała się w nieznanego jej niemal kocura. Miał w sobie coś. Coś nostalgicznego. Coś co kazało jej zaufać. Czuła, że był jej bliski pomimo że była niemal przekonana, że widzi go po raz pierwszy w życiu. Niepewnie spojrzała na Brzoskwinie. Ta lustrowała obcego ostrym spojrzeniem. Bura przeniosła wzrok na Owocniaki. Ranne koty pozbawione nadziei na lepsze jutro. Nie mogła odmówić faktycznej pomocy.
— Dobrze. Chodź ze mną. Omówimy wszystko w dawnym legowisku lidera. Brzoskwinio. Zbierz koty zdolne do polowania.
* * *
Głód zawitał do rannych Owocniaków. Za mało zdrowych wojowników by upolować wystarczającą ilość zwierzyny. Za dużo pysków do wykarmienia. Tereny za Owocowym Lasem były inne. Mniejsza ilość zwierzyny. Bezdrzewna polana. Koty nieprzyzwyczajone do tego same płoszyły zwierzynę. Na dodatek smród lisów powodował u wszystkich stres.Głód zabrał już swoją pierwszą ofiarę zeszłej nocy. Melodia, jedna z córek Zięby i Krzemienia, nie dała rady. Plusk płakała. Obwiniała się o to. Błysk jedynie zacisnęła usta. Nie potrafiła powiedzieć nic pożytecznego niedoszkolonej medyczce. Nie winiła jej. Nikt nie spodziewał się odejścia Niezapominajki.
— Nie wiem co zrobić z Plusk. — miauknęła, spoglądając na Janowca. — Nie zdążyła nauczyć się wszystkiego. Ciąży to na niej. Widzę, jak coraz bardziej ją przytłacza.
Kocur stał się jej prawą łapą. Jego mądrość i doświadczenie - nie mogła ich odrzucić. Nie gdy życie jej klanu wisiało na włosku.
— Wyślij ją do leśnego klanu. Na szkolenie. — odpowiedział zgrabnie liliowy, siadając.
Błysk otworzyła szerzej ślipia.
— Oszalałeś? — wyrwało jej się z pyska. — Do tych bezlitosnych morderców? Bandy wykonującej rozkazy gwiazdek na niebie? Sami siebie wykańczają, nie mogę wciągnąć w to i mojego klanu.
Janowiec westchnął, prostując się.
— Nie każdy klan jest taki. Klan Burzy od dawna słynie ze spokojnego usposobienia. Wyślij tam Plusk na szkolenie. Nie muszą nawet wiedzieć, że pochodzi z Owocowego Lasu. Gdy nauczy się wystarczająco ucieknie. — wyjaśnił liliowy.
Błysk zwiesiła wzrok. Słowa kocury sprawiły, że ta sprawa wydawała się tak właściwa. Rozwiązywała wszystkie jej problemy. Lecz samo mieszanie się w sprawy leśnych klanów. Wysyłanie do nich jedynego medyka. Nie wiedza co się dzieje z Plusk. Brak informacji od niej przez dłuższy czas. O nie, nie mogła na to pozwolić. Straciła zbyt wiele kotów. Nie mogła stracić i Plusk.
— Sama z nimi porozmawiam. — burknęła.
Widząc na sobie spojrzenie Janowca, dodała.
— Skoro są tacy pokojowi to nic mi nie zrobią. Czy jednak jest coś co o nich nie wiem?
Liliowy pokręcił łbem.
— Zrobisz jak uważasz, Błysk. Ty tutaj jesteś liderem. Ja mogę jedynie ci doradzać. — stwierdził. — Proszę nie mieszaj się tylko w żadną kłótnie. Nasz klan wycierpiał już za wiele.
Wstał i ruszył w stronę swojej partnerki - Drewna. Kotka jako jedyna zdawała się nie schudnąć. Wręcz przeciwnie. Jej masa zdawała się zwiększyć. Błysk spoglądała na kotkę jeszcze uderzenie serca. Za ogon myszy nie wierzyła dawnej uczennicy Komara jak i każdemu innemu z jego paczki.
Jedynie Janowcowi i Brzoskwini mogła ufać teraz.
— Sama z nimi porozmawiam. — burknęła.
Widząc na sobie spojrzenie Janowca, dodała.
— Skoro są tacy pokojowi to nic mi nie zrobią. Czy jednak jest coś co o nich nie wiem?
Liliowy pokręcił łbem.
— Zrobisz jak uważasz, Błysk. Ty tutaj jesteś liderem. Ja mogę jedynie ci doradzać. — stwierdził. — Proszę nie mieszaj się tylko w żadną kłótnie. Nasz klan wycierpiał już za wiele.
Wstał i ruszył w stronę swojej partnerki - Drewna. Kotka jako jedyna zdawała się nie schudnąć. Wręcz przeciwnie. Jej masa zdawała się zwiększyć. Błysk spoglądała na kotkę jeszcze uderzenie serca. Za ogon myszy nie wierzyła dawnej uczennicy Komara jak i każdemu innemu z jego paczki.
Jedynie Janowcowi i Brzoskwini mogła ufać teraz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz