Szylkretka czuła jedynie ból. Nic innego. Nawet pragnienie bądź głód przyćmiewało silne odczucie po stracie łapy. Chociaż ona sama wiedziała o tym fakcie, nie dopuszczała go do siebie. Drętwiejące kończyny, płytki oddech, lecące łzy i nieustanne drżenie ciała.
Tak wyglądały jej ostatnie dni w legowisku medyków. Brzoskwinka dbała o nią najlepiej jak potrafiła i Cicha powinna być jej wdzięczna, a jednak... Potrafiła tylko pociągać nosem, przed oczyma wciąż mając płynącą strumieniem krew, jej, Klona i Wichury, które mieszały się w jedną kałużę straty.
Mimo faktu, że przeżyła oraz powinna płakać ze szczęścia, ona nie chciała. Mieszanka uczuć, jakie w sobie kłębiła dobijała ją.
Smutek? Żal? Strata? Przerażenie? Ulga? Żałość? Czym one wszystkie były, łącząc się w jedno? Bólem egzystencjalnym? Poczuciem winy, szargającym jej umysł oraz duszę? Dlaczego przeżyła ona, mała uczennica?
Skakała pomiędzy myślami. Raz chciała nawrzeszczeć na wszystkich, ukryć się, ale nie mogła. Leżała nieruchomo, żyjąc na ziołach i wpychanym w nią jedzeniu. Nie była zdolna do niczego. Czuła pustkę. Przerażające odczucie...frustracji, bezsilności, bezwartościowości. Zżerały ją od środka, w kółko i kółko łaknąc więcej, jakby miała zaraz rozpłynąć się od tych piekących emocji, pozostając przez nie pochłonięta na dobre.
Miała w umyśle czarne dziury. Szepty, które do siebie mówiła niemo nie pomagały. Czuła ogarniającą ją fobię. Czymże to było? Udręką? Rozgoryczeniem?
Wschód przyniósł jej wody. Pomógł podnieść się i napić, mimo, że Cicha praktycznie nie łykała życiodajnego płynu. Skapywał kroplami na jej rany, drażniąc je. Niebieska raz po raz próbowała zaciskać łapy, pazurami orając ziemię, jednak nie była w stanie. Miała wrażenie, jakby wraz z łapą, lis zabrał jej zdolność chodzenia. Wszechogarniający paraliż, atakujący z każdej strony, na którą tylko próbowała uciec.
Ponieważ Cicha nie chciała tego czuć. Miała nieodparte wrażenie, jakoby wszyscy się nad nią litowali.
Bo to nadal uczennica! W dodatku niema, mała i słaba. Straciła ojca oraz siostrę, a teraz przeżyła taką katastrofę...
Zaciskała zęby, chcąc, by zamiast mowy, pozbawiono ją słuchu. Ogarniająca ją frustracja i niemoc przytłaczała córkę Leszczyny. Łzy leciały jedna za drugą, jednak nie z jej woli. Organizm Cichej był tak słaby, iż nie chciał, bądź nie mógł powstrzymywać słonego płynu.
Straciła tyle krwi. Przelała ją, znacząc sobie ścieżkę. Drogę cierpienia, która zwykła ją odwiedzać dzień w dzień, sekunda za sekundą. Wiedziała, iż musi stawić temu czoła.
Jakże trudno jednak było, nie mogąc krzyczeć, piszczeć, chociażby majaczyć!
Zamykała oczy, starając się wyciszyć biegnące myśli. Zasypiała nie z odczucia zmęczenia, a z braku sił na dalszą walkę, by kolejnego dnia rozpocząć ją na nowo. Niekończące się koło rozgoryczenia.
~*~
Minęło parę wschodów słońca, od kiedy trwała na łasce medyków oraz pozostałych z klanu. Szyszka przychodziła ją czasem odwiedzić, jeśli mogła zostawić dzieci z partnerem. Cicha nie chciała jej widzieć. W oczach mentorki mogła wyczytać pouczenie, zawód. Nie posłuchała jej. Wyszła za ogrodzenie, a teraz musiała mierzyć się z konsekwencjami.
Lśniący Księżyc również przychodził. Uczył ją teorii, jednak młoda nie była w stanie nic zapamiętać. Nie starała się nawet, mając gdzieś z tyłu głowy, jak to nieuprzejme, ale kto o to dba?
Cicha mimo bycia samodzielną rozumiała, iż teraz guzik jej to da. Leżała więc i patrzyła na przewijające się koty. Matka bywała u córki dość często. Ciężko przeżyła śmierć Śliwki, a gdyby teraz straciła i pierworodną, na pewno bardzo by się załamała.
- Sprawiasz mi tyle kłopotów - mówiła, wylizując jej futro. - Ale bardzo cię kocham, wiesz? Twoje rodzeństwo też.
Cicha przewróciła oczami. Była hipokrytką. Niemo wołała o pomoc, a gdy przyszła, ona ją odrzucała. Dlaczego? Czemu czuła potrzebę odsunięcia od siebie rodziny? By nie płakała po ich śmierci? Bądź...na odwrót?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz