Wojna. Ta chwila, do której szykowała się matka, nareszcie się rozpoczęła. Klan Burzy wraz z siłami Klanu Nocy zaatakował. Tak bardzo nie chciał walczyć ramię w ramię z psami Mrocznej Gwiazdy. Liczył na to, że przewaga sił sprawi, że lider się odsłoni i umrze. Taki w końcu był plan Zakrzywionej Ości. Osłabić go, a następnie zaatakować w niespodziewanym momencie. Ciężko jednak było tak po prostu stać i obserwować słaby punkt kocura, gdy przeciwnik nacierał. Musiał chcąc nie chcąc walczyć i się bronić, by nie zginąć. Nie mógł dać czarno-białemu takiej satysfakcji. Gdyby odszedł z tego świata, van odetchnąłby z ulgą, a on przegrał grę. Nie mógł do tego dopuścić.
Kopnął swojego przeciwnika w pysk, nareszcie uwalniając się z jego uścisku. Rozejrzał się po otoczeniu, zauważając walczącego lidera. Zmierzył w jego stronę, unikając ciosów łap, padających z różnych stron. I wtedy to zobaczył. Matka... Matka tu była.
Walczyła z Mroczną Gwiazdą, spleciona z nim w ich ostatnim tańcu. Nie potrafił nie odwrócić wzroku, gdy ta emanowała taką pewnością siebie. Tak jakby sądziła, że oto nadeszła upragniona chwila jej triumfu.
Jej zaskoczony okrzyk, gdy zęby wilczaka zacisnęły się na jej gardle był tym, co odbiło się w jego uszach. Kocica... padła martwa. Cały świat jakby zamarł. Wpatrywał się w mordercę jego rodziny, nieodgadnionym spojrzeniem. Ojciec, brat, a teraz matka. Tracił wszystkich przez niego. To spojrzenie zaraz potem powędrowało na oczy, tak podobne, a zarazem tak bardzo różniące się od tych jego.
— Myliłaś się — szepnął do truchła, a następnie zaciskając pysk przez ogarniającą go bezsilność, pognał w wir walczących.
Mówił, że ten plan nie zadziała! Mówił, że potrzebowali nie tyle co armii, a intelektu! Jego matka nie miała go za grosz! Wszystko zepsuła! Wszystko! Łzy mimo wszystko opuściły jego oczy. Omijał walczących, lecz nie dlatego, że pragnął zdezerterować. Musiał znaleźć Wścibski Nochal, musiał.
Biegnąc tak, zderzył się z kimś kogo nie spodziewał się tu spotkać. Kania Łapa? Brat zasyczał wrogo na niego, po czym dał mu pazurami po pysku. Krzyknął, odskakując od czekoladowego, który zbił go z łap, przyciskając go boleśnie do ziemi.
— Sądziłeś braciszku, że się mnie pozbyłeś? Jesteś podłym zdrajcą! — Dusił się, machając łapami na prawo i lewo, by uwolnić się spod kontroli "martwego" brata. — Wspaniałe uczucie, co? Nie móc złapać oddechu. To tak... jakbyś tonął. I pójdziesz na dno wraz ze swoim liderem, dla którego zdradziłeś naszą rodzinę.
Zacisnął mocno pysk, siląc się, aby z całych sił odepchnąć z siebie kocura. Rzęził, a mroczki przed oczami zaczęły mu rosnąć. Nie! Nie mógł tu umrzeć! Nie mógł!
— Nie — wychrypiał, wbijając mu boleśnie pazury w brzuch.
Kania Łapa jednak nie odpuszczał. Pomimo cierpienia malującego się na jego pysku, w jego oczach widać było tą niepokojącą iskrę, która sprawiała, że nie żartował. A to oznaczało jedno... Zacharczał ostatni raz, a następnie znieruchomiał. Brat nigdy nie wybijał się zbyt wysoką inteligencją i wierzył, że było i tak w tym przypadku.
Samotnik odpuścił widząc, że go "zabił", schodząc z jego ciała, spluwając mu jeszcze na pysk. Wstrzymywał oddech jeszcze przez jakiś czas, aż nie upewnił się, że ten nie odszedł.
Haust jaki wziął sprawił, że jego płuca wręcz zawołały o pomstę do nieba. Zaczął kaszleć, łykając powietrze jakby rzeczywiście tonął. Rozejrzał się po pobojowisku, ale brat zniknął. Dotknął swojej szyi, która bolała od wywieranego na nią ucisku. Cholera.
Szybko pozbierał się na łapy i wrócił do poszukiwań wojowniczki, uważając tym razem na czającego się gdzieś w tłumie Kanie. Kręcąc się tak po polu bitwy, zmuszony był jeszcze kilkakrotnie walczyć o swoje życie nim nie potknął się i nie upadł pyskiem na ziemię. Jego wzrok spoczął na martwym spojrzeniu Wścibskiego Nochala.
Nie... Nie! Nie! Miał ochotę krzyczeć. Wszystko szło nie tak! Kto ją zabił?! Rozejrzał się po otoczeniu, ale przez wszechobecny chaos nie mógł wytypować sprawcy. Miał ochotę rwać sobie sierść z głowy. Jego jedyna sojuszniczka, która miała nasączyć sobie pazury trucizną i zadrasnąć Mroczną Gwiazdę, gdy będzie już po walce... zginęła. Przeklinał Klan Burzy. Zaatakowali tak niespodziewanie! Nie mogli się przygotować. Nie mogli. To wina jego matki! To przez nią jego plan się nie udał! Miał wszystko przygotowane! Gdyby to wyszło, koty uznałyby, że Mroczna Gwiazda zmarł na skutek poniesionych ran! A teraz?! Sam miał to zrobić? Kotka ostrzegała, że to było ryzykowne. Chciała poświęcić swoje życie, by zabrać lidera ze sobą.
Słysząc, że napastnicy się wycofują, a Klan Wilka prze bardziej naprzód, dołączył do nich. Gniew spowodowany przez zrujnowanie planu, tych księżyców przygotowań... musiał dać upust na tych cholernych królikojadach. To ich wina! Ich wina! Ich wina, że nie dali mu w spokoju pracować! Wtedy Mroczna Gwiazda już dawno gryzłby ziemię!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz