Co takiego? Miał zajmować się dziećmi, kiedy te już będą na tyle duże, aby jeść stały pokarm? Rozejrzał się dyskretnie po żłobku. Nie było tu już nikogo poza partnerką, ponieważ młode Piegowatej Mordki zostały nie tak dawno mianowane na uczniów. Przyjdzie mu więc spędzić ten czas samotnie, chyba że po drodze zjawi się kolejna ciężarna kotka, z którą będzie dzielił przestrzeń.
Nie widziało mu się to. Naprawdę. Już raz zajmował się dziećmi i wiedział, że to nie była jego bajka. Aksamitka wymagała od niego naprawdę dużo. Dał jej kocięta, ponieważ ich pragnęła. Teraz jednak to on miał je odchowywać. Jak... wspaniale. Coś czuł, że to będzie prawdziwe wyzwanie.
— Jesteś świadoma, że będę pierwszym kocurem w tym miejscu? — uświadomił ją w tym całym szalonym pomyśle, w który chciała go wkopać.
— Na pewno nie pierwszym! — odparła, patrząc na niego jak na skończonego głupka. — Z pewnością nieraz kocury zastępowały kotki, więc nie marudź.
— Dobrze... — mruknął ponuro, powoli akceptując swój los.
Kotka polizała go po pysku, na którym na moment pojawił się uśmiech. Przymknął oczy, a następnie oparł łeb o jej czoło. Czuł jak miłe uczucie łaskocze jego brzuch. Jak dodaje mu energii i sił lepiej, niż niejeden sen.
— Kocham cię — powiedział do ukochanej, z lekkim zawahaniem dając jej buziaka w pyszczek.
Aksamitka zaśmiała się uroczo, po czym skierowała wzrok na kaczkę, która czekała na spożycie.
— Też cię kocham Misiu, ale teraz czas na posiłek — powiadomiła, wgryzając się w tłustego ptaka.
Siedział przy niej jeszcze jakiś czas, obserwując jak w zastraszającym tempie zdobycz znika w tak drobnym ciele. Kiedy nie pozostało nic prócz kości, odgarnął je łapą na bok, po czym położył się przy partnerce, której brzuch aż pękał w szwach. Pewnie niedługo dojdzie do porodu i zacznie się kolejny etap w ich życiu. Nie wiedział tylko czy go przetrwa.
***
Miał chyba nosa, ponieważ gdy tylko wrócił do obozu, Aksamitka zaczęła rodzić. Pognał niczym burza do żłobka, siadając przy partnerce, która na jego widok jak zwykle się rozanieliła. Nie brzydził się krwi, więc poród nie był dla niego żadnym wyzwaniem. Zdarzało mu się rozrywać koty, co było bardziej drastyczne niż powołanie na świat życia. Zdawał sobie sprawę, że to było bolesne, dlatego też złapał Aksamitkę za łapę, gdy medyczki kręciły się obok, nadzorując cały przebieg.
Zastępczyni krzyknęła, gdy przez jej ciało przebiegł skurcz i wgryzła mu się w łapę. Skrzywił się, ale pozwolił, aby partnerka mogła sobie ulżyć na jego kończynie. Przynajmniej teraz też czuł ból, dokładnie jak ona. Chociaż jego próg był znacznie wyższy od przeciętnego kota.
— Wychodzi pierwszy! — ogłosiła Morskie Oko, dając malucha Czereśniowej Gałązce do wylizania. Ciche popiskiwanie rozniosło się w kociarni, witając tak pierwsze młode. Jego śladem poszła jeszcze trójka maleństw, a szczęśliwa i wymęczona mama, mogła przytulić do swojej piersi upragnione kocięta.
— Musimy je nazwać — powiadomiła go Aksamitka, wpatrując się w swoje córki pełnym miłości spojrzeniem.
Nazwać... Nie był zbyt dobry w tych sprawach, ale skinął głową na znak, że rozumie. A więc... Został ojcem. Los nie dał mu syna, za to podarował córki, które tak bardzo przypominały mu pointkę. Tylko jedna była bura, co wskazywało na to, że wdała się najpewniej w niego. A jeszcze inna praktycznie zdawała mu się kopią partnerki. Ostatecznie dzieci dostały imiona, które najbardziej do nich pasowały.
Zostali rodzicami... Już naprawdę.
***
Przyszedł do Aksamitnej Chmurki w odwiedziny. Wiedział, że niedługo przyjdzie mu leżeć na jej miejscu... Kocięta jeszcze ssały mleko i w zasadzie miał nadzieję, że possają jeszcze trochę. Obiecał jednak partnerce się nimi zająć, gdy ta wróci do swoich obowiązków zastępcy.
— Już jestem. — Podszedł do kocicy, stykając się z nią czołem, a następnie spojrzał na swoje dzieci, które jeszcze ślepe, machały łapkami na boki.
Jakie to było małe... Jakie nieporadne. Bał się, że przypadkiem je zgniecie. W co on się wpakował...
<Aksamitko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz