*tw: opis martwego ciała, opis morderstwa*
– Tatusiu! – cichy, naglący szept kocięcia rozległ się niedaleko ucha Problemu. Kocur uchylił zaspane ślepia i natychmiast zauważył parę dużych, brązowych oczu wpatrujących się w niego intensywnie.
– Hm? – wymruczał, ziewając nieznacznie.
– Boję się – pisnęła Świergot, nerwowo przestępując z łapki na łapkę.
Problem wyciągnął łapę i przyciągnął do siebie córkę. Jej małe ciałko zadrżało, jednak nie wyrwała się z uścisku. Kocur wydał z siebie cichy, uspokajający pomruk, gładząc zjeżoną sierść kocięcia językiem. Jego ogon owinął się wokół niej. Świergot zmrużyła powieki. Była bezpieczna w uścisku ojca. Nikt nie mógł jej skrzywdzić. Krople deszczu miarowo uderzały w dach stodoły, w której postanowili spędzić noc. Kotka zakołysała się, czując, jak powoli jej strach zaczyna ustępować miejsca zmęczeniu.
– Czego się boisz? – zapytał Problem na tyle cicho, by nie obudzić zwiniętego obok niego w kłębek partnera.
Gdzieś w okolicy rozległ się grzmot, a przez ciało koteczki przebiegł nieznaczny dreszcz.
– Potworów – wymamrotała niewyraźnie.
Kocur przez chwilę wpatrywał się w nią nierozumiejącym wzrokiem, jednak szybko jego pysk rozświetlił delikatny, kojący uśmiech. Po raz kolejny przejechał językiem po czole córki, jakby próbując bezgłośnie zapewnić ją, że z nim jest bezpieczna.
– To tylko burza. Nie skrzywdzi cię – zamruczał uspokajająco. Świergot otworzyła oczy, rzucając mu niemal oskarżające, nieufne spojrzenie.
– Skąd wiesz, że to nie potwór? – burknęła niepewnie.
– Burza nie jest potworem. Nie skrzywdzi cię, jeśli będziesz uważać. Nie musisz się jej bać – wyjaśnił cierpliwie, mimo że w jego głosie słychać było wyraźne zmęczenie.
Świergot westchnęła cicho i zwinęła się u boku ojca. Cisza przerywana tylko hukiem deszczu ponownie zapanowała w stodole.
– Tato? – mruknęła po chwili kotka, wyraźnie nie mogąc zasnąć. Problem uchylił zmęczone powieki.
– Tak, kochanie? – zamruczał niewyraźnie.
– Co jeśli jakiś potwór naprawdę po mnie przyjdzie? Czy będę potrafiła go poznać? – zapytała cicho. Kocur uśmiechnął się delikatnie, rozczulony niewinnością, dziecinnością kocięcia.
– Potwory lubią się ukrywać – stwierdził. Świergot z niepokojem zastrzygła uszami. – Ale tak długo, jak tu jestem, nie pozwolę cię żadnemu z nich skrzywdzić.
Liliowa wtuliła nos w bok ojca, mrucząc cicho.
Była bezpieczna.
Drobne skrzydełka zatrzepotały, a wróbel wzbił się w powietrze. Przez chwilę wisiał długość zajęczego skoku nad głowami zebranych, wydając się zaskoczony przez ich nagłe pojawienie. Świergot uśmiechnęła się, patrząc, jak mały ptaszek znika z jej pola widzenia z cichym szczebiotem.
– Co ty robisz, mysi móżdżku?! – parsknął Szpak. – Czemu odstraszasz zwierzynę?!
Liliowa podniosła na niego wzrok.
– Zabijanie świętych ptaków Wszechmatki jest zabronione – odpowiedziała uprzejmie. Nie chciała się z nikim kłócić, ale nie mogła też wyrzekać się tego, co wyznaje. Niebieski parsknął głośno.
– Wasza durna wiara niszczy Owocowy Las – warknął, niebezpiecznie zbliżając się do kotki. Świergot nie cofnęła się, a przez jej pysk przebiegł niemal niewidoczny grymas irytacji.
Szpak niczego nie rozumiał. Był zbyt zaślepiony przez swoją złość i przyziemne rozterki. To było w porządku. Nie wszyscy mogli zrozumieć. Nie wszyscy byli wystarczająco światli. Wystarczyło, by nauczyli się ufać Świergot. Ona wiedziała lepiej. Potrafiłaby ich wszystkich uszczęśliwić, gdyby tylko dano jej szansę. Och, gdyby oni tylko potrafili to zobaczyć!
– Bardzo mi przykro, że tak myślisz – zamruczała ze zmieszaniem, odpychając ten cichy głosik w jej głowie, który prychał z pogardą, szeptając, że Szpak jest tylko małym, bezmyślnym insektem, robakiem, którego należało zgnieść, naprawić, zmienić. Przez krótką chwilę sama była zaskoczona tym, w jaki sposób takie myśli pojawiły się w jej głowie, lecz szybko wzruszyła ramionami. Co było dziwnego w chęci ochrony swoich bliźnich? – Nie pragniemy niczyjej krzywdy.
Szpak prychnął głośno, wyraźnie zdenerwowany.
– Po co Komarowi uczennica, która specjalnie płoszy zwierzynę?! – warknął. – Nie obchodzą mnie wasze durne Wielkie Matki czy inne kuzynki. Komar dowie się, kogo przyjął do Owocowego Lasu.
– Wszechmatka – burknęła jakby od niechcenia, wielce zbulwersowana tym, że Szpak pomylił imię nad imionami. Cóż, nie żeby nie była do tego przyzwyczajona. Była świadkiem, jak Bryza nazwał Wszechmatkę "wielką samicą" (Wszechmatka definitywnie nie była samicą – była istotą większą niż ich przyziemne postrzeganie płci i Bryza jako jej brat powinien o tym wiedzieć), a następnie rozpoczął bardzo durną i bardzo długą dyskusję o tym, czy wszyscy są rodzeństwem, skoro Wszechmatka jest matką, i czy jeśli nie, to dlaczego nazywają ją w ten, a nie inny sposób. Kotka naprawdę nie miała siły tłumaczyć mu podstaw wiary – nie oznaczało to jednak, że tego nie zrobiła. WIELOKROTNIE.
Wojownik obdarzył ją spojrzeniem pełnym pogardy. Wyraźnie nie życzył sobie być poprawianym.
– Jestem pewna, że Komar nie będzie miał do nas pretensji – mruknięcie Jaskółki rozległo się za plecami Szpaka, który parsknął cicho. Mentorka podeszła do uczennicy, pieszczotliwie dotykając czubkiem ogona jej boku. Liliowa uśmiechnęła się, czując ciepło płynące od mentorki.
Świergot nigdy nie sądziła, że ktokolwiek będzie umiał zastąpić jej ojców – a jednak dziwnym trafem Jaskółka stała się kimś na wzór matki, której nigdy nie posiadała. Zaszczepiła w niej wiarę i umocniła życzliwość, była z nią zawsze, gdy tego potrzebowała. Nie mogłaby być bardziej wdzięczna.
Jaskółka zastrzygła nagle uszami, mrużąc oczy. Coś w krzakach nieopodal szarpnęło się, jakby uciekając. Świergot odwróciła pysk w stronę, z której dobiegał dźwięk. Jej oczy zabłysły z ciekawością. Czyżby jakiś zając zabłąkał się na ich tereny? Rzuciła szybkie spojrzenie mentorce, która kiwnęła głową z aprobatą. Uczennica opadła do łowieckiego przykucu, powoli skradając się między krzewami.
Przez dłuższą chwilę nie potrafiła wyczuć zapachu ofiary. Zaklęła cicho – oczywiście, że wiatr musiał wiać w złą stronę. Jednak im bliżej się znajdowała, tym większe zaniepokojenie czuła. Ponownie powąchała powietrze i zmarszczyła nos. Ciężki, ostry odór roznosił się po okolicy.
– Jaskółko? – zawołała cicho, próbując przywołać mentorkę. Czyżby ktoś został zaatakowany? Czyżby… Zatrzymała się gwałtownie. Jej gardło zacisnęło się, a oddech zamarł w piersi. – Wszechmatko… – wydobyła z siebie zduszone sapnięcie.
Jej ciałem wstrząsnęły spazmatyczne dreszcze. Próbowała krzyczeć, lecz zdobyła się tylko na cichy jęk. Gorzki smak żółci wypełnił gardło; zgięła się wpół, a cała zawartość żołądka powędrowała z powrotem do przełyku.
Poranek wlepiał w nią swoje zielone, nieruchome oczy. Jego ciało, zatrzymane niby w pół skoku, było niczym więcej niż pustą powłoką, zabawką dla nieznanych sił natury. Rozchylony pysk wydawał się krzyczeć, błagać o litość, oskarżać Świergot o to, że nie przyszła wcześniej, że nie pomogła, że zawiodła.
Wszechmatko… Wszechmatko…
Powinna odwrócić wzrok. Powinna uciec jak najdalej stamtąd. Powinna uchronić się od tego widoku. Wszechmatko, ona nie potrafiła przestać patrzeć. Ciepła krew, która nie zdążyła jeszcze zastygnąć, sklejała rozczochrane futro. Wiotkie ciało Poranka było tylko zabawką odrzuconą w kąt, zwierzyną upolowaną przez bezlitosnego myśliwego, który rozerwał delikatne ścięgna, kąsał niczym jadowita żmija. Zwykły kot nie mógłby dopuścić się tego bestialstwa. Tylko potwór, najprawdziwszy potwór potrafiłby w ten sposób rozszarpać gardło swej ofiary, odsłaniając różowawe mięso.
– Słonko, proszę, nie patrz na to. – Jaskółka przyciągnęła ją do siebie, własnym ciałem zasłaniając wstrząsający widok. Mdły zapach krwi roznosił się wszędzie dookoła, wywołując zawroty głowy. Gdyby nie podpierająca ją mentorka, Świergot już dawno upadłaby na splamioną zbrodnią, skażoną ziemię. Płuca wołały o powietrze, miała wrażenie, jakby jakiś piekielny ogień wypalał jej wnętrzności. Zaczęła się krztusić, łapczywie nabierając powietrza.
– Krwawniku, czy wszystko w porządku? Czyja to krew? Czy ktoś cię zaatakował?
Jaskółka znieruchomiała. Co prawda nie mogli dostrzec samej osoby mówiącej, jednak z łatwością można było rozpoznać, że była to Maczek. Szpak poderwał się nagle, a z jego piersi wydobył się gniewny pomruk. Bez zastanowienia rzucił się w kierunku, z którego dobiegał głos.
Świergot otworzyła załzawione oczy. To musiał być tylko zły sen. To nie mogło dziać się naprawdę.
Nie wiedziała nawet, kiedy wraz z Jaskółką ruszyła za wojownikiem. Cały świat wydawał się tak daleki, odległy, zupełnie nieprawdziwy. Wpatrywała się tępo w swoje łapy. Wszechmatko… Poranek, biedny Poranek, rozszarpany na strzępy, pozostawiony dla ptaków na żer.
– Zdrajca! – Wrzask Szpaka nie był porównywalny do niczego, co kiedykolwiek wcześniej Świergot słyszała. Jego furia płonęła niczym gorejący las i uczennica przez chwilę miała wrażenie, że ona również zostanie pochłonięta przez języki ognia. Kotka podniosła głowę, przez chwilę nie rozumiejąc, gdzie są. Maczek wraz z resztą patrolu i Krwawnikiem wpatrywała się w Szpaka z zaskoczeniem. Stali na otoczonej drzewami polance, z której nie dałoby się dostrzec ciała Poranka, a Świergot za nic nie potrafiła sobie przypomnieć, w jaki sposób się tam znalazła.
Krwawnik odwrócił głowę w stronę wojownika. Wyraz jego pyska nie zmienił się, jednak Świergot mogła przysiąc, że ten kot, którego futro splamione było krwią, a całe ciało zdobiły nierówne zadrapania, wyglądał wręcz na… zmęczonego. Miał zapadnięte, pełne obojętności oczy, w których na próżno było szukać tej iskry młodości, ducha walki.
W przeciwieństwie do niego drugi patrol łowiecki składający się z Maczka, Perkoza i Cyprys, wyglądał na bardzo zaskoczony i zaniepokojony sytuacją.
– Co masz na myśli? Krwawniku, o czym on mówi? – Niebieska kotka cofnęła się o krok.
– Nie mam pojęcia. – Świergot zadrżała, słysząc lekkość w odpowiedzi czarnego kocura. Sprawiał wrażenie, jakby miał całkowitą kontrolę nad sytuacją. Nie czuł respektu wobec Szpaka i bynajmniej się go nie bał. Ta dziwna pustka, apatia była jednocześnie przerażająca, jak i fascynująca.
Szpak wydał z siebie głośny syk.
– Kłamca! – warknął, wysuwając pazury. – Powiedz, dobrze się bawiłeś, krzywdząc Poranka?! Dobrze bawiłeś się, zdradzając Owocowy Las?! – syknął, wyglądając, jakby zaraz sam miał skoczyć na kocura i rozszarpać mu gardło.
Nawet gdyby Krwawnik chciał uciekać, nie miałby dokąd. Perkoz, który wydawał się powoli zaczynać rozumieć sytuację, powoli przysunął się do czarnego kocura, zastępując mu drogę ucieczki.
– Krwawniku, co zrobiłeś Porankowi? – zapytał powoli, nie spuszczając wzroku z kocura.
Kocur ociężale uniósł głowę i z wyraźnym zaskoczeniem zmrużył oczy, przejeżdżając wzrokiem po zebranych dookoła niego kotach.
– Przepraszam, ale co macie na myśli? – wykrztusił zmieszany. – Byłem na polowaniu, nieopodal mam jeszcze świeżo zakopaną mysz. Nie bardzo rozumiem, o czym mówicie, ale sprawa brzmi na poważną i martwi mnie to – przyznał niespiesznie.
Świergot poczuła, jak ponownie zbiera się jej na wymioty. Gorzka żółć wypełniła jej pysk. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała bezwładne, rozszarpanego ciało Poranka, wpatrujące się w nią pustymi, przerażonymi ślepiami. Czy Krwawnik potrafiłby dokonać czegoś takiego? Przecież… przecież nie wyglądał na potwora.
Szpak wydał z siebie gardłowe warknięcie.
– Przestań kłamać, wronia karmo – syknął.
Oskarżony cofnął się o krok, przytłoczony postępowaniem kocura i jego agresywnym tonem.
– W niczym nie kłamie. Nie rozumiem, do czego zmierzacie, ale takie wyzwiska są dosyć ostre i raczej nie życzę sobie, by były one kierowane w moją stronę bez żadnego powodu – odparł ze spokojem, choć jego uszy mimowolnie kuliły się w tył.
– Zabiłeś go, prawda? – wyszeptała mimowolnie Świergot. Szpak rzucił jej krótkie, zaskoczone spojrzenie, jakby zdziwiony tym, że kotka zdecydowała się coś powiedzieć.
Świergot sama nie wiedziała, dlaczego się odezwała. Być może ten dziwny strach, to kryjące się pod skórą, jątrzące się poczucie zdrady zmusiły ją do tego czynu. Nie potrafiła uwierzyć, nie, nie chciała uwierzyć, że Krwawnik, ten dobry, sprawiedliwy Krwawnik, którego mijała codziennie w obozie, potrafiłby dopuścić się takiego czynu.
Mimo to w głębi duszy wiedziała swoje.
Kocur zastygł w bezruchu, patrząc na nią z niedowierzaniem. Mimo to z jego pyska momentalnie uciekły wszelkie emocje.
– Zabić? – powtórzył. – To okropne i obrzydliwe, w życiu bym się na nic takiego nie zdecydował. Moje siostry zginęły w tak tragiczny sposób i naprawdę sądzicie, że byłbym do tego zdolny? – westchnął, brzmiąc na bezsilnego. – Zresztą, dopiero co widziałem się z Nikim. Potwierdzi, że razem polowaliśmy – mruknął z dozą pewności.
Perkoz poruszył się niespokojnie, rzucając pytające spojrzenie Szpakowi. Nagle i Świergot zwątpiła we własne oskarżenie. Jej serce zatrzepotało z nadzieją. Tak, jeśli Nikt rzeczywiście potrafiłby potwierdzić wersję Krwawnika, oznaczałoby to, że kocur mógłby być jednak niewinny.
– Ale... przecież Nikt jest w obozie z Miodunką. – Cichy, zlękniony głosik Cyprys rozległ się zza pleców Perkoza.
Zimny dreszcz przebiegł przez kark Świergotu. Kłamca, kłamca, obrzydliwy kłamca. Jak on mógł?!
– Wracamy do obozu. Teraz. Nie ma sensu walczyć, Krwawniku – rozkazał rudy kocur, niebezpiecznie zbliżając się do drugiego wojownika.
Czarny zadarł pysk, wyraźnie obrzydzony bliskością. Po raz kolejny wbił uporczywe spojrzenie w Cyprys, a potem przeniósł je wprost na Świergot, nie odzywając się przez dłuższą chwilę.
– Chciałbym jakichkolwiek wyjaśnień. Zachodzicie mnie i oskarżacie mnie o coś naprawdę niedorzecznego – podkreślił. – Gdzie w ogóle jest Poranek? Co się dokładnie stało? Mogę wrócić z wami do obozu, ale wciąż proszę o rozwianie moich niepewności – wymamrotał, ulegając im. – Nawet nie chciałbym walczyć. Nie cierpię zbędnego przelewu krwi.
– Ciało Poranka leży jakąś długość drzewa stąd. Ktoś zwiał z miejsca zbrodni, kiedy usłyszał, że się zbliżamy, a teraz nagle wpadamy na ciebie, całego we krwi – warknął Szpak. – Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię.
– Nie udaję – odparł bez wahania. – Ale nie będę się z wami kłócił, nie jesteśmy kociętami. Skoro chcecie wrócić do obozu, to pójdę z wami i tam możemy na spokojnie wyjaśnić sobie to wszystko – rzucił, idąc zaparte w swoją wersję wydarzeń. – Swoją drogą ciężko byłoby nie być we krwi po polowaniu – dodał.
Szpak wydał z siebie zdegustowane parsknięcie.
– Czy zamieniłeś się z myszą na mózgi?! Co to ma być za wymówka?! – warknął.
Krwawnik nie odpowiedział mu, rzucając tylko niezrozumiałe spojrzenie.
Świergot ani razu nie oddaliła się od Jaskółki przez całą drogę do obozu. Przycisnęła swój bok do mentorki, próbując poczuć jakiekolwiek ciepło, spokój, które zazwyczaj od niej płynęły – na próżno.
Wszechmatko, pozwól jej zapomnieć ten straszny widok ciała Poranka.
Mentorka zatrzymała ją nagle, pozwalając, by reszta eskorty Krwawnika wyprzedziła ich. Uczennica tępo patrzyła się, jak Szpak podbiega do Komara, cicho tłumacząc mu całą sytuację. Przywódca przez chwilę stał bez ruchu, jakby ważąc słowa podwładnego. Nagle ruszył powoli w jego stronę, a Świergot przez chwilę miała wrażenie, że rzuci się na niego i rozszarpie mu gardło.
Komar zamiast tego stanął i prychnął z pogardą.
– Naprawdę myślisz, że możesz sobie ze mną pogrywać? – wysyczał, wlepiając w Krwawnika spojrzenie swoich zimnych oczu. Jak na komendę Perkoz, Maczek i Cyprys odsunęli się od kocura.
Komar nie brzmiał na wściekłego. Nie biła od niego ta dzika, nieokiełznana furia, która płonęła w oczach Szpaka. Brzmiał, jakby uznawał czyn czarnego kocura nie tyle za bestialstwo, ile wyzwanie, obrazę jego niepodzielnej władzy.
– Nie śmiałbym – odparł Krwawnik, ze spokojem przyjmując jego spojrzenie. W błękitnych ślepiach nie było widać ani krzty poczucia winy. – Tworzycie bezsensowne zamieszanie na cały klan. A z tego, co zdążyłem zauważyć, są tu ważniejsze sprawy do załatwienia. Jestem pełen podziwu, że masz czas na takie kocięce zabawy, Komarze.
Niebieski przez chwilę wodził po nim wzrokiem, a jego ogon zadrgał gniewnie.
– Nie jestem osobą, z której można drwić – wymruczał powoli. – Daj mi jeden powód, dlaczego miałbym cię nie zabijać.
Krwawnik nie wahał się. Ciche westchnięcie umknęło z jego pyska, a on sam, dalej nie spuszczając wzroku z lidera, uśmiechnął się lekko.
– Jestem niewinny – odparł. – Bo skoro wcześniej, przy tak wielu sprawach byłem niewinny, to czemu teraz miałoby być inaczej? – spytał, czysto retorycznie, bo zaraz to kontynuował swoją wypowiedź. – Tu ciągle ktoś umiera. Dziwne, że dopiero teraz się tym przejmujesz.
– Grabisz sobie – warknął gardłowo. – Kłamiesz mi w pysk, tworzysz fałszywe alibi, obrażasz mnie... – syknął. – Jaki jest twój cel? Co dokładnie próbujesz przekazać?
Ponownie zaczerpnął głęboki oddech i wypuścił go ze świstem z płuc. Powoli, rozglądając się po otoczeniu, uchylił pysk, nie śpiesząc się do odpowiedzi.
– No nie wiem, dużo mi siedzi w głowie, a interpretacje tego pozostawiam już tobie. – Po raz kolejny pozwolił, by cisza zagościła wśród nich na dłużej. Przeciągnął się, jak gdyby wprost kpił z obecnej sytuacji i tego, że stał na widoku większości klanu. – Im dłużej o tym myślę, tym nudniejsze się to robi. W przeciwieństwie do ciebie nie lubię się bawić i chodzić okrężnymi drogami – rzekł spokojnie, zawieszając w końcu swój wzrok na liderze. – A może nie jest wcale aż tak nudno. Może to wszystko jest zwyczajnie śmieszne i głupie zarazem. Może mógłbym zabić Poranka, kto wie? – parsknął z nonszalancją. – Z tym że za to powinieneś być mi wdzięczny. Trzymając masę sierot w swoich szeregach, w żaden sposób nie przysłużysz się jako przywódca. Pomogłem ci. Oczyściłem to miejsce z kolejnego pasożyta.
– Kwestionujesz mój sposób rządzenia? Uważasz, że sam nie potrafię ocenić, co jest dobre dla Owocowego Lasu? – warknął przywódca, a futro na jego karku zjeżyło się. – Poza tym... co masz na myśli, mówiąc kolejnego?
Czarny przekrzywił łeb, szurając łapą po ziemi. Bawił się, trzymając go jak najdłużej w niepewności.
– Przecież nie śmiałbym – odniósł się do pierwszej części, za to zwlekając z drugą, postąpił o krok do przodu. – Pomyślmy. Ilu umarło w niewyjaśniony sposób? A raczej, przy jak wielu sprawach ówczesna władza, bądź ty, miało to po prostu gdzieś? Wymienić ci ich? – zapytał, w sposób drażniący. – Księżyc. Poziomka. Stokrotka. Gronostaj. – Wzrok mu uciekł na bok, jakby kogoś szukał, wypowiadając to ostatnie imię. – A teraz jeszcze Poranek. Oni wszyscy byli wyrzutkami, dla których liderzy byli zbyt litościwi. I zapewniam cię, że jest ich znacznie więcej – kontynuował. – Mimo wszystko czekam na oznakę wdzięczności. Bo nic tu więcej po mnie. To upokarzające żyć pośród was, a zarazem tak zabawne, oglądać tę masową nieporadność. Potykacie się niczym kocięta o własne łapy – burknął, a potem, po prostu usiadł. – Jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to. Wyświadczasz mi przysługę, rozumiem, potraktuję to jako podziękowanie. – Uśmiechnął się po raz ostatni.
I czekał. Bez wstydu, bez poczucia winy, po prostu czekał.
Świergot poczuła, jak jej gardło ponownie się ściska. Wpatrywała się w Krwawnika, szukając na jego pysku jakiegokolwiek smutku, poczucia winy. Czemu tego nie czuł?! Czemu żaden jego czyn nie zgadzał się z tym, w co uczennica wierzyła?! Wypełniło ją gorzkie obrzydzenie. Wzdrygnęła się, jednak nie potrafiła odwrócić wzroku.
Pysk Komara wykrzywił się w podłym, podstępnym uśmiechu.
– Tak sądzisz? – wymruczał spokojnie. – Dobrze – parsknął niby sam od siebie. Zgrabnym susem wskoczył na jedną z gałęzi topoli wyznaczającej środek obozu. – Koty Owocowego Lasu, zbierzcie się! – krzyknął. – Nie pozwolę zdrajcom takim jak Krwawnik dłużej stąpać po naszych terenach – warknął. – Pozbycie się go będzie honorem – oznajmił, mrużąc chytrze ślepia. – Honorem, który przypadnie Nikomu.
Nagle spojrzenia wszystkich kotów skupiły się na młodym wojowniku. Nikt wpatrywał się w Komara błagalnie, a jego klatka piersiowa falowała nierówno. Uczennica nawet z większej odległości potrafiła wyczuć płynący od niego strach.
– J-ja…J-ja nie… – zaczął dukać niewyraźnie. Komar spojrzał na niego z rozbawieniem.
– Sprzeciwiasz się moim rozkazom? – zamruczał. – Krwawnik powołał się na ciebie, próbując uciec przed sprawiedliwością. Daję ci możliwość udowodnienia nam, że nie jesteś zdrajcą. – Rzucił szybkie spojrzenie na oskarżonego, wyraźnie mając nadzieję na zobaczenie reakcji na znęcanie się nad pozornie bliską mu osobą. Krwawnik siedział jednak bez ruchu, wydając się wręcz obojętny. Komar zmarszczył nos z irytacją.
Nikt spuścił spojrzenie. Mocne drżenie przebiegło przez jego ciało. Świergot poczuła, jak jej serce ściska troska. Przez chwilę miała ochotę zawołać, by Komar przestał się znęcać nad biednym, niewinnym kotem – potem jednak przed jej oczami ponownie pojawił się obraz ciała Poranka.
Komar zachichotał pogardliwie.
– A więc taka jest twoja decyzja? Dobrze. Nie jestem zaskoczony. Nikt nie spodziewał się wierności Owocowemu Lasowi po pół-nocniaku – parsknął. Zwrócił spojrzenie na zebrany tłum owocniaków. – Dalio, zajmij się tym – rozkazał niby od niechcenia, wciąż nie spuszczając wzroku z Nikogo.
Kotka spojrzała na przywódcę z przestrachem i przełknęła ślinę. Dlaczego to ona została wybrana?! Świergot z bezradnością patrzyła, jak szylkretowa niepewnie zbliża się do oskarżonego. Spojrzenie jej zielonych oczu przebiegło po zebranych owocniakach, bezgłośnie błagając o pomoc – wydawało się, jakby to Dalii miała być wymierzona kara, a nie prawdziwemu mordercy.
– Wiedziałem, że stchórzysz – parsknął Krwawnik, rzucając pogardliwe spojrzenie Nikomu. Przekrzywił głowę z zaciekawieniem, przyglądając się zbliżającej się szylkretce. Wpatrywał się w nią bez emocji, zupełnie niewzruszony (lub wręcz rozbawiony) sytuacją. W jego oczach lśniła bezczelność i odwaga.
Dalia przełknęła ślinę, stojąc niezdecydowana. Jej ciałem wstrząsnął niewielki dreszcz. Świergot przez chwilę miała wrażenie, jakby i kotka zamierzała się sprzeciwić rozkazowi Komara – wojowniczka jednak schyliła tylko pokornie głowę, rzucając ostatnie, zrozpaczone spojrzenie Miodunce. Podeszła bliżej, przygotowując się do zaatakowania skazańca. Uczennica poczuła, jak jej gardło zacisnęło się. Nie chciała na to patrzeć. Nie chciała widzieć więcej śmierci.
Wtedy rozległ się rozdzierający wrzask.
Krew splamiła trawę. Zabójca mocniej zacisnął kły na gardle swojej ofiary, której pysk rozchylony był w wyrazie absolutnego przerażenia.
Ciało Dalii uderzyło o ziemię. Krwawnik oblizał pysk, rzucając szydercze spojrzenie Komarowi. Wygrał.
Nagle i przez jego pysk przeszła fala szoku.
Miodunka z dzikim wrzaskiem przygniotła go do ziemi, wgryzając się w jego kark. Krew złączyła się z krwią. Świergot tępo wpatrywała się w podrygujące w pośmiertnych konwulsjach ciało Krwawnika. Jego puste spojrzenie wlepione było w przestrzeń – gdyby nie krew wypływająca z jego rozerwanej tchawicy, wyglądałby niemal błogo. Nawet w tej chwili drwił z nich wszystkich, drwił z ich durnych zasad i złudnej moralności. W końcu cierpiał tylko ten, kto posiadał sumienie.
Gdzieś z boku rozległ się zdławiony, zwierzęcy krzyk.
– POTWORZE! – wrzasnął Nikt, zataczając się. Z jego wykrzywionego wściekłością pysku spływały łzy. Rzucił się do przodu, jakby chciał dopaść Komara, rozszarpać go. Ktoś chwycił wojownika, przytrzymując jego drżące ciało i zagłuszając szlochy.
Uczennica wydała z siebie urwane sapnięcie. Czuła się brudna.
Ojciec miał rację. Potwory skrywały się, bezgłośnie przemykając wśród cieni. Jadły, spały, śmiały się jak zwyczajne koty, jednak nie było w tym żadnych prawdziwych uczuć. Bo co tak naprawdę różniło je od wszystkich innych? To był tylko jeden czyn, bestialski i przerażający, zatruwający ich skatowane dusze. Czy każdy członek Owocowego Lasu miał w swojej krwi kroplę tego jadu? Czy wszyscy byli częścią tego cyklu przemocy i śmierci, którego nie dało się zatrzymać?
Świergot zadrżała. Przez chwilę sama miała wrażenie, jakby to jej łapy były pokryte lepką krwią. Podniosła spojrzenie na mentorkę – może chociaż ona pozostała czysta, niewinna w całym otaczającym ich źle.
Na pysku Jaskółki jednak malowała się tylko złość i determinacja.
– Hm? – wymruczał, ziewając nieznacznie.
– Boję się – pisnęła Świergot, nerwowo przestępując z łapki na łapkę.
Problem wyciągnął łapę i przyciągnął do siebie córkę. Jej małe ciałko zadrżało, jednak nie wyrwała się z uścisku. Kocur wydał z siebie cichy, uspokajający pomruk, gładząc zjeżoną sierść kocięcia językiem. Jego ogon owinął się wokół niej. Świergot zmrużyła powieki. Była bezpieczna w uścisku ojca. Nikt nie mógł jej skrzywdzić. Krople deszczu miarowo uderzały w dach stodoły, w której postanowili spędzić noc. Kotka zakołysała się, czując, jak powoli jej strach zaczyna ustępować miejsca zmęczeniu.
– Czego się boisz? – zapytał Problem na tyle cicho, by nie obudzić zwiniętego obok niego w kłębek partnera.
Gdzieś w okolicy rozległ się grzmot, a przez ciało koteczki przebiegł nieznaczny dreszcz.
– Potworów – wymamrotała niewyraźnie.
Kocur przez chwilę wpatrywał się w nią nierozumiejącym wzrokiem, jednak szybko jego pysk rozświetlił delikatny, kojący uśmiech. Po raz kolejny przejechał językiem po czole córki, jakby próbując bezgłośnie zapewnić ją, że z nim jest bezpieczna.
– To tylko burza. Nie skrzywdzi cię – zamruczał uspokajająco. Świergot otworzyła oczy, rzucając mu niemal oskarżające, nieufne spojrzenie.
– Skąd wiesz, że to nie potwór? – burknęła niepewnie.
– Burza nie jest potworem. Nie skrzywdzi cię, jeśli będziesz uważać. Nie musisz się jej bać – wyjaśnił cierpliwie, mimo że w jego głosie słychać było wyraźne zmęczenie.
Świergot westchnęła cicho i zwinęła się u boku ojca. Cisza przerywana tylko hukiem deszczu ponownie zapanowała w stodole.
– Tato? – mruknęła po chwili kotka, wyraźnie nie mogąc zasnąć. Problem uchylił zmęczone powieki.
– Tak, kochanie? – zamruczał niewyraźnie.
– Co jeśli jakiś potwór naprawdę po mnie przyjdzie? Czy będę potrafiła go poznać? – zapytała cicho. Kocur uśmiechnął się delikatnie, rozczulony niewinnością, dziecinnością kocięcia.
– Potwory lubią się ukrywać – stwierdził. Świergot z niepokojem zastrzygła uszami. – Ale tak długo, jak tu jestem, nie pozwolę cię żadnemu z nich skrzywdzić.
Liliowa wtuliła nos w bok ojca, mrucząc cicho.
Była bezpieczna.
***
Drobne skrzydełka zatrzepotały, a wróbel wzbił się w powietrze. Przez chwilę wisiał długość zajęczego skoku nad głowami zebranych, wydając się zaskoczony przez ich nagłe pojawienie. Świergot uśmiechnęła się, patrząc, jak mały ptaszek znika z jej pola widzenia z cichym szczebiotem.
– Co ty robisz, mysi móżdżku?! – parsknął Szpak. – Czemu odstraszasz zwierzynę?!
Liliowa podniosła na niego wzrok.
– Zabijanie świętych ptaków Wszechmatki jest zabronione – odpowiedziała uprzejmie. Nie chciała się z nikim kłócić, ale nie mogła też wyrzekać się tego, co wyznaje. Niebieski parsknął głośno.
– Wasza durna wiara niszczy Owocowy Las – warknął, niebezpiecznie zbliżając się do kotki. Świergot nie cofnęła się, a przez jej pysk przebiegł niemal niewidoczny grymas irytacji.
Szpak niczego nie rozumiał. Był zbyt zaślepiony przez swoją złość i przyziemne rozterki. To było w porządku. Nie wszyscy mogli zrozumieć. Nie wszyscy byli wystarczająco światli. Wystarczyło, by nauczyli się ufać Świergot. Ona wiedziała lepiej. Potrafiłaby ich wszystkich uszczęśliwić, gdyby tylko dano jej szansę. Och, gdyby oni tylko potrafili to zobaczyć!
– Bardzo mi przykro, że tak myślisz – zamruczała ze zmieszaniem, odpychając ten cichy głosik w jej głowie, który prychał z pogardą, szeptając, że Szpak jest tylko małym, bezmyślnym insektem, robakiem, którego należało zgnieść, naprawić, zmienić. Przez krótką chwilę sama była zaskoczona tym, w jaki sposób takie myśli pojawiły się w jej głowie, lecz szybko wzruszyła ramionami. Co było dziwnego w chęci ochrony swoich bliźnich? – Nie pragniemy niczyjej krzywdy.
Szpak prychnął głośno, wyraźnie zdenerwowany.
– Po co Komarowi uczennica, która specjalnie płoszy zwierzynę?! – warknął. – Nie obchodzą mnie wasze durne Wielkie Matki czy inne kuzynki. Komar dowie się, kogo przyjął do Owocowego Lasu.
– Wszechmatka – burknęła jakby od niechcenia, wielce zbulwersowana tym, że Szpak pomylił imię nad imionami. Cóż, nie żeby nie była do tego przyzwyczajona. Była świadkiem, jak Bryza nazwał Wszechmatkę "wielką samicą" (Wszechmatka definitywnie nie była samicą – była istotą większą niż ich przyziemne postrzeganie płci i Bryza jako jej brat powinien o tym wiedzieć), a następnie rozpoczął bardzo durną i bardzo długą dyskusję o tym, czy wszyscy są rodzeństwem, skoro Wszechmatka jest matką, i czy jeśli nie, to dlaczego nazywają ją w ten, a nie inny sposób. Kotka naprawdę nie miała siły tłumaczyć mu podstaw wiary – nie oznaczało to jednak, że tego nie zrobiła. WIELOKROTNIE.
Wojownik obdarzył ją spojrzeniem pełnym pogardy. Wyraźnie nie życzył sobie być poprawianym.
– Jestem pewna, że Komar nie będzie miał do nas pretensji – mruknięcie Jaskółki rozległo się za plecami Szpaka, który parsknął cicho. Mentorka podeszła do uczennicy, pieszczotliwie dotykając czubkiem ogona jej boku. Liliowa uśmiechnęła się, czując ciepło płynące od mentorki.
Świergot nigdy nie sądziła, że ktokolwiek będzie umiał zastąpić jej ojców – a jednak dziwnym trafem Jaskółka stała się kimś na wzór matki, której nigdy nie posiadała. Zaszczepiła w niej wiarę i umocniła życzliwość, była z nią zawsze, gdy tego potrzebowała. Nie mogłaby być bardziej wdzięczna.
Jaskółka zastrzygła nagle uszami, mrużąc oczy. Coś w krzakach nieopodal szarpnęło się, jakby uciekając. Świergot odwróciła pysk w stronę, z której dobiegał dźwięk. Jej oczy zabłysły z ciekawością. Czyżby jakiś zając zabłąkał się na ich tereny? Rzuciła szybkie spojrzenie mentorce, która kiwnęła głową z aprobatą. Uczennica opadła do łowieckiego przykucu, powoli skradając się między krzewami.
Przez dłuższą chwilę nie potrafiła wyczuć zapachu ofiary. Zaklęła cicho – oczywiście, że wiatr musiał wiać w złą stronę. Jednak im bliżej się znajdowała, tym większe zaniepokojenie czuła. Ponownie powąchała powietrze i zmarszczyła nos. Ciężki, ostry odór roznosił się po okolicy.
– Jaskółko? – zawołała cicho, próbując przywołać mentorkę. Czyżby ktoś został zaatakowany? Czyżby… Zatrzymała się gwałtownie. Jej gardło zacisnęło się, a oddech zamarł w piersi. – Wszechmatko… – wydobyła z siebie zduszone sapnięcie.
Jej ciałem wstrząsnęły spazmatyczne dreszcze. Próbowała krzyczeć, lecz zdobyła się tylko na cichy jęk. Gorzki smak żółci wypełnił gardło; zgięła się wpół, a cała zawartość żołądka powędrowała z powrotem do przełyku.
Poranek wlepiał w nią swoje zielone, nieruchome oczy. Jego ciało, zatrzymane niby w pół skoku, było niczym więcej niż pustą powłoką, zabawką dla nieznanych sił natury. Rozchylony pysk wydawał się krzyczeć, błagać o litość, oskarżać Świergot o to, że nie przyszła wcześniej, że nie pomogła, że zawiodła.
Wszechmatko… Wszechmatko…
Powinna odwrócić wzrok. Powinna uciec jak najdalej stamtąd. Powinna uchronić się od tego widoku. Wszechmatko, ona nie potrafiła przestać patrzeć. Ciepła krew, która nie zdążyła jeszcze zastygnąć, sklejała rozczochrane futro. Wiotkie ciało Poranka było tylko zabawką odrzuconą w kąt, zwierzyną upolowaną przez bezlitosnego myśliwego, który rozerwał delikatne ścięgna, kąsał niczym jadowita żmija. Zwykły kot nie mógłby dopuścić się tego bestialstwa. Tylko potwór, najprawdziwszy potwór potrafiłby w ten sposób rozszarpać gardło swej ofiary, odsłaniając różowawe mięso.
– Słonko, proszę, nie patrz na to. – Jaskółka przyciągnęła ją do siebie, własnym ciałem zasłaniając wstrząsający widok. Mdły zapach krwi roznosił się wszędzie dookoła, wywołując zawroty głowy. Gdyby nie podpierająca ją mentorka, Świergot już dawno upadłaby na splamioną zbrodnią, skażoną ziemię. Płuca wołały o powietrze, miała wrażenie, jakby jakiś piekielny ogień wypalał jej wnętrzności. Zaczęła się krztusić, łapczywie nabierając powietrza.
– Krwawniku, czy wszystko w porządku? Czyja to krew? Czy ktoś cię zaatakował?
Jaskółka znieruchomiała. Co prawda nie mogli dostrzec samej osoby mówiącej, jednak z łatwością można było rozpoznać, że była to Maczek. Szpak poderwał się nagle, a z jego piersi wydobył się gniewny pomruk. Bez zastanowienia rzucił się w kierunku, z którego dobiegał głos.
Świergot otworzyła załzawione oczy. To musiał być tylko zły sen. To nie mogło dziać się naprawdę.
Nie wiedziała nawet, kiedy wraz z Jaskółką ruszyła za wojownikiem. Cały świat wydawał się tak daleki, odległy, zupełnie nieprawdziwy. Wpatrywała się tępo w swoje łapy. Wszechmatko… Poranek, biedny Poranek, rozszarpany na strzępy, pozostawiony dla ptaków na żer.
– Zdrajca! – Wrzask Szpaka nie był porównywalny do niczego, co kiedykolwiek wcześniej Świergot słyszała. Jego furia płonęła niczym gorejący las i uczennica przez chwilę miała wrażenie, że ona również zostanie pochłonięta przez języki ognia. Kotka podniosła głowę, przez chwilę nie rozumiejąc, gdzie są. Maczek wraz z resztą patrolu i Krwawnikiem wpatrywała się w Szpaka z zaskoczeniem. Stali na otoczonej drzewami polance, z której nie dałoby się dostrzec ciała Poranka, a Świergot za nic nie potrafiła sobie przypomnieć, w jaki sposób się tam znalazła.
Krwawnik odwrócił głowę w stronę wojownika. Wyraz jego pyska nie zmienił się, jednak Świergot mogła przysiąc, że ten kot, którego futro splamione było krwią, a całe ciało zdobiły nierówne zadrapania, wyglądał wręcz na… zmęczonego. Miał zapadnięte, pełne obojętności oczy, w których na próżno było szukać tej iskry młodości, ducha walki.
W przeciwieństwie do niego drugi patrol łowiecki składający się z Maczka, Perkoza i Cyprys, wyglądał na bardzo zaskoczony i zaniepokojony sytuacją.
– Co masz na myśli? Krwawniku, o czym on mówi? – Niebieska kotka cofnęła się o krok.
– Nie mam pojęcia. – Świergot zadrżała, słysząc lekkość w odpowiedzi czarnego kocura. Sprawiał wrażenie, jakby miał całkowitą kontrolę nad sytuacją. Nie czuł respektu wobec Szpaka i bynajmniej się go nie bał. Ta dziwna pustka, apatia była jednocześnie przerażająca, jak i fascynująca.
Szpak wydał z siebie głośny syk.
– Kłamca! – warknął, wysuwając pazury. – Powiedz, dobrze się bawiłeś, krzywdząc Poranka?! Dobrze bawiłeś się, zdradzając Owocowy Las?! – syknął, wyglądając, jakby zaraz sam miał skoczyć na kocura i rozszarpać mu gardło.
Nawet gdyby Krwawnik chciał uciekać, nie miałby dokąd. Perkoz, który wydawał się powoli zaczynać rozumieć sytuację, powoli przysunął się do czarnego kocura, zastępując mu drogę ucieczki.
– Krwawniku, co zrobiłeś Porankowi? – zapytał powoli, nie spuszczając wzroku z kocura.
Kocur ociężale uniósł głowę i z wyraźnym zaskoczeniem zmrużył oczy, przejeżdżając wzrokiem po zebranych dookoła niego kotach.
– Przepraszam, ale co macie na myśli? – wykrztusił zmieszany. – Byłem na polowaniu, nieopodal mam jeszcze świeżo zakopaną mysz. Nie bardzo rozumiem, o czym mówicie, ale sprawa brzmi na poważną i martwi mnie to – przyznał niespiesznie.
Świergot poczuła, jak ponownie zbiera się jej na wymioty. Gorzka żółć wypełniła jej pysk. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała bezwładne, rozszarpanego ciało Poranka, wpatrujące się w nią pustymi, przerażonymi ślepiami. Czy Krwawnik potrafiłby dokonać czegoś takiego? Przecież… przecież nie wyglądał na potwora.
Szpak wydał z siebie gardłowe warknięcie.
– Przestań kłamać, wronia karmo – syknął.
Oskarżony cofnął się o krok, przytłoczony postępowaniem kocura i jego agresywnym tonem.
– W niczym nie kłamie. Nie rozumiem, do czego zmierzacie, ale takie wyzwiska są dosyć ostre i raczej nie życzę sobie, by były one kierowane w moją stronę bez żadnego powodu – odparł ze spokojem, choć jego uszy mimowolnie kuliły się w tył.
– Zabiłeś go, prawda? – wyszeptała mimowolnie Świergot. Szpak rzucił jej krótkie, zaskoczone spojrzenie, jakby zdziwiony tym, że kotka zdecydowała się coś powiedzieć.
Świergot sama nie wiedziała, dlaczego się odezwała. Być może ten dziwny strach, to kryjące się pod skórą, jątrzące się poczucie zdrady zmusiły ją do tego czynu. Nie potrafiła uwierzyć, nie, nie chciała uwierzyć, że Krwawnik, ten dobry, sprawiedliwy Krwawnik, którego mijała codziennie w obozie, potrafiłby dopuścić się takiego czynu.
Mimo to w głębi duszy wiedziała swoje.
Kocur zastygł w bezruchu, patrząc na nią z niedowierzaniem. Mimo to z jego pyska momentalnie uciekły wszelkie emocje.
– Zabić? – powtórzył. – To okropne i obrzydliwe, w życiu bym się na nic takiego nie zdecydował. Moje siostry zginęły w tak tragiczny sposób i naprawdę sądzicie, że byłbym do tego zdolny? – westchnął, brzmiąc na bezsilnego. – Zresztą, dopiero co widziałem się z Nikim. Potwierdzi, że razem polowaliśmy – mruknął z dozą pewności.
Perkoz poruszył się niespokojnie, rzucając pytające spojrzenie Szpakowi. Nagle i Świergot zwątpiła we własne oskarżenie. Jej serce zatrzepotało z nadzieją. Tak, jeśli Nikt rzeczywiście potrafiłby potwierdzić wersję Krwawnika, oznaczałoby to, że kocur mógłby być jednak niewinny.
– Ale... przecież Nikt jest w obozie z Miodunką. – Cichy, zlękniony głosik Cyprys rozległ się zza pleców Perkoza.
Zimny dreszcz przebiegł przez kark Świergotu. Kłamca, kłamca, obrzydliwy kłamca. Jak on mógł?!
– Wracamy do obozu. Teraz. Nie ma sensu walczyć, Krwawniku – rozkazał rudy kocur, niebezpiecznie zbliżając się do drugiego wojownika.
Czarny zadarł pysk, wyraźnie obrzydzony bliskością. Po raz kolejny wbił uporczywe spojrzenie w Cyprys, a potem przeniósł je wprost na Świergot, nie odzywając się przez dłuższą chwilę.
– Chciałbym jakichkolwiek wyjaśnień. Zachodzicie mnie i oskarżacie mnie o coś naprawdę niedorzecznego – podkreślił. – Gdzie w ogóle jest Poranek? Co się dokładnie stało? Mogę wrócić z wami do obozu, ale wciąż proszę o rozwianie moich niepewności – wymamrotał, ulegając im. – Nawet nie chciałbym walczyć. Nie cierpię zbędnego przelewu krwi.
– Ciało Poranka leży jakąś długość drzewa stąd. Ktoś zwiał z miejsca zbrodni, kiedy usłyszał, że się zbliżamy, a teraz nagle wpadamy na ciebie, całego we krwi – warknął Szpak. – Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię.
– Nie udaję – odparł bez wahania. – Ale nie będę się z wami kłócił, nie jesteśmy kociętami. Skoro chcecie wrócić do obozu, to pójdę z wami i tam możemy na spokojnie wyjaśnić sobie to wszystko – rzucił, idąc zaparte w swoją wersję wydarzeń. – Swoją drogą ciężko byłoby nie być we krwi po polowaniu – dodał.
Szpak wydał z siebie zdegustowane parsknięcie.
– Czy zamieniłeś się z myszą na mózgi?! Co to ma być za wymówka?! – warknął.
Krwawnik nie odpowiedział mu, rzucając tylko niezrozumiałe spojrzenie.
***
Świergot ani razu nie oddaliła się od Jaskółki przez całą drogę do obozu. Przycisnęła swój bok do mentorki, próbując poczuć jakiekolwiek ciepło, spokój, które zazwyczaj od niej płynęły – na próżno.
Wszechmatko, pozwól jej zapomnieć ten straszny widok ciała Poranka.
Mentorka zatrzymała ją nagle, pozwalając, by reszta eskorty Krwawnika wyprzedziła ich. Uczennica tępo patrzyła się, jak Szpak podbiega do Komara, cicho tłumacząc mu całą sytuację. Przywódca przez chwilę stał bez ruchu, jakby ważąc słowa podwładnego. Nagle ruszył powoli w jego stronę, a Świergot przez chwilę miała wrażenie, że rzuci się na niego i rozszarpie mu gardło.
Komar zamiast tego stanął i prychnął z pogardą.
– Naprawdę myślisz, że możesz sobie ze mną pogrywać? – wysyczał, wlepiając w Krwawnika spojrzenie swoich zimnych oczu. Jak na komendę Perkoz, Maczek i Cyprys odsunęli się od kocura.
Komar nie brzmiał na wściekłego. Nie biła od niego ta dzika, nieokiełznana furia, która płonęła w oczach Szpaka. Brzmiał, jakby uznawał czyn czarnego kocura nie tyle za bestialstwo, ile wyzwanie, obrazę jego niepodzielnej władzy.
– Nie śmiałbym – odparł Krwawnik, ze spokojem przyjmując jego spojrzenie. W błękitnych ślepiach nie było widać ani krzty poczucia winy. – Tworzycie bezsensowne zamieszanie na cały klan. A z tego, co zdążyłem zauważyć, są tu ważniejsze sprawy do załatwienia. Jestem pełen podziwu, że masz czas na takie kocięce zabawy, Komarze.
Niebieski przez chwilę wodził po nim wzrokiem, a jego ogon zadrgał gniewnie.
– Nie jestem osobą, z której można drwić – wymruczał powoli. – Daj mi jeden powód, dlaczego miałbym cię nie zabijać.
Krwawnik nie wahał się. Ciche westchnięcie umknęło z jego pyska, a on sam, dalej nie spuszczając wzroku z lidera, uśmiechnął się lekko.
– Jestem niewinny – odparł. – Bo skoro wcześniej, przy tak wielu sprawach byłem niewinny, to czemu teraz miałoby być inaczej? – spytał, czysto retorycznie, bo zaraz to kontynuował swoją wypowiedź. – Tu ciągle ktoś umiera. Dziwne, że dopiero teraz się tym przejmujesz.
– Grabisz sobie – warknął gardłowo. – Kłamiesz mi w pysk, tworzysz fałszywe alibi, obrażasz mnie... – syknął. – Jaki jest twój cel? Co dokładnie próbujesz przekazać?
Ponownie zaczerpnął głęboki oddech i wypuścił go ze świstem z płuc. Powoli, rozglądając się po otoczeniu, uchylił pysk, nie śpiesząc się do odpowiedzi.
– No nie wiem, dużo mi siedzi w głowie, a interpretacje tego pozostawiam już tobie. – Po raz kolejny pozwolił, by cisza zagościła wśród nich na dłużej. Przeciągnął się, jak gdyby wprost kpił z obecnej sytuacji i tego, że stał na widoku większości klanu. – Im dłużej o tym myślę, tym nudniejsze się to robi. W przeciwieństwie do ciebie nie lubię się bawić i chodzić okrężnymi drogami – rzekł spokojnie, zawieszając w końcu swój wzrok na liderze. – A może nie jest wcale aż tak nudno. Może to wszystko jest zwyczajnie śmieszne i głupie zarazem. Może mógłbym zabić Poranka, kto wie? – parsknął z nonszalancją. – Z tym że za to powinieneś być mi wdzięczny. Trzymając masę sierot w swoich szeregach, w żaden sposób nie przysłużysz się jako przywódca. Pomogłem ci. Oczyściłem to miejsce z kolejnego pasożyta.
– Kwestionujesz mój sposób rządzenia? Uważasz, że sam nie potrafię ocenić, co jest dobre dla Owocowego Lasu? – warknął przywódca, a futro na jego karku zjeżyło się. – Poza tym... co masz na myśli, mówiąc kolejnego?
Czarny przekrzywił łeb, szurając łapą po ziemi. Bawił się, trzymając go jak najdłużej w niepewności.
– Przecież nie śmiałbym – odniósł się do pierwszej części, za to zwlekając z drugą, postąpił o krok do przodu. – Pomyślmy. Ilu umarło w niewyjaśniony sposób? A raczej, przy jak wielu sprawach ówczesna władza, bądź ty, miało to po prostu gdzieś? Wymienić ci ich? – zapytał, w sposób drażniący. – Księżyc. Poziomka. Stokrotka. Gronostaj. – Wzrok mu uciekł na bok, jakby kogoś szukał, wypowiadając to ostatnie imię. – A teraz jeszcze Poranek. Oni wszyscy byli wyrzutkami, dla których liderzy byli zbyt litościwi. I zapewniam cię, że jest ich znacznie więcej – kontynuował. – Mimo wszystko czekam na oznakę wdzięczności. Bo nic tu więcej po mnie. To upokarzające żyć pośród was, a zarazem tak zabawne, oglądać tę masową nieporadność. Potykacie się niczym kocięta o własne łapy – burknął, a potem, po prostu usiadł. – Jeśli chcesz mnie zabić, to zrób to. Wyświadczasz mi przysługę, rozumiem, potraktuję to jako podziękowanie. – Uśmiechnął się po raz ostatni.
I czekał. Bez wstydu, bez poczucia winy, po prostu czekał.
Świergot poczuła, jak jej gardło ponownie się ściska. Wpatrywała się w Krwawnika, szukając na jego pysku jakiegokolwiek smutku, poczucia winy. Czemu tego nie czuł?! Czemu żaden jego czyn nie zgadzał się z tym, w co uczennica wierzyła?! Wypełniło ją gorzkie obrzydzenie. Wzdrygnęła się, jednak nie potrafiła odwrócić wzroku.
Pysk Komara wykrzywił się w podłym, podstępnym uśmiechu.
– Tak sądzisz? – wymruczał spokojnie. – Dobrze – parsknął niby sam od siebie. Zgrabnym susem wskoczył na jedną z gałęzi topoli wyznaczającej środek obozu. – Koty Owocowego Lasu, zbierzcie się! – krzyknął. – Nie pozwolę zdrajcom takim jak Krwawnik dłużej stąpać po naszych terenach – warknął. – Pozbycie się go będzie honorem – oznajmił, mrużąc chytrze ślepia. – Honorem, który przypadnie Nikomu.
Nagle spojrzenia wszystkich kotów skupiły się na młodym wojowniku. Nikt wpatrywał się w Komara błagalnie, a jego klatka piersiowa falowała nierówno. Uczennica nawet z większej odległości potrafiła wyczuć płynący od niego strach.
– J-ja…J-ja nie… – zaczął dukać niewyraźnie. Komar spojrzał na niego z rozbawieniem.
– Sprzeciwiasz się moim rozkazom? – zamruczał. – Krwawnik powołał się na ciebie, próbując uciec przed sprawiedliwością. Daję ci możliwość udowodnienia nam, że nie jesteś zdrajcą. – Rzucił szybkie spojrzenie na oskarżonego, wyraźnie mając nadzieję na zobaczenie reakcji na znęcanie się nad pozornie bliską mu osobą. Krwawnik siedział jednak bez ruchu, wydając się wręcz obojętny. Komar zmarszczył nos z irytacją.
Nikt spuścił spojrzenie. Mocne drżenie przebiegło przez jego ciało. Świergot poczuła, jak jej serce ściska troska. Przez chwilę miała ochotę zawołać, by Komar przestał się znęcać nad biednym, niewinnym kotem – potem jednak przed jej oczami ponownie pojawił się obraz ciała Poranka.
Komar zachichotał pogardliwie.
– A więc taka jest twoja decyzja? Dobrze. Nie jestem zaskoczony. Nikt nie spodziewał się wierności Owocowemu Lasowi po pół-nocniaku – parsknął. Zwrócił spojrzenie na zebrany tłum owocniaków. – Dalio, zajmij się tym – rozkazał niby od niechcenia, wciąż nie spuszczając wzroku z Nikogo.
Kotka spojrzała na przywódcę z przestrachem i przełknęła ślinę. Dlaczego to ona została wybrana?! Świergot z bezradnością patrzyła, jak szylkretowa niepewnie zbliża się do oskarżonego. Spojrzenie jej zielonych oczu przebiegło po zebranych owocniakach, bezgłośnie błagając o pomoc – wydawało się, jakby to Dalii miała być wymierzona kara, a nie prawdziwemu mordercy.
– Wiedziałem, że stchórzysz – parsknął Krwawnik, rzucając pogardliwe spojrzenie Nikomu. Przekrzywił głowę z zaciekawieniem, przyglądając się zbliżającej się szylkretce. Wpatrywał się w nią bez emocji, zupełnie niewzruszony (lub wręcz rozbawiony) sytuacją. W jego oczach lśniła bezczelność i odwaga.
Dalia przełknęła ślinę, stojąc niezdecydowana. Jej ciałem wstrząsnął niewielki dreszcz. Świergot przez chwilę miała wrażenie, jakby i kotka zamierzała się sprzeciwić rozkazowi Komara – wojowniczka jednak schyliła tylko pokornie głowę, rzucając ostatnie, zrozpaczone spojrzenie Miodunce. Podeszła bliżej, przygotowując się do zaatakowania skazańca. Uczennica poczuła, jak jej gardło zacisnęło się. Nie chciała na to patrzeć. Nie chciała widzieć więcej śmierci.
Wtedy rozległ się rozdzierający wrzask.
Krew splamiła trawę. Zabójca mocniej zacisnął kły na gardle swojej ofiary, której pysk rozchylony był w wyrazie absolutnego przerażenia.
Ciało Dalii uderzyło o ziemię. Krwawnik oblizał pysk, rzucając szydercze spojrzenie Komarowi. Wygrał.
Nagle i przez jego pysk przeszła fala szoku.
Miodunka z dzikim wrzaskiem przygniotła go do ziemi, wgryzając się w jego kark. Krew złączyła się z krwią. Świergot tępo wpatrywała się w podrygujące w pośmiertnych konwulsjach ciało Krwawnika. Jego puste spojrzenie wlepione było w przestrzeń – gdyby nie krew wypływająca z jego rozerwanej tchawicy, wyglądałby niemal błogo. Nawet w tej chwili drwił z nich wszystkich, drwił z ich durnych zasad i złudnej moralności. W końcu cierpiał tylko ten, kto posiadał sumienie.
Gdzieś z boku rozległ się zdławiony, zwierzęcy krzyk.
– POTWORZE! – wrzasnął Nikt, zataczając się. Z jego wykrzywionego wściekłością pysku spływały łzy. Rzucił się do przodu, jakby chciał dopaść Komara, rozszarpać go. Ktoś chwycił wojownika, przytrzymując jego drżące ciało i zagłuszając szlochy.
Uczennica wydała z siebie urwane sapnięcie. Czuła się brudna.
Ojciec miał rację. Potwory skrywały się, bezgłośnie przemykając wśród cieni. Jadły, spały, śmiały się jak zwyczajne koty, jednak nie było w tym żadnych prawdziwych uczuć. Bo co tak naprawdę różniło je od wszystkich innych? To był tylko jeden czyn, bestialski i przerażający, zatruwający ich skatowane dusze. Czy każdy członek Owocowego Lasu miał w swojej krwi kroplę tego jadu? Czy wszyscy byli częścią tego cyklu przemocy i śmierci, którego nie dało się zatrzymać?
Świergot zadrżała. Przez chwilę sama miała wrażenie, jakby to jej łapy były pokryte lepką krwią. Podniosła spojrzenie na mentorkę – może chociaż ona pozostała czysta, niewinna w całym otaczającym ich źle.
Na pysku Jaskółki jednak malowała się tylko złość i determinacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz