Przewróciła się na grzbiet i przeciągnęła. Miękki mech przyjemnie stykał się z jej futrem, a ona sama miała ochotę nieustannie na nim spać. Nie było to w jej zwyczaju, bo jednak żywiołowa kotka miała to do siebie, że nie potrafiła usiedzieć na miejscu dłużej niż przez jeden, króliczy oddech.
Ciąża nie była w ogóle przyjemna, co nie oznaczało, że jej żałowała. Uwielbiała kocięta i cieszyła się, że miała odpowiedniego partnera do wychowywania potomstwa, ale cały ten proces był okropny i strasznie jej się dłużył. Czuła się ociężała, nie mogła ani biegać gdzie jej się żywnie podobało, ani skakać, bo „dzieciom mogłoby się coś stać”. Tyle że nikt nigdy nie tłumaczył jej dokładnie konsekwencji.
Obróciła się na brzuch, dostrzegając ruch w wejściu. Bura sylwetka przysłoniła na moment cały dostęp światła do tego zakątku. Z pyska kocura zwisła całkiem tłusta kaczka — taka, jaką sobie wymarzyła.
Rzucił ją u jej łap, a ona natychmiastowo przystawiła nos do podarunku. Świeżo upolowana ptaszyna pachniała niesamowicie apetycznie i ledwo co powstrzymała się od rzucenia się na nią niczym wygłodniały drapieżca.
— Złapałem ją wedle życzenia — zwrócił się do niej, odciągając na moment jej uwagę od posiłku.
Spojrzała na niego wdzięcznie, a następnie, podniosła się z leża i chwiejnie podeszła, kryjąc pysk w jego futrze. Poczuła na czubku głowy ciepły oddech, a jej serce zabiło szybciej.
— Jest idealna, Misiu! — zamruczała.
Pozwoliła sobie chwilę postać tak, ogrzewając się nim i ciesząc się z bliskości. Zauważyła, że Niedźwiedź przywykł do jej działania, bo posłusznie stał, oczekując, aż sama zadecyduje, co będą dalej robić. Czasem brakowało jej spontaniczności w jego działaniach, bowiem monotonia strasznie ją nudziła. Zarazem jednak odpowiadało jej to, jak bez sprzeciwu wykonywał jej polecenia.
— Mamy do porozmawiania — rzekła poważnie i cofnęła się na leże. Widząc zawahanie na jego pysku, uśmiechnęła się ciepło, klepiąc miejsce obok siebie. Bury dalej sprawiał wrażenie niepewnego, a zbliżył się do niej z najwyższą ostrożnością w swoich ruchach.
— O co chodzi, Aksamitko? — spytał, a ona oparła się o jego bok, kiedy tylko przy niej usiadł.
Lubiła słuchać, jak mówi jej imię. Miękko akcentował każdą literkę i zawsze wypowiadał je z delikatnością, która wydawała się mu nie raz obca. Do tak ponurej miny i pełnego blizn ciała to nie pasowało.
— O metodę wychowania naszych dzieci — rzuciła, czując, jak ten z lekka drętwieję. Z jej pyska wydobył się krótki śmiech. — Mam już na to wizję. Ty, ja i gromadka naszych słodkich pociech, widzisz to? — zamruczała.
Zastrzygł uchem, powoli kiwając głową. Odbierała wrażenie, że nie zrozumiał, o co jej chodzi, ale wolała nie przedłużać ich rozmowy.
— No więc dzieci potrzebują opieki. Wiesz, zazwyczaj to matki siedzą w żłóbku, ale jakoś mi to nie pasuje — mruknęła, przeciągając się niespiesznie. — To będzie twoja rola.
— Słucham? — zastygł w bezruchu. — Aksamitko, ja przecież nie mam jak ich nakarmić — zauważył.
Machnęła od niechcenia łapą. Zdążyła już to wszystko zaplanować, więc nie widziała żadnych problemów w tym planie.
— Dlatego ja posiedzę z nimi na początku. Będę je karmić, mocno kochać, a potem, gdy nie będzie trzeba im już mleka, wracam do pracy, a ty zajmiesz moje miejsce — oświadczyła z dumą, że w ogóle wpadła na tak genialny pomysł. — No już, nie krzyw się tak. Jestem zastępcą, to ważna robota, a dzieci potrzebują dużej dawki ojcowskiej miłości. Codziennie będę przychodzić i się z nimi bawić, ale liczę, że włożysz swoje całe serce w ich wychowanie — mruknęła.
<Niedźwiedź?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz