*przed wojną*
Udał się za Migotkiem w miejsce, gdzie czekał już na nich bury kocur, który znudzony obserwował horyzont. Widząc ich, uniósł się ciężko na łapy. Nie odezwał się, a tylko wyszedł, kierując kroki przed siebie. Zerknął na Astra. No ciekawe będą mieli towarzystwo. Szczurzy Cień był dziwny. Nie dało się tego ukryć. Praktycznie mało z kim rozmawiał, czasami zachowując się tak, jakby był duchem.
Ale dało się do tego przyzwyczaić. A zresztą co innego mu chodziło po głowie.
— O co chodziło twojej siostrze? Od rana dziwnie się na mnie patrzy — zwrócił się do czarnego, podążając za ich milczącym towarzyszem.
Frezjowy Płatek miała naprawdę dziwną opinie w klanie. Uganiała się za synem lidera, który dał jej kosza, a teraz nagle zainteresowała się jego osobą. Miał nadzieję, że to nie to co myślał.
— Ym, wiesz... nie chcę o tym opowiadać... — mruknął jego towarzysz, odwracając wzrok.
Posłał mu długie spojrzenie, widząc jego dziwne zachowanie. Czy on wyglądał mu na zawstydzonego? Czyli coś było na rzeczy... Nie zamierzał jednak w to wnikać, skoro nie chciał. Miał i tak ważniejsze rzeczy na głowie niż jakieś plotki. Wojowniczka pewnie i tak kiedyś puści parę z gęby, gdy do niej podejdzie i zapyta jaki ma problem.
— No dobra. Jak tam chcesz. Ah... Ciekawe czy spotykamy jakichś samotników. Coś czuje, że nie bez powodu została wybrana nasza trójka. Może chcą się nas pozbyć? — zasugerował.
To było całkiem możliwe. No bo szli sami. Trzy klanowe zakały. Nie zdziwiłby się, gdyby Irgowy Nektar tym sposobem próbowała jakoś sprawić, by nie powrócili do obozu. Nie wiedział co siedziało jej w głowie, ale słyszał o tym, że samotnicy atakowali ich tereny. Walka z nimi mogła okazać się katastrofalna. Tak... Nie wierzył w ich siły w starciu z jakimkolwiek przeciwnikiem.
— Może, w każdym razie wolę tak zginąć niżeli jako sługus Mrocznej Gwiazdy. — szepnął Aster, wracając wzrokiem na czekoladowego. — Właśnie, bo ostatnio na treningu były jakieś dwie grupy. Wy też najpierw mieliście rozciąganie? Wcześniej tego nie było, chociaż podczas moich treningów.
— Tak... Tylko bardziej rozgrzewka. Ja biegałem — mruknął. — W sumie dobry pomysł z tym podziałem. Wtedy nasz mistrz może skupić się na mniejszej ilości osób, a ja nie spotykam się z Sosnową Igłą. — Uśmiechnął się pod nosem, bo to wręcz było cudowne uczucie, że pewnie kotka srała ze złości, że nie mogła nic mu zrobić. — W sumie... Mam prośbę — zaczął niepewnie. — Jesteś wujkiem tych kreatur twojej siostry. Czy mógłbyś przemówić Wieczornej Łapie do rozsądku i zakazać jej zadawania się ze mną? Powiedz, że przenoszę choroby czy coś i że to złapie.
— My mieliśmy... rozciąganie, nie wiem jak to opisać. Po prostu wyciąganie się a potem naparzanka. — Wzruszył ramionami, przyspieszając kroku. Przy wzmiance o prośbie przerwał mu.
— Poczekaj. Nie uważasz, że masz za dużo już tych próśb? Cały czas tylko mnie prosisz o pomoc. Najpierw chronienie cię przez Sosną, a teraz co? Mroczną Gwiazdę ci zabić? — syknął — I potem się dziwię czemu Frezja uważa nas za... — przerwał niespodziewanie.
Zamrugał zaskoczony, tym bardziej widząc reakcje kocura.
— Uważa nas za... co? — Spojrzał na niego, domyślając się jednak co mogła sobie pomyśleć. Sosna też miała takie głupie pomysły. Prychnął, kładąc po sobie uszy i go wymijając. Zauważył, że w klanie nie mógł na nikogo liczyć. Czego niby się spodziewał po czarnym? Wsparcia? — Nieważne. Nie to nie — miauknął dość oschle. Jakoś będzie musiał się do tego przyzwyczaić, że każdy był jego wrogiem. W końcu Astrowy Migot żywił do niego niechęć i się z tym nawet nie krył.
Wojownik westchnął i poszedł dalej, nawet nie podnosząc wzroku.
Gdy dotarli na miejsce zaczęli przeczesywać teren. Szczur zdawał się znudzony, oznaczając granice raz po raz. Czyżby mieli szczęście i nie spotkają dzisiaj żadnego samotnika? Na to liczył. Wtem rozległ się trzask gałązki. Zerknął w tamtą stronę, dając sygnał swoim towarzyszom do zatrzymania się. Nieznajomy ciągnął bezgłowe truchło... kota. Widząc ich, czekoladowy samotnik zatrzymał się, jak gdyby przyłapany na gorącym uczynku.
— Spokojnie. To nie jeden z waszych — zapewnił. — Sprzątam po waszym liderze. Załatwił go, oj załatwił. — Oblizał się, uśmiechając przyjaźnie. — Mam nadzieję, że to nie problem? Szczurzy Cieniu? — tu spojrzał na burego, który się skrzywił.
— Wynoś się — mruknął do niego zapytany. — To Szaman. Poznałem go niedawno jak zabierał trupy tych samotników, co nas zaatakowali — wyjaśnił ich dwójce.
— Po co ich zabierasz? — zdziwił się Kruk, patrząc nieufnie na obcego.
— By się nie zmarnowali. Ot co — odpowiedział w ich stronę, zachowując dystans.
Czarny obrzydzony skrzywił się lekko odsuwając, z powodu bycia blisko obok kocura.
— Więc... Kanibal? — Przekrzywił łeb patrząc, jak nieznajomy oblizuje pysk. Zamrugał kilka razy, dalej przypatrując się bezgłowym zwłokom jak i obcemu.
— Jakiż kanibal? Proszę was. Mówcie mi Szaman — wymruczał miło. — Nie mam wrogich zamiarów. Żyjecie na tych terenach już taki szmat czasu i jakoś żaden wasz kot nie zaginął.
— Bo masz w tym interes jak widzę — odpowiedział Szczur, krzywiąc pysk. — Bierz to i spadaj — westchnął w końcu.
Samotnik pokiwał łbem.
— Już idę, idę. Ale zapraszam do siebie. Może chcecie spróbować moich specjałów? Są znacznie lepsze niż takie surowe myszy. Marynowane mięso... To rarytas...
Ugh. Upadły Kruk wykrzywił się z odrazy. Co za świr. Nie rozumiał większości z tego co mówił, ale raczej nie był tak głupi, by gdzieś z nim iść.
— Nie dzięki — odpowiedział mu na tą propozycję.
— I... Wiesz, że niektóre koty chorują na jakieś paskudztwa bądź mają wirusy, a ty zżerając ich jedzenie... także przyjmujesz choroby, racja? — spytał przyjaźnie Migotek. — I po co błąkasz się po tych terenach? Nie masz może stałego miejsca zamieszkania? Klifiacy mają kilka kryjówek, a tam koty myślę że są apetyczne.
— Wiem. Jestem uzdrowicielem. Znam się na obróbce pokarmu tak, aby nie stanowiła dla kota zagrożenia. O to nie musisz się martwić. A klifiaków oczywiście znam. Nawet bardzo dobrze — Z jego pyska nie znikał przyjazny uśmiech. — I mam stałe miejsce zamieszkania. Właśnie was do niego zapraszam.
— Nie skorzystamy — palnął Szczur, masując się po skroni.
Szaman przyjrzał się uważnie buremu, po czym wzruszył ramionami.
— Jak tam chcecie. — Złapał ciało za kończynę, po czym skierował kroki w kierunku rzeki, która oddzielała ich klan od Klanu Klifu, znikając niczym zjawa za drzewem.
Dziwak... Dobrze, że jednak nie miał ochoty ich pożreć. Wyglądał może i przyjaźnie, ale budził w nim jakiś niepokój. Pewnie znał się z Mroczną Gwiazdą. Pamiętał jak lider mu powiedział o tym, że Klan Wilka jadł kiedyś koty, by przetrwać, a wmawiał im wszystkim, że to był dzik. Astrowy Migot pewnie o tym nie wiedział...
Czarny uśmiechnął się w momencie, gdy samotnik poszedł sobie, a na widoku została tylko łapa martwego ciała.
— No to... chyba już wiemy, że ten Szaman kręci się tu, racja? — Aster spojrzał na Szczura o dziwo spokojnie jakby ta wizyta nigdy nie miała miejsca.
— Mhm... — mruknął bury. — Jak chcesz możesz iść powiadomić lidera, a jak nie to nie. Mam to gdzieś — burknął pod nosem, jak gdyby był z czarnym vanem w dość napiętych stosunkach. Ta informacja była... Ciekawa. Powinien ją zapamiętać.
Spojrzał na Astra, czekając na jego reakcję na słowa burego.
— Chyba sobie odpuszczę — mruknął beznamiętnie i szybko przemaszerował trochę dalej, jednak zatrzymał się, dając znak Krukowi, by za nim podążył.
Widząc znak podesłany mu przez Astra, zaciekawiony ruszył za nim, pozostawiając zamyślonego Szczura samemu sobie gdzieś z tyłu.
— Hm? O czym myślisz? — zapytał go.
<Aster?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz